Rozdział 11

9K 574 186
                                    

Edith

Na stadion docieramy na styk, chwila spóźnienia i reakcja taty wyglądałaby gorzej. Alicia postanowiła wrócić przed meczem do domu po soczewki. Czyżby chciała lepiej pooglądać Jaspera? Od kiedy wyszłyśmy z księgarni, gada tylko o ich rozmowie, ja unikam tematu Mike'a.

Szukamy naszych miejsc, co idzie nam dość sprawnie, bo dostrzegam moją mamę — Evelyn. Jej ślicznych kasztanowych włosów trudno nie zauważyć. Dodatkowo ma na sobie uroczą kanarkową sukienkę. Stoi do nas tyłem i żwawo rozmawia z mamą Alicii. Obydwie wyglądają promieniście.

Gestem głowy wskazuję przyjaciółce nasze rodzicielki. Bez słów rozumie mój komunikat. Udajemy się wąskimi, szarymi schodkami w dół między niebieskimi trybunami, pełnymi ludzi, którzy już są rozemocjonowani, piszczą i krzyczą. Większość z nich ma dodatki z logiem naszego klubu — Bulldogs*. Groźnie wyglądający pies zdobi białe czapki z daszkiem nawet kilkuletnich dzieciaków. Bulldogi grają dziś z Ohio University, dość dobrą drużyną, ale szczerze mam nadzieję, że uda nam się wygrać.

W końcu to Bulldogs, musi się uda.

Chłopaki kończą się rozgrzewać na kwadratowej murawie. Mogę dostrzec, że na twarzy Michaela jest szeroki uśmiech, aż miło popatrzeć na te wesołe oczy i radosne ruchy. Idę w dół tuż za Alicią i obserwuję całą drużynę. Wszyscy wyglądają świetnie. Nagle wpadam na coś twardego i czuję, że moja koszulka jest do reszty przemoczona. Podnoszę wzrok i widzę postawnego chłopaka z zawadiackim uśmieszkiem, jak ci wszyscy studenci z filmów. W dłoniach trzyma kubki z jakimś napojem.

— Przepra... — Nie daje mi dokończyć i chamsko wcina się w wypowiedź.

— Chcesz Yuenglinga?** — Wskazuje na kubeczki, a ja dopiero teraz dostrzegam, że są z piwem.

— A czy ja ci wyglądam na osobę, która może pić***? — wtóruję mu wrednie.

Ciekawe czy jest tu legalnie...

Prycha pod nosem i wywraca oczami.

— Racja, dzieciom nie daje się alkoholu, nie chcielibyśmy mieć tu pijanego gówniarza. — Patrzy palącym wzrokiem na mój czarny, ładny sweter, który obecnie też cuchnie.

Chcę ominąć wkurzającego chłopaka, ale łapie mnie jedną ręką za ramię.

O nie... Znasz cepie co to przestrzeń osobista?

— Wylałaś dwa kubki, płacisz. — Prycham i wyrywam się z jego uścisku.

— Chyba ty mi za ten ukochany sweterek! — Oczywiście, że nie jest on moim ulubionym ciuchem, ale nie będę mu płacić za to, że nie patrzy, jak chodzi. Dobra, ja też nie patrzyłam, jak idę, ale mógł uważać.

Mruczy coś niezrozumiale pod nosem, a ja szybko schodzę na najniższe trybuny, gdzie już siedzą nasze rodziny.

— Hej, mamo, hej, ciociu! — wołam do nich.

— Cześć, córciu. — Podchodzę bliżej, a mama całuje mój policzek. Kiedy nieco oddalam się od jej ciała, marszczy brwi.

— Śmierdzisz piwem, Edith... — Lustruje mnie wzrokiem.

Teraz się tłumacz...

Dokładnie opisuję rodzicielce i cioci całą zaistniałą sytuację, żeby nie było, że przed meczem nachlałam się z przyjaciółką. To jest tak bardzo nieprawdopodobne w moim wypadku. MOIM, nie Alicii.

— Och, Edi, jesteś głupia. — Śmieje się mama Alicii, marszczę brwi.

— Trzeba było wziąć dla nas to tradycyjne piwo, trzeba w końcu dbać o matki. — Kobiety mają wyraźny ubaw ze mnie. Wywracam oczami.

Zatraceni | Tom 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz