Komentarz spod tamtego rozdziału mi przypomniał, że miałam napisać, że jest nowy opis. Sooo... obczajcie i powiedzcie jak Wam się podoba.
~*~
Z perspektywy ostatnich dwudziestu minut Thomas mógł powiedzieć, że zadzwonienie do Jamesa i opisanie sytuacji nie było najlepszym pomysłem.
— Zrobiłeś co? — słyszał krzyk z głośnika, ilekroć mówił o kolejnej części swojego dnia. — Co jest z tobą nie tak, Thomas!? Powiedziałem, trzymaj się od niego z daleka, Adams również powiedział trzymaj się od niego z daleka, a teraz po prostu wychodzisz sobie z nim na miasto jak... jak para psiapsiółek? — zapytał. Jefferson jakieś piętnaście minut temu przestał próbować się wtrącić. — Co do cholery... Po prostu... Thomas, co?
Jefferson westchnął i odczekał kilka sekund dla pewności, że tym razem przyjaciel pozwoli mu mówić.
— Nie rozumiem, dlaczego miałbym nie spędzać z nim czasu — powiedział. — Jest trochę...
— Niestabilny? — podsunął James. — Arogancki? Wredny?
— Wiesz co? — rzucił Thoma z irytacją w głosie. — Ja też nie byłbym specjalnie miły dla kogoś, kto gada o mnie takie rzeczy i nawet się z tym nie ukrywa — oznajmił. Po tych słowach Madison zamilkł. — Sam mi mówiłeś, że nie jest złem wcielonym.
— Bo nie jest — potwierdził po chwili zawahania James. — Słuchaj, ja wiem, że... Potrafi być miły. Uroczy. I to nie tak, że jest miły tylko na pokaz. Można z nim normalnie żyć. Wszyscy mieliśmy moment, w którym go lubiliśmy.
— Twój moment musiał trwać długo — mruknął Thomas. — Słyszałem, że się przyjaźniliście.
— Tak było — potwierdził Madison. — Ale kontakt z nim zawsze był wykańczający — dodał po chwili. — Bez znaczenia czy był miły, czy wredny, zawsze był wyczerpujący w taki paskudny sposób. Niezdrowy. Uwierz mi, Thomas, ładujesz się w bagno. Hamilton ma ściśle określony system wartości. I uwierz mi, że ludzie tacy jak my nie zajmują w nim wysokiej pozycji.
Thomas zmarszczył brwi. Ścisnął telefon między uchem i ramieniem, by ręce móc zająć przekładaniem ubrań do szafy. Nie poświęcał jednak tej czynności wiele uwagi, skupiając się raczej na słowach Madisona.
— Tacy jak my? — powtórzył, w myślach stwierdzając, że brzmi to nieco dramatycznie. Hamilton w końcu też był człowiekiem takim jak oni. Prawdopodobnie. — Czyli jacy?
— Zwyczajni — odparł beztrosko James. — Słuchaj, wciąż nie twierdzę, że jest złem wcielonym, ale jeżeli nie jesteś kimś naprawdę ważnym... Jak chociażby Washington, nie łudź się. Przehandluje cię, gdy uzna, że to dobry moment.
— Myślę, że nie masz racji – oznajmił Thomas, ponownie biorąc telefon do ręki po zamknięciu szafy. Opadł na łóżko, gdy po drugiej stronie James westchnął tylko.
— Mam nadzieję, że nie będę musiał mówić „a nie mówiłem?" — mruknął. Nastała kolejna, lekko niezręczna, chwila ciszy, aż Thomas był blisko wymówienia się czymkolwiek i zakończenia rozmowy. Madison nie dał mu jednak na to szansy. — Ale propozycję wejścia do gabinetu powinieneś przyjąć. — Jego ton przybrał bardziej beztroską barwę, choć brzmiało to lekko wymuszenie. Jefferson uśmiechnął się lekko cynicznie.
— Poważnie? — upewnił się. — Nawet jeśli to pomysł Hamiltona? — zapytał z silną nutą sarkazmu w głosie. — Czyli to nie jest część jakiegoś diabolicznego planu?
CZYTASZ
Studium w nienawiści
FanfictionW życiu ważne jest pamiętać, że obojętnie jak wielka byłaby liczba zadanych ciosów od losu, żaden ból nie ma mocy zatrzymania toczącego się na świecie życia. Alexander Hamilton wiedział o tym od dziecka, a Thomas Jefferson dostał szansę, by się teg...