66. Wybaczenie

849 68 46
                                    

Ramię Alexa piekło boleśnie w miejscu, które kurczowo ściskał Laurens, targając Hamiltona przez zapełniony korytarz w stronę wyjścia ze szkoły. Irytacja powoli wypełniała miejsce ulatniającej się z Alexandra paniki po epizodzie w ubikacji. Wciąż się trząsł, wciąż czuł zimno kafelków, o które opierał się, sięgając do torby, wciąż czuł przyśpieszone bicie serca, które nie miało nic wspólnego z szarpaniną z Laurensem, ale miało wszystko wspólne z ekscytacją, którą czuł wielokrotnie przed laty, a którą zawsze uspokajała rozpuszczana na języku pigułka, po której w kilka minut serce zwalniało do niemal nienaturalnie wolnego tempa.

— Nie wiem, czy interesuje cię moje zdanie na ten temat, ale nie mam ochoty na twoje towarzystwo — rzucił Hamilton, gdy w końcu zdołał się uwolnić, a raczej został uwolniony z uścisku Laurensa, przy czym stracił równowagę i uderzył plecami w drzwi sportowego samochodu Johna, które ten otrzymał od ojca na szesnaste urodziny.

— Nie, mam to gdzieś — oznajmił Laurens, po czym otworzył drzwi na miejsce pasażera i bezpardonowo wepchnął Alexandra do środka. — Siadaj i zamknij się, zanim ci przywalę. A tym razem naprawdę sobie zasłużyłeś.

Zanim Hamilton znalazł odpowiedź, drzwi zostały zatrzaśnięte przed jego nosem. Dobrze. I tak nie miał odpowiedzi innej niż przyznanie Laurensowi racji.

Całkiem obiektywnie patrząc, zasłużył na porządny wpierdol.

— Nie mam ochoty nigdzie z tobą jechać — oznajmił zamiast tego, gdy Laurensa usiadł za kierownicą. — Poza tym mam jeszcze lekcje, więc kiedy ktoś mnie spyta, czemu je opuściłem, powiem zgodnie z prawdą, że zostałem uprowadzony.

— Fascynujące, zapnij pasy — polecił oschle Laurens i odpalił samochód. — Ja wtedy mógłbym, również zgodnie z prawdą, odpowiedzieć, że nie zostałeś uprowadzony tylko powstrzymany przed naćpaniem się na terenie szkoły — dodał, jakby po chwili zastanowienia, gdy już opuszczali parking szkolny. Hamilton wykrzywił wargi w niezadowolonym grymasie.

— Zamierzałem je wyrzucić — oznajmił, samemu nie wiedząc, czy szczerze. Może i nie zamierzał ich wyrzucić, ale też, żeby być całkiem szczerym, nie wyjął ich z pewnym zamiarem wzięcia. Nie wiedział, czego chciał. Kurwa. Wiedział, czego chciał. Nie wiedział, czy ostatecznie by temu pragnieniu uległ. — Hej, geniuszu, chyba pomyliły ci się kierunki, mieszkam w drugą stronę — rzucił, marszcząc brwi, gdy tylko zauważył, że po wyjeździe z 67 ulicy Laurens, zamiast skręcić w lewo na Drugiej Alei, skręcił w prawo, kierując ich w stronę przedmieścia.

— Nie zawiozę cię do domu — odparł Laurens, jakby była to absolutna oczywistość. — Mam zostawić cię samego sobie na ponad dwie godziny, po tym, jak przyłapałem cię na próbie wzięcia narkotyków w szkolnym kiblu? Nie, dzięki, nie jestem jebanym idiotą w przeciwieństwie do ciebie.

Po raz kolejny: miał trochę racji.

Nie to, żeby Alexander dawał w tej chwili najmniejsze jebanie o to, kto ją ma.

— Nigdzie z tobą nie jadę! — syknął i pod impulsem oślepiającej zdrowe rozumowanie wściekłości, szarpnął za klamkę, obojętnie jak durnym pomysłem byłoby otwieranie drzwi na głównej drodze, jadąc około 70 mil na godzinę. Laurens musiał przewidzieć z jego strony ten brawurowy idiotyzm i wcześniej zablokował drzwi. — Chyba sobie, kurwa żartujesz.

— Uspokój się — polecił Laurens ostrym tonem przez zaciśnięte zęby. — Naprawdę zachowujesz się, jakby ci odbiło. Mogłem od razu zabrać cię z tym gównem do dyrektora.

— Uwierz, że wolę siedzieć w jednym gabinecie z tym świrem, niż gdziekolwiek z tobą — odparł Hamilton i z frustracją kopnął w dół deski rozdzielczej, zostawiając na niej siwe odbicie podeszwy buta. Kątem oka obserwował uważnie reakcję Laurensa. Przez moment był pewien, że za sekundę zatrzyma samochód, żeby przyłożyć Alexandrowi i zakończyć w ten sposób jego mały napad złości.

Studium w nienawiściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz