Thomas Jefferson był przekonany, że zniszczył sobie życie.
Takie myśli, jeśli mają faktyczne podstawy do zaistnienia, a nie są jedynie wynikiem gorszego dnia, zwykle nawiedzały ludzi starszych, już doświadczonych, patrzących na swoje przeżycia z dystansu czasu, który pozwalał na obiektywną ocenę podjętych w przeszłości decyzji. Thomas nie dysponował takową możliwością. Nie był sędziwym starcem, miał świeżo ukończone dwadzieścia dziewięć lat i posiadał jedynie rozwód na karku oraz świadomość tego, że stoi na cholernie zimnym nowojorskim lotnisku gdzieś na Brooklynie (co samo w sobie dla przesiąkniętego południowym światopoglądem Thomasa brzmiało jak zapowiedź krwawego kryminału, w którym jemu trafiła się rola poćwiartowanych przez szaleńca zwłok). Ogrzewany tylko przez delikatne tkaniny koszuli i spodni paryskiego projektanta przystosowanych raczej do spacerów po słonecznej Prowansji niż do chłodnych, kwietniowych wieczorów w na północy Stanów Zjednoczonych stał bezczynnie przy wejściu do lotniska, w obawie przez napadem niczym paranoik trzymając tyle swojego bagażu, ile tylko potrafił, rozglądając się za swoją odpowiedzią na pytanie „co dalej?", jednocześnie starając się zapanować nad wewnętrznym głosem, który uparcie namawiał go do złamania złożonej Jamesowi Madisonowi obietnicy dania szansy Nowemu Jorkowi i jak najszybszego zakupienia biletu do rodzinnej Wirginii, którą opuścił pół roku wcześniej, prześladowany wspomnieniami rozpadłego małżeństwa i wszystkiego, co się do tego stanu przyczyniło.
Nowy Jork, Nowy Jork, powtarzał ten głosił niczym przekleństwo lub urok, którym mącił w głowie Thomasa coraz skuteczniej z każdą sekundą niepewności. Co on do cholery robił w Nowym Jorku? Tyle słyszał o tym mieście, że sam dziwił się własną odwagą, którą nigdy nie miał szansy się poszczycić. Tyle słyszał o negatywnej energii tego miasta, o przestępczości, o skutkach mieszkania w tak zaludnionym miejscu, aż nie mógł powstrzymać się przez kurczowym ściskaniem walizek, jakby to miało go uchronić przed ewentualną próbą kradzieży. Marznął jak nigdy wcześniej, bo z jakiegoś powodu, stojąc w słonecznym Paryżu, nie wpadł na wyjęcie z walizki czegoś grubszego niż jedwabna, biała koszula i dżinsy. Co innego miał zrobić, jeśli nie czekać na najlepszego przyjaciela, skoro spłukał się we Francji do ostatniego centa i nie mógłby teraz zapłacić nawet za taksówkę?
Sięgnął dna. Był spłukany, zrujnowany, a po opuszczeniu Francji i przerwaniu zawartych tam znajomości także samotny. Jasne, miał przyjaciół w Nowym Jorku, miał Jamesa Madisona, z którym przyjaźnił się od czasów, gdy oboje nosili jeszcze pieluchy, miał Johna Adamsa i Benjamina Franklina, którzy bezpośrednio odpowiadali za jego wyjście z opłakanego stanu, w jaki Jefferson sam wpędził się po ucieczce do Paryża. Thomas wiedział, że będzie mu brakowało beztroskich dni we Francji, gdy nie musiał zamartwiać się pracą wykonywaną tylko hobbystycznie w zależności od jego własnego humoru, a jedynie wydawał pieniądze, dotąd oszczędzane przez niego na przyszłość, której istnienie wtedy wydawało mu się nierealne. Wydawało mu się, że nie ma niczego poza dzisiaj, że jutro nie nadejdzie, a gdy już nadchodziło, nie było jutrem tylko dzisiaj, a dzisiaj należało do rozrywki, nie do zmartwień. Pół roku żył w ten sposób, szastając dotąd szanowanymi pieniędzmi, których po tych sześciu miesiącach zabrakło i nagle Thomas Jefferson nie był już wpływowym biznesmenem z Wirginii na wakacjach, ale spłukanym, amerykańskim turystą, liczącym tylko na pomoc przyjaciół i konsulatu w powrocie do domu, gdy pewnego dnia żadna z jego kart kredytowych nie miała na sobie niczego poza gigantycznym debetem, którego widok na wyciągach niemal zwalił Thomasa z nóg, gdy już zdecydował się otworzyć wysyłane mu z banku maile.
W ten właśnie sposób Thomas Jefferson wyjechał ze Stanów Zjednoczonych jako człowiek zamożny o rozległej reputacji, wysoko postawiony, a zamiast do rodzinnej Wirginii wrócił do Nowego Jorku, gdzie nie znaczył nic, był bezrobotny, zasłużony i bezdomny skazany na łaskę przyjaciół, którzy obiecali zrobić wszystko, by pomóc mu stanąć na nogi, o ile da im i Nowemu Jorkowi szansę.
CZYTASZ
Studium w nienawiści
FanfictionW życiu ważne jest pamiętać, że obojętnie jak wielka byłaby liczba zadanych ciosów od losu, żaden ból nie ma mocy zatrzymania toczącego się na świecie życia. Alexander Hamilton wiedział o tym od dziecka, a Thomas Jefferson dostał szansę, by się teg...