Edith
Pięć lat wcześniej
— Z moich obserwacji i badań wynika, że państwa córka choruje już od dłuższego czasu na dystymię. Ten zły nastrój i zaburzenia postrzegania samej siebie są tego szczególnym objawem — tłumaczy lekarz.
Szara ściana w tym momencie wydaje się dla mnie najlepszym punktem do patrzenia. Ręce twardo zaciskam na krawędziach swetra i nie oddaję żadnych uczuć... Nic.
Rodzice otulają mnie ramionami z obydwóch stron. Mam ochotę ich odepchnąć, ale silę się tylko na słowa:
— Nie jestem wcale chora — mówię cierpko.
Lekarz poprawia grantowe oprawki na swoim nosie i wzdycha przeciągle.
— Edith... posłuchaj mnie, dziecinko. — Spoglądam w jego oczy z niechęcią. — Dystymia to choroba, która dość często dotyka takie osoby jak ty, czyli ze schorzeniem bielactwa. Najważniejsze, abyśmy podjęli jakiekolwiek działanie w kierunku, abyś była zdrowa, dobrze?
Mam ochotę płakać, z trudem przełykam łzy i enty raz w swoim życiu mam tylko jedno pragnienie... Chcę stąd wyparować.
— Na czym będzie polegać leczenie? — pyta mój tata.
Lekarz z delikatnym uśmiechem przygląda się mojej twarzy. Co, nigdy nie widział bielactwa?
— Edith jest osobą aspołeczną... Myślę, że terapia grupowa kompletnie tutaj odpada. Wątpię, aby odważyła się mówić o swoim problemach obcym. Moglibyśmy jeszcze bardziej to pogorszyć. A więc proponuję leczenie farmakologiczne. Jej stadium nie jest na tyle duże, aby trzeba było włączać coś jeszcze do tego. Wsparcie państwa powinno być tutaj największym aspektem, bez tego ani rusz.
Widzę, jak mamy dłonie drżą, kiedy głaszcze moje kolano. Skończę za chwilę jako kolejna osoba w naszej rodzinie z chorobą psychiczną. Wystarczy, że Harriet właśnie trafiła do ośrodka dla osób z zaburzeniem odżywiania.
Rodzice podpisują jakieś dokumenty, lekarz wypisuje receptę na antydepresanty, które będę przyjmować codziennie w niewielkich dawkach. Mają zrobić z mojego szarego świata różową krainę jednorożców, aby zapełnić plamę smutku i wycofania. Jeśli to mi pomoże, to będę się śmiać... Każę wypisać to też dla Harriet, aby wyciągnęli ją z tego cholernego ośrodka.
Żegnają się, dziękują, a ja... ja stoję i patrzę na nich pusto. Moja nadzieja umarła już dawno. Nie mówię ani słowa, dopóki nie wsiądziemy do samochodu.
— Chcę jechać do Harriet — mówię, spoglądając za okno.
Rodzice wzdychają i patrzą na mnie za nim uruchomi się silnik.
— Byliśmy tam wczoraj... wiesz, że możemy odwiedzać ją tylko raz w tygodniu — tłumaczy łagodnie mama.
— Chcę do Harriet — mówię ostro.
Mama nie wytrzymuje już tego całego napięcia i szlocha cicho. Tata otula ją ramieniem i szepcze coś na ucho. Zaciskam tak mocno paznokcie na wnętrzu dłoni, że rozrywam skórę i z ranek leci pomału krew.
— Edith... — próbuje tata.
— Jedź do domu — szepczę i czuję swoje mokre policzki.
Nawet nie wiem, kiedy mija mi cała droga z Pittsburgha. Budzę się, kiedy tata niesie mnie do pokoju.
— Tato... — Uchylam oczy delikatnie.
CZYTASZ
Zatraceni | Tom 1
Подростковая литератураSą jak dwie bajki o smutnym początku. Niby inni, a tak bardzo podobni. Pragnący akceptacji i zrozumienia. Szukający nadziei na lepsze jutro oraz bliskości. Mający przed sobą wiele wyzwań każdego dnia. Obydwoje głęboko skrywający swoje uczucia i emoc...