23. Z prawdą twarzą w twarz

1.1K 113 91
                                    

Drogi pamiętniczku, napisałby Alexander, gdyby jego ręce nie zajmowały się w tym momencie odciąganiem włosów od deski klozetowej, do której właśnie zwracał zawartość swojego żołądka z ostatnich kilku dni, ten dzień zaczął się chujowo.

W końcu zakończył walkę z migreną i — do diabła z Jeffersonem, to wszystko to wina tego południowego sukinsyna — przegrał, bo zwycięzcy z reguły powinni trzymać głowy nieco ponad poziomem toalety. Jego migrena osiągnęła szczytowy poziom, zatapiając cały świat w nieokreślonej mgle, przez którą Hamilton z trudem przedarł się do łazienki bez wcześniejszego zwymiotowania wszystkim, co tylko znajdowało się w jego żołądku. Cały czas czuł wokół siebie duszący zapach kawy, który ostatecznie sprawił, że uciążliwe pulsowanie w tyłach jego czaszki zmieniło się w falę niemożliwego do zniesienia bólu, będącego bezpośrednią przyczyną nagłych mdłości. Powinien się ich spodziewać, niepierwszy raz pojawiały się przy okazji migreny w połączeniu z ostrymi bodźcami, a do tego paskudnym samopoczuciem. I do tego pieprzony Jefferson musiał dołożyć swoje — do diabła z nim, niech wraca do swojej cudownej Wirginii daleko od życia Hamiltona. Był niemal tak irytujący jak Adams. Nie — był nawet gorszy od Adamsa, bo Adams oprócz bycia gnojkiem był też kretynem, z którym Alexander bez problemu dawał sobie radę, którego potrafił wyprowadzić z równowagi pstryknięciem palców, a z odbytych z nim starć Hamilton zawsze wychodził zwycięską ręką. Jefferson był inny, spokojniejszy, przez to ciężej było się z nim zmagać. Nie był jak Adams, nie atakował pod wpływem chwili i emocji, był typem cierpliwego mściciela, cichego planowania odwetu. Alexander nie spodziewał się takiego obrotu spraw, czuł się przechytrzony, poniżony i głupi, bo dał się doprowadzić do opłakanego stanu cholernemu Jeffersonowi, który dotąd nawet nie potrafił mu się odciąć za trafne, aczkolwiek nawet niezbyt wyszukane obelgi.

Do tego ta cholerna migrena, poradziłby z nią sobie, gdyby nie sytuacja w firmie, a z sytuacją w firmie poradziłby sobie, gdyby nie migrena. W przerwach między wymiotami zastanawiał się, czy istnieje określony paradoks na tę sytuację, jednak nie miał siły, by poświęcić temu znaczną części swojej uwagi — był wyczerpany, obolały i w myślach modlił się do jakiejkolwiek z sił wyższych, by zesłała na niego cud, dzięki któremu znalazłby się w domu lub gdziekolwiek daleko od wścibskiej obecności ludzi otaczających go w tamtym momencie. Ściany kabiny nie dawały mu nawet złudzenia prywatności — nieustannie czuł się osaczony, jakby korytarze biura z sekundy na sekundę zmieniły się w labirynt stworzony przez Dedala labiryncie, którego wyjścia nie miał ani siły, ani ochoty szukać. Ledwo potrafił się odnaleźć we własnych myślach, nie mówiąc nawet o czymś niemetafizycznym.

Odsunął się od toalety z obrzydzeniem w oczach i odchylił głowę, aż jej czubek spoczął na zimnej ścinanie kabiny za nim. Solidne kilka minut zajęło mu zebranie się w garść na tyle, by podnieść się z podłogi na nieprzyjemnie chwiejnych nogach. Spłukał wodę, po czym podpierając się ściany, wyszedł z kabiny, by od razu chwycić się zlewu. Ostre światło odbite od białej ceramiki podrażniało mu oczy, podburzając resztki zawartości jego żołądka. Umył dokładnie ręce, po czym przepłukał twarz zimną wodą. Nie pomogło. Niezbędnym warunkiem utrzymania się na nogach, dalej był silny uścisk dłoni na zlewie. Świat kołysał mu się niebezpiecznie przed oczami, więc ponownie ruszył w stronę ściany, by uderzyć o nią plecami. Kątem oka zerknął na swoje odbicie, czego niemal natychmiast pożałował, dostrzegając chorobliwą bladość na swojej twarzy. Skrzywił się, a gdy ponownie zakręciło mu się w głowie, zdecydował się usiąść pod ścianą na dosłownie kilka sekund, by odzyskać siły. Zimno kafelek, przenikające materiał jego koszulki stanowiło swego rodzaju źródło orzeźwienia, w łazience było zbyt duszno i ciepło — niemal jak na Karaibach. Brakowało tylko faktycznego zapachu słonego morza, którego żaden odświeżacz powietrza nie mógł zapewnić. Alexander nie narzekał, gdyby oprócz fali duszności tak kojarzącej mu się z dzieciństwem na wyspie poczuł jeszcze jej zapach, w jego obecnym stanie bezsprzecznie doprowadziłoby to do kolejnych wymiotów.

Studium w nienawiściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz