Zwierzę

227 63 12
                                    

– Kim jesteś?

Nie odpowiedziałam, bo uznałam, że nie warto. Brzmiało to jak wstęp do dłuższej wypowiedzi, nie chciałam się wtrącać.

– Nie żartuję! Chcę, żebyś wreszcie odpowiedziała.

Odnotowałam, że jego głos jest pełen złości. Ale też troski, niedowierzania, zmartwienia i zaskoczenia.

– Zmieniłaś się.

Rzeczywiście.

– Jesteś dziwna.

Wiedział to wcześniej.

– Coś jest nie tak.

Obmywając twarz, zmusiłam się do zachowania neutralnego wyrazu. Nie miałam zamiaru dopuścić do tego, żeby w odbiciu lustra zobaczył, jak przewracam oczami.

– Wracasz późno. Całe dnie jesteś zamyślona, nieobecna, smutna. Odtrącasz tych, którzy jeszcze coś do ciebie czują, a popierasz ludzi, o których mówiłaś najgorsze rzeczy!

– Nie popieram – sprostowałam. – Po prostu ich rozumiem.

Zaśmiał się, ale był to dźwięk pełen ironii.

– To świetnie, bo problem w tym, że nikt nie rozumie ciebie!

– Dokładnie – odpowiedziałam lekko. – To jest to.

– Przestań, do cholery. Po prostu przestań.

– Sam tak powiedziałeś. – Napotkałam jego spojrzenie w lustrze.

Groźnie ściągnięte brwi, zaciśnięta szczęka, rozżalenie i wściekłość w oczach.

Podszedł do mnie powoli.

– I jeszcze to. – Omiótł moją twarz ostrym spojrzeniem i chwycił mnie za podbródek, bynajmniej nie delikatnie. – Jakbyś nie dbała o własne zdrowie. Wciąż tylko walczysz i walczysz. O życie, o przetrwanie, nawet sam już nie wiem, o co! Jakby to wszystko było pieprzoną walką!

Ostatnie słowa wykrzyczał, a gdy padły, uderzył dłonią w lustro.

Zacisnęłam powieki, ale nie zdążyłam odskoczyć.

Wyglądało na to, że niepotrzebnie umyłam twarz, bo pojawiła się na niej nowa krew.

Miał skaleczoną dłoń. On. Miał. Skaleczoną dłoń.

– Przepraszam. Nie wiem, co...

...we mnie wstąpiło?

– Nic się nie stało – powiedziałam uspokajającym głosem.

– Ale...

– Też zbijam lustra – dodałam, zerkając na jego rękę. Na widok rany mnie zemdliło. – O mój Boże. – Z trudem powstrzymałam odruch wymiotny.

Mimo to, delikatnie ujęłam silną dłoń, nie zwracając uwagi na pieczenie ranek, do których istnienia przyczyniły się odłamki lustra.

Bez słowa sięgnęłam po apteczkę, wzięłam uspokajający wdech, a potem zaczęłam zajmować się jego raną.

Milczeliśmy.

– Jesteś piękna – wyszeptał w pewnym momencie.

Uniosłam wzrok, spoglądając na jego twarz, pełną ciepłej, szczerej miłości.

Następne słowa nawiązywały do tego, co mówił przed zbiciem lustra.

– A kiedy myślisz, że nie widzę, twoje oczy są jak... – urwał, patrząc na mnie z desperacją.

– Jak? – zachęciłam go, z mocno bijącym sercem czekając na jego odpowiedź.

– Oczy... – westchnął. – Zwierzęcia. Takiego, które jest silne i walczy do ostatniej kropli krwi. Które zostało przyciśnięte do muru i wie, że jedyną drogą do wolności jest śmierć.

– I jak nazywa się to zwierzę? – wyszeptałam.

Cisza na planieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz