Rozdział 7

10.9K 643 240
                                    

Edith

Trudny środek tygodnia. Jest coraz bliżej egzaminów i zaliczeń na koniec roku. Nie mogę narzekać, bo da się przeżyć, ale wiadomo, że wolałabym czas wolny spędzać inaczej niż nad książkami.

— Edith, gdzie spędzasz weekend? — pyta Alicia.

Idziemy właśnie do jej domu, aby podkuć trochę matematykę, bo piątkowy wieczór skończył się na oglądaniu po raz setny Kapitana Ameryki.

— Nawet o tym nie myślałam. — Śmieję się. — Jakoś bardziej martwiłam się o twoje ukochane ułamki i pierwiastki, które trują mój tyłek — Szczerzę się głupio.

— Proszę cię... — Patrzy na mnie piorunującym wzrokiem, nawet ona uważa, że w weekend trzeba sobie dać chwilę dla siebie.

Śmieję się z niej i patrzę w prawo, gdzie mamy miejscowe boisko do baseballa. Wypatruję wzrokiem Michaela. Patrzę na jego pozycję pałkarza, ale nie dostrzegam go, bo na polu grają tylko maluchy. Wyglądają uroczo, trzymając w dłoniach mini wersje kijów i rękawic. Podziwiam, że dają radę trenować, mimo że wydaje się, że zaraz te sprzęty je przeważą. Taki kij waży nie mało.

— A twój tata ich nie trenuje? — pyta przyjaciółka.

— Nie, zajmuje się tylko starszymi grupami. — Wsuwam dłonie do kieszeni.

— Czyli tam, gdzie gra Mike? — Zerka na mnie sugestywnie.

— Możliwe, nie pytałam go. — Udaję obojętną, ale w środku zastawiam się, czy tata naprawdę może go szkolić.

— Wiesz, kiedy ma treningi? — dopytuje się.

— Al... O co ci chodzi? — pytam z zażenowaniem w głosie.

— Sprawdzam tylko, czy jeszcze nie oszalałaś. — Śmieje się, szturchając mnie w bok.

— Wiedziałam, że ta akcji z cytatami to zły pomysł. — Wywracam oczami.

Po incydencie w sklepie w domu czekało na mnie długie przesłuchanie odnośnie mojego zachowania. Wyznałam Alicii, że zabawa z cytatami z dnia na dzień coraz bardziej się zacieśnia, a Mike chce wiedzieć, kim jestem.

— Ejjj, ale przecież to ty jesteś znawcą naszego klubu baseballowego, po co się mnie pytasz? Sama pewnie znasz odpowiedź.

— Tylko cię sprawdzam. — Daje mi kuksańca w bok i obie się śmiejemy.

•••

— Jesteśmy! — woła Alicia, kiedy wchodzimy do jej domu.

Budynek jest dwupiętrowy. Od prawie każdej sypialni odchodzi balkon, a na tyłach znajduje się spory taras. Dom zbudowano z czerwonej cegły, do której pasuje dach z czarnej dachówki. Jest wyraźnie większy niż mój, ale urządzony w podobnym stylu. Wiele białych mebli, kamienny kominek oraz przestronna kuchnia, która jest centrum domu. Ich ogród też jest niczego sobie, posiadają oczko wodne obrośnięte rozmaitymi roślinami. Króluje tu przede wszystkim bez i rozmaryn, które uwielbiam. A krzewy i drzewa owocowe nadają sadowego klimatu temu miejscu.

— O, moja ratoncito*! — Tuli mnie tata Alicii - wujek Cayo.

Od lat właśnie w ten sam uroczy sposób jestem witana przez rodzica przyjaciółki. Uwielbiam go. Jest zawsze niezwykle uśmiechnięty. Hiszpański akcent i typowa kostarykańska uroda, dodają mu cudownego, męskiego wyglądu. Sama Alicia i jej starszy brat odziedziczyli po nim tę drugą, egzotyczną cechę.

— Witaj, wujku. — Uśmiecham się szczerze.

Kocham tego człowieka, jest taki pozytywny i radosny. Nie urodził się w luksusach, a mimo to doszedł na szczyt ze swoją firmą projektującą i dbającą o ogrody. Jak to mówi moja przyjaciółka: upartość w dążeniu do celu to ich cecha przekazywana w genach.

Zatraceni | Tom 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz