Utkane ze śniegu

429 103 42
                                    

Sunę dłonią po poręczy z jasnobłękitnego lodu i zastanawiam się, co mogłabym mieć, gdybym potrafiła kochać.

Z chmur sypią się pojedyncze płatki śniegu, które przypominają gwiazdy, mrugające do mnie spomiędzy czerni nocnego nieba.

Odwracam wzrok od gwiazd wszelkiego rodzaju i kontynuuję wędrówkę po schodach mojego lodowego pałacu.

Mam wszystko.

Wzniosłam go na wysokim wzgórzu, by móc patrzeć z góry na to, co chcę.

Otacza go głęboka woda, pokryta fałszywym lodem. Kto postawi na nim stopę, najpewniej już nigdy nie ujrzy światła dziennego. Śmiałka pochłonie lodowata woda, odbierająca dech, zamieniająca jego wnętrze w lód. Zgniatająca jego życie.

Zbudowałam kolumny i filary, piękne komnaty, które pokryłam najpiękniejszymi wzorami, jakie kiedykolwiek widziały ludzkie oczy.

Otwieram ogromne wrota i wychodzę na lodowy balkon, zawieszony wysoko nad ziemią.

Spoglądam z niego na ludzi żyjących pode mną, a mój oddech zamienia się w parę.

Widzę, że mieszkają w ciepłych chatkach, zawsze rozświetlonych żółtym blaskiem. Widzę całe rodziny. Mimo że ich chatki są niezdarne, małe i wyglądają, jakby miały się zaraz rozpaść, na twarzach mieszkających w nich ludzi widnieją uśmiechy.

Nie rozumiem ich.

Ja odrzuciłam miłość i dzięki temu wzniosłam ogromny, nieziemski pałac z lodu. Nie ma w nim ciepła, ale ja go nie potrzebuję.

Dlaczego oni wybrali inne życie?

Z ludźmi, w rozklekotanych chatkach?

Co im to daje? Mogli żyć w takich samych luksusach, jak ja. Mogli odciąć się od uczuć, od ludzi, wybudować mur. Dzięki temu mogliby wznieść zamek, mogliby wznieść pałac. Mogliby stać na szczycie. Samotni, bez miłości, ale do czego potrzebna jest miłość, jeśli ma się wszystko, czego się chce?

Często stoję na balkonie.

I im dłużej ich obserwuję, tym bardziej ich rozumiem.

A przynajmniej staram się ich zrozumieć.

Na razie dotarło do mnie, że chociaż nie mają tego, co mam ja, mają za to coś, czego nie jestem w stanie uzyskać machnięciem ręki.

To mnie drażni. Czuję w swoim wnętrzu dziwnie gorące uczucie.

Zazdrość.

Widzę ich uśmiechy, zawsze widniejące na ich gębach. Mimo tego, że oni pracują, harują, by przeżyć. Mimo tego, że oni są zmęczeni. Muszą się utrzymać. Siebie i swoje rodziny.

Ja nie pracuję. Bo mam wszystko i niczego mi nie brakuje.

A może jednak?

Zaciskam dłonie na poręczy z jasnobłękitnego lodu, obserwuję. I zastanawiam się, co mogłabym mieć, gdybym potrafiła kochać.

Cisza na planieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz