Tyler
- Słyszycie to? - Pytam, gdy do moich uszu docierają pierwsze dźwięki. Jeszcze nie wydostaliśmy się na zewnątrz, więc dziwię się, że już coś słyszymy. Jesteśmy wciąż bardzo daleko od wyjścia, zaczynam mieć serdecznie dość tych zatęchłych, podziemnych tuneli. Mam wrażenie, że zamiast iść do wyjścia, jeszcze bardziej zagłębiamy się w ten labirynt.
- Coś się dzieje, ale jesteśmy za daleko, nie słychać dobrze - odpowiada Uriah. Trzymamy się tylnej części naszego szyku, w którym uczestniczy z dwieście osób. Początkowo sami mężczyźni mieli zgłaszać się do wojska, ale było nas tak mało, że musieliśmy przyjąć też kobiety. I tak jest ich niewiele, bo musiały zostać z dziećmi.
Myślę o Rue i przebiega mnie dreszcz niepokoju. Zostawiłem ją, tak jak Tris... Mam nadzieję, że nie będzie na mnie zła. Wrócę do niej najszybciej jak się da. Ona i Tris są bezpieczne w schronie, więc po prostu muszę być ostrożny, żeby dotrzeć do nich... żywy. Czasami żałuję, że po prostu nie uciekliśmy gdzieś daleko, chociażby do Meksyku... Wolałbym tkwić tam do końca życia ze swoją rodziną, ale być pewnym, że przynajmniej nic nam się nie stanie. Jednak Nieustraszeni tak nie robią... nie jesteśmy tchórzami. Musimy walczyć o lepszą przyszłość, dla nas i dla naszych dzieci. Chcę, żeby Rue dorastała w spokoju, a nie w ogarniętym wojną mieście. Żeby mogła chodzić do szkoły, poznawać nowych przyjaciół, bawić się w parku... Zakochać się po raz pierwszy, później leczyć serce po zerwaniu... Bo takie jest życie, a ona jak nikt inny zasługuje na to, żeby mieć dobre życie. I o to będę walczył. Jestem jej ojcem i muszę to dla niej zrobić.
- Tyler? - Zagaduje Tiffany. Ilekroć na nią patrzę, mam wrażenie, że już gdzieś ją widziałem. Ma taką znajomą twarz...
- Hm?
- Tak się zastanawiam... Uczestniczyłeś w całym procesie wybudzania Tris i Cztery?
Marszczę brwi. Dlaczego akurat teraz zadaje mi to pytanie?
- W późniejszym etapie, bo na początku, przez jakieś kilka miesięcy nie chcieli mnie dopuścić. Nie byłem na tyle ważny - wzruszam ramionami. - Ale w końcu przekonałem ich, że mogę się przydać, w końcu sam przechodziłem przez to samo.
- Czy Tris miała wykonywany jakiś... zabieg?
- Zabieg? - Powtarzam, zdziwiony. - Nie. Chyba nie, nie wiem dokładnie. Szczegółową dokumentację ma Matthew, nie była dla nas...
Moją wypowiedź przerywa wystrzał. Natychmiast padamy na ziemię, nie wiedząc skąd się wziął. I wtedy to słyszymy - coś biegnie w naszą stronę, tupot stóp odbija się echem od ścian tunelu.
- W nogi! - Rozlega się krzyk, a ja zauważam za nami żołnierzy z wojska Cztery. Zanim zdążę cokolwiek zrobić, znowu strzelają, a postać obok mnie upada. Natychmiast się zatrzymuję i serce podchodzi mi do gardła, kiedy widzę, kto został postrzelony.
- Teddy - z moich ust wydobywa się jęk. Nieważne, że gonią nas żołnierze, że mogą mnie też postrzelić. Padam na kolana i sprawdzam co z Teddym.
- Stać! - Rozlega się głos żołnierza. - Prezydent kazał się wycofać. Wycofujemy się!
Nie słucham ich, tylko sprawdzam, czy Teddy oddycha. Jego puls jest tak słaby...
- Teddy, wróć do nas, okej? Twoja mama tego nie przeżyje, Teddy! - Krzyczę.
Gdzieś za mną ktoś wybucha płaczem.
- Teddy, nie! - Tiffany zjawia się obok mnie, zalana łzami. - Nie!
- Musimy go zabrać - mówię, próbując zachować trzeźwy umysł. - Uratujemy go, tylko...
- Tyler - rozlega się słaby głos Teddy'ego, który ostatkiem sił chwyta mnie za przedramię. - Przeproś ode mnie mamę, zaopiekuj się nią i Rue... Powiedz in, że je kocham i... Soffii też powiedz, że ją kocham, mimo tego, że ona... - urywa, a jego głowa opada bezwiednie.
- TEDDY! CHOLERA JASNA! - Wrzeszczę.
>>>
Po wypowiedzeniu ostatnich słów, Teddy zmarł. Niesiemy go razem z Uriahem, nie wypowiadając ani słowa, a Tiffany idzie za nami, szlochając.
Reszta postanowiła i tak wyjść na zewnątrz. Nie mogłem iść z nimi, zostawić w tunelu ciało Teddy'ego... Ból i żal ściska mi gardło, nie jestem w stanie niczego z siebie wydusić. Wciąż zastanawiam się jak powiedzieć Tris o tym, że Teddy nie żyje. Nie mam pojęcia, czy jej psychika to wytrzyma, skoro moja dotarła do swoich granic.
Kiedy docieramy do celu, widzę, że wojsko już tu było. Zostawiam ciało Teddy'ego przy wejściu i zrywam się do biegu, bo muszę upewnić się, że Tris i Rue są bezpieczne. Dlaczego je tu zostawiłem same? Miały być tu bezpieczne!
Mijam korytarz pełen ofiar i rannych.
- Tris! - Krzyczę rozpaczliwie, gdy nie mogę jej znaleźć. Przeszukuję każde pomieszczenie, ale nigdzie jej nie ma.
Gdy dobiegam do ostatnich drzwi, słyszę żałosne zawodzenie. Z duszą na ramieniu otwieram drzwi i dostrzegam Tris, która trzyma w ramionach naszą córkę.
- Tris! Rue! - Krzyczę, podbiegając do nich, ale gdy jestem już blisko, momentalnie się cofam. Bluzka Rue jest cała we krwi, a ona sama blada jak trup... - Nie... nie... - powtarzam, łapiąc się za głowę. Łzy cisną mi się do oczu, nie umiem ich powstrzymać, gdy zaczynają spływać na policzki. - Rue! - wyję żałośnie i przytulam się do jej nieruchomego ciała. Tris obejmuje nas oboje, wciąż się kołysząc. Razem tkwimy w takim uścisku, nie mogąc przestać płakać.
CDN.
😢
CZYTASZ
Seria „ODRZUCONA": Ostatnia walka (7)
Fanfic7 odsłona mojej kontynuacji trylogii „Niezgodna". Przed przeczytaniem opowiadania, zapraszam do zapoznania się z poprzednimi częściami serii „Odrzucona".