Rozdział 10

260 35 18
                                    

Soffia

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Soffia

Moje dni wyglądają tak samo - rano wstaję, idę do pracy, wracam z niej i idę spać. Nie dzieje się nic wyjątkowego, wciąż nie robię postępów w swoich badaniach. Ciężko odnaleźć matkę... Moja ręka nie wygląda najlepiej przez to, że codziennie się w nią wkłuwam, żeby pobrać krew do badań. Przypominam bardziej narkomana niż królika doświadczalnego, więc staram się zakrywać to miejsce, żeby nikt nie snuł idiotycznych domysłów.

Po pracy wychodzę z centrum genetycznego i zmierzam w kierunku pokojów. Wchodzę do swojego, siadam na łóżku i wyciągam z kieszeni paczkę papierosów. Odpalam jednego i mocno się zaciągam. Cały czas staram się być czymś zajęta, żeby nie myśleć o tym, jak radzi sobie Teddy. Mam nadzieję, że jego chory na umyśle ojciec ma na tyle rozumu, żeby nie narazić go na niebezpieczeństwo.

Drzwi do mojego pokoju się otwierają i wchodzi Lynn. Przewracam oczami, wcale tego nie ukrywając.

- Też się cieszę, że cię widzę - mówi z ironią.

- Słyszałaś kiedyś o takim zjawisku jak pukanie do drzwi? - Odpowiadam takim samym tonem.

- Nie - opiera się o ścianę i patrzy na mnie przez chwilę. - Nie można palić w pokojach.

- I co mi zrobisz? Wyślesz do Matthewa na dywanik? - Prycham i wstaję. Zaciągam się, po czym wypuszczam dym prosto na nią.

- Nie - uśmiecha się krzywo i porywa paczkę ze stolika, wyciągając jednego i odpalając ją moją zapalniczką. - Zapalę z tobą.

- Nie mówiłam, że możesz go wziąć.

- Tak, zauważyłam, że nie jesteś za bardzo gościnna.

Siadam z powrotem na łóżku, sfrustrowana. Nie mam ochoty na kłótnie z nią, bo jestem już zmęczona całym tym dniem.

Ściągam bluzę, a Lynn wydaje z siebie zduszony okrzyk. Na początku zastanawiam się o co chodzi tej kretynce, ale potem sobie przypominam i przeklinam w duchu.

- Co to jest? - Patrzy ze zgorszeniem na moją rękę.

- Prowadzę badania - wzruszam ramionami.

- Na sobie?

- Przecież wiesz, że pracuję w centrum genetycznym. W końcu mam szansę dowiedzieć się kim jest lub była moja matka, więc korzystam z okazji, okej?

- Może najpierw idź do szpitala i poproś jakąś pielęgniarkę o lekcję wkłuwania się w żyłę.

- Dzięki za troskę - prycham.

- Posłuchaj, nie chcę się kłócić - zaczyna Lynn i gasi papierosa. - Szczerze mówiąc, kiedy tu przyszłaś nawet się ucieszyłam, bo jakoś nie umiem nawiązać bliższej znajomosci z ludźmi z Agencji i czuję się samotna.

- Zaraz, poczekaj - przerywam jej, rozbawiona. - Chcesz powiedzieć, że widzisz we mnie kandydatkę na swoją psiapsiółkę?

- Nie musimy od razu być przyjaciółkami, no ale jesteśmy tutaj dwie, obie wychowałyśmy się w tym samym miejscu...

- I obie miałyśmy tego samego chłopaka - dopowiadam. - Bez urazy, ale nie szukam przyjaciół. Całe życie byłam samotna, więc to pół roku, które tu spędziłam, nie sprawiły, że czuję się inaczej. To taki mały powrót do przeszłości, sytuacja którą doskonale znam.

- No trudno - odpowiada Lynn i wychodzi z mojego pokoju, nawet się nie odwracając. Zamyka drzwi, a ja oddycham z ulgą i znowu sięgam po papierosa.

>>>

Moje badania krążą cały czas wokół niewiadomej. System rozpoznaje moją krew i prawdopodobnie wie, z kim ją połączyć, ale nie może tego pokazać. Wzdycham z frustracją.

- Sofi - słyszę za sobą głosik, który sprawia, że się uśmiecham. Odwracam się i widzę malutką dziewczynkę z blond włoskami, która biegnie w moim kierunku. Z całej siły przytula się do mojej nogi, a ja już w myślach planuję operację amputacji.

- Cześć Rue - biorę ją na ręce, a ona daje mi buziaka w policzek. - Gdzie twoja mama?

- Tam - odpowiada, co mówi mi oczywiście bardzo dużo. - Jutlo mam ulodzibki - pokazuje dwa palce, co jest urocze. - Psyjdzies?

- Jasne - uśmiecham się, a do środka wchodzi Tris. Miło widzieć, że odżyła po tym, co się stało z Cztery. Widać, że związek z Tylerem ją uszczęśliwia.

- Cześć - wita się. - I co, zaprosiłaś Soffię na swoje drugie urodziny?

- Tak - oświadcza dumnie Rue.

- W takim razie jeszcze dopowiem, że robimy małą imprezę urodzinową u nas w domu, będzie mało osób, ale zależy mi, żeby mała miała swoje święto.

- No tak, w końcu nie codzień kończy się dwa latka, co nie? - Łaskoczę Rue, a ona zaczyna się śmiać.

- W takim razie do zobaczenia jutro - mówi S uśmiechem Tris i bierze ode mnie małą, która macha mi cały czas, aż nie znika za drzwiami.

CDN.

😎

Seria „ODRZUCONA": Ostatnia walka (7)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz