Amarant

297 81 38
                                    

Z ust mojej matki wypłynęła fontanna krwi, której kolor zbliżony był do koloru atramentu.

Jej oczy, przekrwione i poprzecinane czerwonymi żyłkami, patrzyły na nic. Twarz miała śmiertelnie bladą, policzki zapadnięte, a jej skóra przypominała kruszący się pergamin. Z włosów nie zostało niemal nic. Leżały wokół niej, czarne, oślizgłe, wijące się jak węże.

 Odejdź od niej  powiedział mój ojciec załamującym się tonem.  Szybko!

Wiedziałam, ona zaraz umrze. I wiedziałam, że on nie chciał, żebym to widziała.

Też nie chciałam. Czułam do siebie wstyd, ale naprawdę nie chciałam.

Chciałam wstać, ale matka chwyciła mnie za przegub i przyciągnęła do siebie z powrotem. W jej wątłych rękach kryła się zaskakująca siła.

 Nie pozwól, żeby to rozkwitło  powiedziała skrzypliwym szeptem, a z jej oczu zaczęła wypływać krew.  Nie pozwól.

Jej uścisk był tak silny, że miałam wrażenie, że kości w moim nadgarstku pokruszą się na małe części.

Mimo tego, że umierała, szarpnęłam się, chcąc od niej odejść, jak kazał mi tata.

Nie wiedziałam, co nastąpi, ale nie chciałam wiedzieć, nikt nie chciał wiedzieć.

 Mamo...

 Nie pozwól  wybełkotała, przyciągając mnie do swojej twarzy. Cuchnęła krwią i rozkładem. - Nie pozwól...

Skończyło się w jednej chwili, akurat czułam dłoń taty na moim ramieniu, próbował pomóc mi wstać. Jej głos zamarł, a brzuch eksplodował.

Wnętrzności i krew opryskały moją twarz, moje włosy, ubranie, wszystko. Poszarpane płuco uderzyło mnie w policzek, a w obojczyk wbił mi się mały odłamek kości.

Patrząc na zmasakrowane ciało, nie wytrzymałam. Zwymiotowałam na bok.

Wtedy pierwszy raz poznałam, czym jest strach. Dlatego tak dobrze to pamiętam, dlatego to wspomnienie wyryło się w moim umyśle.

Moja matka znana była ze swojego piękna. Jej śliczna twarz, w połączeniu z długimi, czarnymi włosami, jasnymi oczami i porcelanową cerą każdemu zapadała w pamięć.

Mnie teraz prześladuje w koszmarach, ale w nich nie ma na niej ani śladu piękna.
Miałam wtedy sześć lat. Tata myśli, że nie pamiętam.

Ale ja pamiętam. I przez długi czas nie rozumiałam, dlaczego umarła.

Tata mówił, że była śmiertelnie chora.

Kiedy podrosłam, nadal nie nazwał tej choroby, ale powiedział, że nie miała jedynie podłoża fizycznego. Zrozumiałam, że chodzi o psychikę.

Wcześniej jedynie się domyślałam. Objawy szaleństwa mówiły same za siebie. Widziałam je w jej gestach, w uśmiechu, w spojrzeniu.

Tata je widział.

Wszyscy je widzieli.

W końcu ona sama zaczęła je dostrzegać.

Ta choroba przekazywana jest genetycznie, ale można ją wyleczyć, jeśli szybko podejmie się właściwe działania.

Dlatego regularnie trzeba robić badania, co najmniej raz na rok. Nawet, jeśli matka lub ojciec nie mieliby tej choroby, nadal może przejść na dziecko ze starszych pokoleń.

Tyle się dowiedziałam, tyle przekazał mi tata. Wiedziałam, że to ze względu na to, że nie chciał, żebym się bała, żeby choroba zaprzątała moje myśli.

Ale potrzebowałam wiedzy.

To właśnie wiedza mogła mnie uspokoić.

Chciałam jej. Chciałam wiedzieć.

W wieku dwunastu lat spędzałam mnóstwo czasu na przesiadywaniu wśród starych ksiąg i zwojów pergaminu. Szukałam odpowiedzi na pytania, których nie mogli udzielić mi dorośli.

Nie znalazłam ich, ale mój tata zauważył, że coraz częściej nie ma mnie w domu.

Za moją prośbą wyjaśnił mi więcej, niż śmiałabym oczekiwać.

Nie podał mi nazwy choroby, ale powiedział co innego.

Choroba rozwija się w organizmie niezauważalnie. Wykryć ją mogą jedynie badania. Trwa długie lata, nim doprowadza do śmierci.

Choroba staje się nieuleczalna, kiedy zmienia się barwa krwi. Następnym etapem jest szaleństwo. Człowiek umiera przez coś, co rozwija się w jego wnętrzu. Staje się wrakiem, nie przypomina siebie, aż w końcu...

Wybucha.

Choroba jest przerażająca... nie tylko dlatego, że prowadzi do zgnilizny ciała, a potem okrutnej śmierci. Ale dlatego, że zmienia w umyśle człowieka wszystko.

Staje się agresywny. Chce zabijać tych, których kocha.

Najbezpieczniejszy ruch, to oddalenie się zarażonego od jednostek ludzkich.

Może spróbować z tym walczyć.

Ale choroba nie poddaje się tak łatwo.

A moja mama była za słaba, by mnie zostawić. Nawet, jeśli oznaczało to niebezpieczeństwo dla nas dwóch.

W końcu osiągnęłam szesnaście lat.

Pamiętam, jak kroiłam jabłko.

Pamiętam, jak przecięłam sobie skórę.

Pamiętam, jak popłynęła krew.

Nie pozwól, żeby to rozkwitło.

Krew mojej matki była czarna. Jak atrament.

Moja jest ciemnoczerwona, przechodząca w fiolet.

Tego dnia pierwszy raz nie chciałam wiedzieć.

Ale wiedziałam.

Cisza na planieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz