Rozdział 12

343 39 80
                                    

Tobias

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Tobias

- Mamy problem ze Zbuntowanymi - oświadcza Daniel, główny dowódca całego wojska, kiedy zdaje mi raport z tego, co dzieje się w Chicago.

- Myślałem, że ten problem jest rozwiązany - patrzę na niego zaskoczony. - Sami mówili, że pasuje im nowa sytuacja w mieście.

- Nie chodzi o nich, prezydencie. Utworzyła się nowa grupa, której nie podoba się system bez frakcji i to, że Chicago zostało zamknięte.

- Co dokładnie robią?

- Urządzają manifestacje, w nocy malują napisy sprejem na budynkach, co staje się coraz bardziej uciążliwe. Odgrażają się, że wybuchnie powstanie.

- Wiemy, kto należy do tej grupy? - Pytam.

- Nie udało nam się tego ustalić, na kamerach nie widać ich twarzy, bo zawsze są przebrani i mają zakryte twarze. Ale już nad tym pracujemy, prezydencie. To kwestia czasu, kiedy ich wytropimy i uciszymy - odpowiada z pewnością Daniel. Myślę, że podjąłem dobrą decyzję, mianując go na głównego dowódcę wojska, bo nie ma skrupułów i nie kieruje się sentymentami. Jeśli ktoś zasługuje na karę, to zostaje ukarany. Daniel nie ma miękkiego serca, a może wcale go nie ma.

- Dobrze, dzięki za raport. Zajmijcie się tymi nowymi buntownikami - mówię i przeczesuję ręką włosy.

Dowódca salutuje i wychodzi, a ja podchodzę do szafki z różnymi rodzajami alkoholi i wlewam sobie whisky. Upijam łyk, który gryzie mnie w gardło i podchodzę do okna. Ciężka jest praca prezydenta, kiedy musisz ogarnąć tych wszystkich ludzi. Chcesz dla nich jak najlepiej, a i tak znajdzie się kilka idiotów, którzy usiłują pokrzyżować twoje plany.

>>>

Po północy, nadal nie śpię. Oglądamy z Christiną jakiś film sensacyjny, który niezbyt szczególnie mnie interesuje. Zastanawiam się, gdzie o tej porze jest Teddy. Odnoszę wrażenie, że włóczy się po mieście, byleby tylko nie spędzać z nami czasu. Traktuje ten dom jak hotel, nieszczególnie mi się to podoba.

Kiedy otwierają się drzwi wejściowe, podnoszę głowę. Wchodzi Teddy i zdejmuje buty. Rzuca plecak na podłogę i wita się z nami skinieniem głowy.

- Poczekaj - mówię, kiedy próbuje od razu czmychnąć do pokoju.

- Jestem zmęczony - odpowiada od razu.

- Nie chcę, żebyś włóczył się po nocach. Jesteś moim synem i możesz stać się celem ataków nieprzychylnych mi ludzi.

- Dam sobie radę, dzięki za troskę - rzuca i wchodzi do swojego pokoju.

Wzdycham i chcę wrócić do Christiny, jednak potykam się o coś. Klnę pod nosem, widząc plecak Teddiego.

- Zawsze rzuca go pod nogi - warczę i go podnoszę, a na ziemię coś spada. Pochylam się i chwytam opakowanie spreju.

Patrzę znacząco na Christinę, a ona unosi brwi.

- Teddy?

- No widzisz jak sprawy potrafią się same załatwić - mówię obojętnie i wkładam sprej z powrotem do plecaka.

>>>

Teddy

Rano wstaję w całkiem dobrym humorze. Zjadam śniadanie w samotności, trochę zdziwiony, bo zawsze ojciec i Christina byli jeszcze o tej porze w domu. Może musieli coś załatwić.

Wychodzę do pracy. Na ulicach w centrum, o tej porze zwykle jest najwiecej ludzi, którzy też idą do pracy.

- Ted Eaton? - Zaczepia mnie jeden z żołnierzy. Są w innej sekcji niż ja, zajmują się porządkiem w mieście. Dla mnie to zwykła banda zwyroli, którzy pastwią się nad obywatelami.

- Tak, a co?

- Idziesz z nami - odpowiada jeden z nich i chwyta mnie mocno, żeby udaremnić mi ucieczkę.

- O co chodzi? - Marszczę brwi.

- Nie udawaj głupiego.

Nie mam pojęcia, o co może chodzić. Przecież nie zrobiłem nic niezgodnego z prawem. Może to dlatego, że nocami lubię włóczyć się po ulicach Chicago? Ale nie mamy godziny policyjnej, więc nie złamałem zasad. Inni też to robią, wczoraj spotkałem Tiffany, która wyglądała na zdenerwowaną. Poprosiła mnie o przechowanie głupiego pudełka ze sprejem, jakby to była jakaś ogromnie cenna, ale i niebezpieczna rzecz.

Żołnierze prowadzą mnie na środek placu w centrum. Ludzie zapominają o tym, że idą do pracy, wszyscy przystają, żeby zobaczyć co się stanie.

Przywiązują mi ręce do drewnianego słupa, wcześniej zdzierając ze mnie koszulkę. Przechodzą mnie dreszcze, na ciało wstępuje zimny pot. Chyba nie będą mnie bili?

- Nic nie zrobiłem - mówię ze strachem. - Mój ojciec jest prezydentem miasta i...

- Mieszkańcy Chicago! - Rozlega się głos mojego ojca. Przez to, że jestem przywiązany, nie mogę się odwrócić żeby go zobaczyć. - Od jakiegoś czasu niepokoją nas pewne incydenty. Powstała pewna grupa zbuntowanych obywateli, którzy nie są zadowoleni z obecnych rządów. Jesteśmy świadkami aktów wandalizmu, ale teraz grożą nam, że wybuchnie powstanie. Mój syn, Ted Eaton należy do tej grupy, przez co zostanie surowo ukarany. Niech to będzie ostrzeżenie dla jego współtowarzyszy. Drodzy mieszkańcy, chcę wam pokazać, że nikt nie stoi ponad prawem, wszyscy jesteśmy wobec niego równi. Mój syn był nieposłuszny, za co spotka go kara.

Podchodzi do mnie główny dowódca wojska z batem. Wytrzeszczam oczy.

- Tato! - Krzyczę. - Nic nie zrobiłem!

- Zaczynaj - słyszę tylko odpowiedź ojca i wtedy na moje plecy spada pierwszy bat.

Ból jest oślepiający i gwałtowny. Zaciskam mocno oczy i zaczynam się trząść.

Kolejne uderzenie. Tak mocno zagryzam wargi, że zaczyna lecieć z nich krew. Mam ochotę wyć z bólu, ale nie dam mu tej satysfakcji. Nie złamie mnie.

W końcu przestaję liczyć uderzenia.

Mam wrażenie, że na moich zakrwawionych plecach widać surowe  mięso. Ledwo kontaktuję, nie mam już na nic siły, więc tylko zwisam z kolanami na ziemi, przetrzymywany sznurami, którymi są obwiązane moje nadgarstki.

- Przestańcie! - Krzyczy rozpaczliwie jakaś dziewczyna. - Dosyć tego!

Następuje ostatnie uderzenie, a ja w końcu tracę świadomość.

CDN.

😬😬

Seria „ODRZUCONA": Ostatnia walka (7)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz