Rozdział 21

7.3K 477 289
                                    

Edith

Głupi las! Przedzieram się przez wilgotne krzaki i drzewa w poszukiwaniu Alicii, która wyleciała z domku jak z procy. W tym momencie jestem wściekła na chłopaków, nawet na Mike'a. Kłócą się o moją przyjaciółkę, jakby była jakąś rzeczą!

Wpadam moimi białymi trampkami w błoto i przeklina w głowie. Nawołuję ciągle szatynkę, ale na razie jej nigdzie nie widać. Otrzepuję się z brudu, kiedy wchodzę na plażę rozciągającą się przed jeziorem Erie. Jakie ono jest przeogromne, ledwo jestem w stanie dostrzec drzewa po drugiej stronie brzegu. Przystaję na chwilę i delektuję się czystym jak łza powietrzem. Czuję się taka lekka. Ciepły wiaterek otula moją twarz, powodując gęsią skórkę. Mam wielką ochotę przymknąć oczy i zostać tu na zawsze. Słyszę jednak ciche łkanie po prawej stronie.

Obracam się i widzę, jak Alicia nerwowo skubie paznokcie i kwili. Nie myślę długo, tylko od razu otulam ją ramionami. Płacze w moją koszulkę, a ja staram się jak mogę ją uspokoić. Nie muszę nic mówić, za dobrze ją znam, aby wiedzieć o tym, że po prostu musi się wypłakać. Mija kilka minut za nim jej emocje całkowicie uchodzą i delikatnie się wyswobadza z moich rąk. Przecieram jej twarz swoją chłodną dłonią, odsuwając włosy, które przywarły do jej buzi.

— Ale ze mnie mazgaj. — Próbuje się uśmiechnąć, ale średnio jej to wychodzi.

Obydwie siedzimy na dużych kamieniach, które są porośnięte mchem. Zatapiamy swój wzrok w tafli wody.

— Faceci są do bani. — Podpieram głowę na łokciach i zaczynam rozmyślać o tej całej sytuacji.

— Nie, Edith. To kobiety są niezdecydowane i robią im złudną nadzieję.

Wkurza mnie jej wytłumaczenie. To nie jej wina, że dwóch równie "mądrych" nastolatków zakochało się w niej, a co lepsze są jej przyjaciółmi.

— To nie twoja wina, Alicia. — Głaszczę jej dłoń, a ta odpowiada słabym uśmiechem.

Dziewczyna miała w swoim życiu dwóch chłopaków, ale to nie były poważne związki. Skończyły się one nawet nie burzliwymi rozstaniami, po prostu zwykłym "Sorry, to nie to". Zawsze w tych dwóch przypadkach kończyłyśmy w jakieś kawiarni lub pizzerii, świętując koniec toksycznych związków.

— Nie wiem co robić, Edi — mówi i zagryza wargę.

Po tych drobnych znakach, jak grzebanie w paznokciach czy choćby zagryzanie warg wiem, że ona doskonale wie co chce, tylko nie chce nikogo zranić.

Szturcham ją w bok.

— No co? — Jej oczy aż pobłyskują, a ja mam ochotę chichotać.

— Ty już dobrze wiesz, co masz robić i co chcesz, znam cię. — Krzyżuję dłonie na piersi pewna swoich racje.

Alicia wzdycha i chowa głowę w dłonie.

— Nienawidzę cię — mamrocze.

Obruszam się urażona.

— O nie! Ty mnie kochasz, Armendáriz, zapominasz się.

Powoduję u niej delikatny śmiech, co cieszy mnie bardzo. Za uśmiech przyjaciela w najgorszych momentach mogę oddać wszystko.

— Nie rozumiesz mnie, Edith, ale zawsze potrafisz wspierać. I tak cię kocham. — Uśmiecha się i patrzy na mnie swoimi pięknymi, brązowymi tęczówkami.

— Czasami trzeba czegoś doświadczyć, aby to zrozumieć. Najwidoczniej nigdy nie byłam zakochana — wyznaję szczerze.

Taka jest naga prawda, nie wiem co czuje Alicia, bo nigdy nie zaznałam miłości oprócz tej rodzicielskiej i przyjacielskiej.

Zatraceni | Tom 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz