Rozdział 14

8.6K 499 199
                                    

Michael

Mój ostatni miesiąc szkoły spędzam w pracy, na kilku treningach baseballu wraz z Tymonem i kuciu do egzaminów. Jeśli dołożymy do tego odrobinę snu, to wyjdzie chodzący zombie, czyli ja.

A mama mówiła, żeby uczyć się wcześniej...

Uświadamiam sobie to dopiero teraz, pisząc mój pierwszy egzamin. Dziś przyszedł czas na historię. Elegancko ubrany siedzę w pojedynczej ławce pod ścianą, nerwowo bawię się zwyczajnym długopisem.

Egzamin życia...

Wszyscy są mocno skupieni na swojej pracy, ich głowy są skierowane w dół. Na ogół panuje cisza, którą co jakiś czas przerywa brzdęk długopisu. A ja za nic nie mogę się skupić, moje myśli odbiegają od poleceń zadań wiązanych w dużej mierze z byłymi prezydentami Stanów Zjednoczonych czy wojną secesyjną. Tak naprawdę zaczynam sobie przypominać historię... ale swojego życia. Zapisaną drobnymi bliznami na ciele czy sądowym protokole. Do mojej głowy wracają wydarzenia związane również z tymi radosnymi czasami, między innymi beztroskiej zabawy z Tymonem. Cały mój okres życia przed wypadkiem przewija mi się przed oczami.

*Dziesięć lat wcześniej*

— Tymon, nie nadążam, czekaj! — wołam zdyszany do przyjaciela, który pędzi przez tę niekończącą się łąkę niczym bolid.

— Biegnij, szczypiorku! — krzyczy na mnie.

Nienawidzę, jak mnie tak nazywa. To, że jestem dość niski i chudy nie znaczy, że można mnie tak brzydko wyzywać!

Dobiegam do niego zdyszany i to, co widzę, zapiera dech w piersi. Stoimy we dwójkę na skarpie, przyglądając się nurtowi rzeki przepływającej przez nasze miasto. Widziałem ją nieraz już w swoim ośmioletnim życiu, ale teraz wygląda inaczej, bardziej niebezpiecznie i groźnie.

Tymon wesoły schodzi w dół ze swoją gitarą. Z jego twarzy nawet na moment nie znika uśmiech.

— Chodź no! Już nie otwieraj tak tej buzi, bo ci mucha w leci i złoży tam swoje jaja. — Wywracam oczami i zamykam usta otwarte z wrażenia .

Schodzę powolutku, tak, jak uczyła mnie mama.

Siadamy razem na wilgotnej trawie. Ja wpatruję się z zachwytem w rwącą rzekę, która porywa patyki i małe kamienie, a Tymon majstruje coś przy gitarze. Nie znam się na tych sznurkach, strunach czy jakkolwiek się to nazywa. Natomiast on szybko i precyzyjnie dokręca te wystające metalowe elementy.

Słyszę, jak kilka pierwszych dźwięków dochodzi do mojego ucha, a potem znów pozostaje tylko powiew wiatru. Przyjaciel, kolega czy jak go tam nazywać, tym razem lekko odkręca to coś.

W końcu znam go od pieluchy, więc chyba przyjaciel, co nie?

Z nudów zaczynam zrywać trawę. Kropelki rosy zostają na moich palcach, a ja cicho chichoczę.

— Mike, słuchasz mnie? — pyta zirytowany Tymon.

— Co, co? — Potrząsam głową i wracam do świata żywych.

— Posłuchaj, czego się nauczyłem.

Kiedy słyszę pierwsze akordy "Livin on a Prayer", uśmiecham się. Wiem, że Tymon uwielbia Bon Jovi, szczególnie ich starsze piosenki. Chłopak nawet upodabnia się do jednego z członków zespołu. Ma długie włosy, takie mniej więcej do ramion. W jego przypadku są one czarne, prawie jak węgiel.

Zatraceni | Tom 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz