40. Między krwią a walką

1K 130 53
                                    

Thomas w zasadzie wiedział, że jest kretynem, ale nic nie utwierdzało go w tym przekonaniu bardziej niż rozmowy z Jamesem.

— Szczerze, Thomas, już nawet nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać — oznajmił, gdy następnego dnia wyjątkowo wyszli na lunch zamiast jeść go w biurze któregoś z nich. — Wpakujesz się w jakieś gówno.

— Jeszcze nie wpakowałem? — zapytał ponuro Jefferson, po czym umilkł na chwilę, gdy podeszła do nich kelnerka, by podać karty.

— Nie, na razie tylko wyszedłeś na idiotę — odparł beztrosko James, nie mając nawet tyle taktu, by poczekać, aż kelnerka odejdzie. — Ale może być gorzej, jeśli się nie uspokoisz. Chcesz trzymać dystans, okej, trzymaj dystans. Dobra decyzja. Ale wiąże się z nią zaakceptowanie tego, że jeśli ty z nim nie będziesz, będzie ktoś inny.

— Wiem o tym — oznajmił natychmiast Thomas. — Przejdzie mi, tylko potrzebuję czasu. Zresztą robił to tylko po to, żebym był zazdrosny — dodał po chwili zawahania ściszonym tonem, jakby samego siebie chciał do tego przekonać.

— To już nie twoja sprawa, Thomas — stwierdził Madison. — Mógłby to nawet dla sportu robić i nic ci do tego. Przestań przeżywać.

— Nie przeżywam. — Wywrócił oczami i skupił się na karcie, jakby chcąc tym potwierdzić swoje słowa. W rzeczywistości nawet nie przeczytał jednego z proponowanych dań, zbyt zajęty ciągłym myśleniem o Hamiltonie. — James...

— Przeżywasz.

— Przeżywam — zgodził się niechętnie. — Podjąłem decyzję i chcę się jej trzymać, ale to nie jest to czego chcę — powiedział, odważnie patrząc na Jamesa, choć wszystko ciągnęło go do tchórzliwego odwrócenia wzroku. — Z tym, że nie chodzi o to, czego ja chcę. Nie jestem ryzykantem, ale w tym wypadku... po prostu nie chcę być egoistą. — James zmarszczył brwi, odkładając kartę na bok, jakby stracił nią zainteresowanie.

— Bo wciąż uważasz, że nie masz mu nic do zaoferowania? — zapytał.

— Tak.

— I uważasz, że Hamilton popełnia błąd, czując... to co czuje względem ciebie?

Skinął tylko głową, nie będąc w stanie wykrztusić z siebie słowa. James westchnął i nachylił się nieco w jego stronę, po czym oznajmił ściszonym tonem.

— To się nazywa syndrom oszusta i to się leczy, Thomas. Już ostatnio myślałem, że możesz... cóż, teraz jestem prawie pewien. Myślisz, że to co osiągnąłeś wynika z tego, że ktoś postrzega cię jako kogoś lepszego niż jesteś w rzeczywistości, że nie zasługujesz na coś dobrego, co cię spotkało albo że miałeś szczęście, zdobywając to i tak dalej, i tak dalej.

— Nie sądzę, żeby to było to — zaprzeczył szybko Thomas, z jakieś powodu zaniepokojony tym pomysłem.

— Cóż, ja sądzę, że jesteś podręcznikowym przykładem — odparł James. — Nawet sprezentuję ci za darmo trzy lata terapii w dwóch słowach: ogarnij się.

— Beznadziejny z ciebie terapeuta — mruknął Thomas.

— Na lepszego cię nie stać.

Touché.

Zamówili sobie porcje, choć Jeffersonowi nie wydawało się, żeby był w stanie wiele przełknąć.

— Tylko, żebyś wiedział... syndrom oszusta nie dopada faktycznych oszustów — rzucił Madison po chwili ciszy, na co Thomas wywrócił oczami.

— Nie mam żadnego syndromu — oznajmił zniecierpliwiony i zirytowany powrotem tego tematu.

— Właśnie, że masz — odparł wesoło James. — I może kompleks męczennika — dodał po chwili zastanowienia. Thomas skrzywił się lekko, nawet nie chcąc pytać, co to oznaczało.

Studium w nienawiściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz