Riddle rozsiadł się wygodnie w swojej sypialni. Nareszcie, po czterech godzinach nieustannego ględzenia większości jego pustogłowych sługusów mógł zaznać trochę spokoju. Regulus i jego brat najprawdopodobniej byli razem z Harrym, a Lucjusz i Severus postanowili wrócić do Malfoy Manor. Mieli się zjawić dopiero następnego dnia na uroczystą kolację. Tom nie przepadał za tym zwyczajem, ale co roku spotykali się razem przy stole w posiadłości, lub, w przypadku Severusa i Regulusa, w domu jednego z nich. W tym roku akurat przypadła jego kolej.
Westchnął cicho i sięgnął po szklankę wypełnioną już Ognistą Whisky. Przez chwilę jego myśli zaprzątał Potter. Chłopak miał temperament, ambicję i cięty język, ale brakowało mu pewności siebie i odrobiny bezduszności. Harry był po prostu urodzonym altruistą.
– Takich wojna zabiera jako pierwszych – mruknął do siebie. W jednej chwili jego umysł zalała fala uczuć. Żal, ból, wściekłość, rezygnacja, a potem wszystko to wyparowało i pozostała jedynie dławiąca pustka.
Szok, jaki spowodował u Riddle'a ten nagły atak, był tak wielki, że trzymana w dłoni szklanka wyśliznęła się z jego dłoni i upadła na ziemię roztrzaskując się w drobny mak. Przez chwilę Tom czuł wielką ochotę, by schować się pod łóżko i skulić jak najdalej od wyjścia.
Emocje, które wyczuł od Harry'ego, nie wróżyły niczego dobrego, a jeszcze bardziej zaniepokoiła go ta dziwna pustka w miejscu ich połączenia, która powiększała się z każdą chwilą.
Sięgnął ku dziecku myślami, ale ku jego zdziwieniu napotkał przeszkodę. Nie pamiętał, by Regulus wspominał mu coś o nauce chłopca Oklumencji. Poza tym wyczuwany mur był tak dobrze znany, że Riddle'ówi aż zrobiło się niedobrze.
– Dumbledore – syknął, a potem zerwał się ze swojego miejsca i z łopotem szat popędził do sypialni Regulusa. Przystanął w progu, widząc dwójkę Blacków szamotających się z krzyczącym i płaczącym dzieckiem.
Z ust Harry'ego wydostała się stróżka krwi, a sam chłopiec zaniósł się mokrym kaszlem, rozbryzgując jeszcze więcej czerwonej cieczy na pościeli.
– Co się dzieje?! – krzyknął Syriusz, patrząc prosto na niego. W jego oczach lśnił ból i nieme błaganie. Z Harrym musiało być naprawdę źle, skoro Black zniżył się aż do takiego poziomu, by pokazać swoje uczucia. Voldemort podszedł do łóżka i bezceremonialnie odebrał Regulusowi cierpiące dziecko. Jego magia zafalowała w powietrzu i owinęła się wokół nich niczym bezpieczny kokon.
Zimna dłoń zmierzwiła już i tak potargane włosy, teraz mokre od potu. Zamknął oczy i pozwolił, by jego umysł zagłębił się w myśli dziecka. Kiedy napotkał mur, naparł na niego z całej siły. Drobny chłopiec w jego ramionach wygiął się w łuk i krzyknął z bólu.
Znowu pogładził jego włosy, chcąc go w ten sposób uspokoić. W tym momencie taka bliskość wydawała mu się niemal naturalna, jakby Harry był jego nierozerwalną częścią, której brakowało mu od tak dawna.
Po raz kolejny spróbował przedrzeć się przez mury w jego świadomości. Przez delikatną lukę był w stanie dostrzec drobnego chłopaka, na oko może ośmioletniego, który ściskał w swoich objęciach coś pokracznego, umorusanego krwią.
Nie krzywdź go, proszę... – dobiegł go szloch malca. – On nic nie zrobił, to nie jego wina.
Tuż nad chłopcem pochylała się ciemna postać, wyglądająca jakby stworzono ją z mieszaniny dymu i płynnej smoły. Czarna, ociekająca lepką substancją dłoń wyciągnęła się w kierunku dziecka. Harry odsunął się najdalej jak mógł i zasłonił sobą to... coś, co trzymał w objęciach.
Nie pozwolę – zaprotestował chłopiec. – On nie jest niczemu winny. Nie masz prawa go zniszczyć.
Postać zbliżyła się, a w oczach ośmiolatka błysnął strach. Pokraczne stworzenie, które trzymał na rękach, zaniosło się głośnym płaczem. Dopiero teraz Voldemort był w stanie dostrzec maleńką, czerwoną główkę.
Już... Już... Cicho maleńki... – Harry pogładził dziecko i uśmiechnął się do niego ciepło. Było w tym coś rozczulającego, a zarazem tak intymnego, że w pierwszej chwili Tom miał ochotę odwrócić wzrok. Z całej siły naparł na odgradzający go mur. Przeszkoda pękła, a on wpadł do umysłu chłopca. Od razu zalała go fala wspomnień i myśli.
Mały, pięcioletni chłopczyk siedział na przeżartym przez mole materacu i z uśmiechem rysował coś po skrawku postrzępionego papieru. Niebieska kredka była już na wyczerpaniu, ale chłopiec nie miał zamiaru się poddawać i wytrwale przyciskał ostatnie jej centymetry, tworząc na górze kartki niebieski pas nieba. Uśmiechnął się i z dumą podniósł swoje „dzieło".
Ktoś uderzył w drzwi jego małej sypialni.
– Wyłaź stamtąd, dziwolągu! – Po drugiej stronie rozległ się piskliwy, kobiecy głos. – No, chyba że nie chcesz dostać jedzenia.
Żołądek chłopca zaprotestował gorliwie i już po chwili dziecko wysunęło głowę zza drzwi komórki pod schodami.
– Dostanę jedzenie? – zapytał chłopiec ze szczęśliwym uśmiechem na twarzy. Zbyt późno zrozumiał swój błąd. „Pulchny" mężczyzna, stojący na korytarzu wykrzywił twarz w mało przyjaznym uśmiechu.
– Właśnie sobie o czymś przypomniałem Petuniu – powiedział powoli. – Czy na liście prac dzieciaka nie było czasem umycia mojego samochodu?
Chłopiec pobladł gwałtownie. Jak niby miał to zrobić, skoro jego wuj dopiero co wrócił z pracy.
– Vernon nie sądzę, żeby... – Maleńka iskierka nadziei zakwitła w duszy chłopca i zgasła niemal natychmiast, kiedy dostrzegł ostry wzrok mężczyzny skierowany na jego ciotkę. Wiedział już, co nastąpi.
– Pracuję, żeby wykarmić swoją rodzinę, a przez tą twoją nienormalną siostrę i jej dziwactwa, muszę teraz pracować również na nie swojego bachora! – wrzasnął Vernon. – Oczekuję, że szczeniak będzie chociaż potrafił się odwdzięczyć i zorientuje się gdzie jego miejsce!
Pięciolatek skulił się i powoli zaczął wycofywać z powrotem do swojej komórki. Wiedział, że teraz nie ma co liczyć na jakiekolwiek jedzenie. Będzie musiało mu wystarczyć to, co ewentualnie zostanie z kolacji.
– Vernon to jeszcze dziecko, ma pięć lat. Nie sądzę, żeby takie traktowanie go było dobrym pomysłem. Co, jeśli przyciągnie to uwagę „tych" ludzi? – tłumaczyła się nadal jego ciotka.
– Nie interesowali się nim przez cztery lata. Dlaczego nagle miałby ich zacząć jakkolwiek obchodzić? Nie rozumiesz, Petuniu? Nikt go już nie chce. Jest jedynie zbędnym balastem. – W oczach chłopca pojawiły się łzy. Może i był mały, ale doskonale dotarły do niego słowa wuja. Był sam, niepotrzebny nikomu, zbędny na tym świecie.
Riddle został brutalnie wypchnięty ze wspomnienia. Po raz kolejny znalazł się przed ośmioletnim Harrym i czarną postacią. Oboje patrzyli prosto na niego.
Ostrożnie wyciągnął rękę w stronę Pottera.
Chodź do mnie – pomyślał. Harry pokręcił głową i przytulił do siebie mocniej nadal płaczące dziecko.
Nie mogę go oddać – usłyszał niemą odpowiedź. – Skrzywdzi go, zniszczy. Nie pozwolę na to. On jest niewinny.
Ochronię was. Oboje – zapewnił. Harry obserwował go przez chwilę uważnie, a potem wstał i nadal przyciskając do siebie pokracznego noworodka, przesunął się w stronę Voldemorta. Riddle wyciągnął rękę i przyciągnął go do siebie, kiedy chłopiec był już na tyle blisko, by mógł go złapać. Dopiero teraz mógł uważniej przyjrzeć się temu, co Harry trzymał.
Zamarł.
***
Mam nadzieję, że rozdział się podobał.
Małe pytanko do was, które pomoże mi w późniejszych rozdziałach. Czy chcecie, żeby Harry odzyskał wzrok, czy ma zostać tak jak jest?#autorkabędziewdzięcznazawszelkiekomentarze
CZYTASZ
Oczy, które prowadzą mnie przez świat.
FanfictionOstatnie co dane mu było zobaczyć to zakryty czerwienią obraz schodów. Później nie było już nic. Żył w ciemności. Choć czy zamknięcie w najmniejszej sypialni po kuzynie i podawanie mu jedzenia, przez klapkę dla kota można nazwać życiem? Nie mogąc ju...