Rozdział 20

7.4K 468 243
                                    

Michael

Cholera, moja głowa. Przeklęty budzik. Sięgam dłonią niedbale wzdłuż ciała, szukając telefonu. Dotykam drewnianą posadzkę i nie znajduję tam nic. Dopiero po chwili otwieram oczy i wyostrzam wzrok.

Książki?

Trzepię głową w lewo i w prawo, przecierając oczy opuszkami palców. No tak... Jestem w księgarni mamy. Próbuję podnieść tułów nieco wyżej, lecz czuję, że coś ciąży na mojej piersi. Spuszczam wzrok i dostrzegam leżącą na mnie brunetkę, która smacznie śpi z lekko rozchylonymi ustami.

Wygląda tak słodko.

Odgarniam jej włosy, które spadły na czoło. Zgarniam zza jej pleców torebkę i powoli wysuwam swoje ciało spod niej. Głośny dźwięk budzika nadal nie ustaje. Mam niechybne wrażenie, że zaraz moja głowa rozpadnie się na drobne części. Wsuwam torebkę delikatnie pod jej głowę i spoglądam na te prześliczne plamki na policzkach i wzdłuż linii włosów.

Jest przez to taka... hmm... unikalna?

Wstaję na równe nogi i strzepuję niewidzialny kurz z nóg. Spoglądam na Edith i stwierdzam, że naprawdę musi mieć mocny sen albo po prostu po naszym wczorajszym wspólnym czytaniu kryminałów jest zmęczona. Sam odczuwam suchość w gardle i lekkie wirowanie w głowie. Spanie na posadzce księgarni to nie jest najlepszy pomysł.

Podążam za dźwiękiem, który doprowadza mnie do szewskiej pasji. Wkraczam na zaplecze i od razu szukam tego dziadostwa w mojej torbie. Między niedopitą butelką wody, a paczką mentosów udaje mi się znaleźć telefon. Wyłączam budzik i uświadamiam sobie, która właśnie jest godzina.

4:30... Szlag

Nie jestem nawet spakowany, a o szóstej już wyjeżdżamy do Erie. Co prawda nie jedzie się tam długo, ale blondasek zdecydował, że im wcześniej, tym więcej czasu tam będziemy mieć.

Siadam na stołku przy niewielkim stoliku i zaczynam mocno masować skronie. Układam po kolei wszystkie wydarzenia z wczoraj.

Czytanie wraz z Edith Holmsa...

Wiadomość od Jaspera, o której mamy być...

Picie Dr. Pepper...

Telefon od Tymon, który był radosny, a równocześnie zły...

Moje kawały...

Śmiech Edith...

A potem zasnęliśmy na ziemi. Pamiętam, że spędziliśmy ten wieczór naprawdę genialnie. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, na samo wspomnienie o tym euforia wraca.

Martwi mnie jedynie rozmowa, którą przeprowadziłem z nieco pijanym Tymonem. Wiem jedynie tyle, że był na jakiejś imprezie za miastem. Reszty nie zrozumiałem, bo albo śmiał się, albo płakał. Normalnie jak kobieta w czasie okresu. Czasem naprawdę wątpię w tego człowieka.

Jakaś przyjacielska siła czy cokolwiek w środku każe mi do niego niezwłocznie zadzwonić. Wybieram jego numer i czekam trzy, cztery... sześć sygnałów, ale nic z tego. Jednak nie poddaję się. Po ósmym razie odbiera.

— No halo, żyjesz w ogóle? — pytam, wstaję ze stołka i krążę w tę i we tę.

— Co? — mówi z chrypką.

— Pytam, czy żyjesz, po jakże podobno okropno-fajnej imprezie — cytuję jego tekst z wczoraj.

Słyszę, jak głośno przełyka ślinę. Założę się, że jego gardło płonie z pragnienia. Nie mylę się, słyszę, jak odkręca butelkę i bulgocząc pije.

Zatraceni | Tom 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz