Thomas absolutnie nie znosił tego, jak potoczyły się kolejne dni. W rutynie, do której niby wrócili po przyjeździe z Wirginii, nic nie było takie, jak powinno i nie miał do obwiniania za to nikogo oprócz siebie. Znów zaczął masowo brać nadgodziny w obawie przed konfrontacją z Hamiltonem, który zdawał się unikać Thomasa jeszcze bardziej zawzięcie. Nie byli w stanie przebywać w tym samym pomieszczeniu dłużej niż jeden posiłek dziennie. Alexander z pewnością przez urazę, Thomas przez nieznośny ból w okolicach klatki piersiowej i wyrzuty sumienia, łapiące go, gdy tylko widział twarz chłopaka i chłodne spojrzenie jego oczu.
Zostawał w pracy do późnego wieczora. Nawał obowiązków służył za dobrą wymówkę przed Washingtonem, który jednak wydawał się nie do końca przekonany co do jej prawdziwości. Dla Thomasa stało się oczywiste, że jego szef już przynajmniej podejrzewał, że coś dzieje się między jego synem i Jeffersonem, choć prawdopodobnie nie przypuszczał, że mogło pójść to tak daleko, jak faktycznie zaszło. Wszystko stało się skomplikowane. Do Thomasa wróciła cała niezręczność jego sytuacji z czasu jego pierwszych dni w Nowym Jorku. Alexander unikał go jak ognia, nie było między nimi nawet śladu po relacji, jaką udało im się utworzyć. Thomas nie miał odwagi i czelności zagadywać nastolatka o samopoczucie, plany, czytane książki, najnowsze wiadomości czy cokolwiek innego. Ledwo potrafił wydusić z siebie zwykłe „dzień dobry", „smacznego", „dobranoc". Tak jak w pierwszych dniach ich znajomości, Hamilton nie czynił niczego łatwiejszym. Czasami mu odpowiadał, czasami nie. Czasami sam nawiązywał uprzejme rozmowy, czasami próby Jeffersona komentował pogardliwym prychnięciem. Przeważnie jednak po prostu ignorował egzystencję Thomasa, co — chociaż bolesne — było prawdopodobnie najlepszym możliwym wyjściem. Było między nimi oczywiste napięcie, ale łatwo ukrywał je pozór zwykłego braku sympatii.
Sama myśl, że ze strony Alexandra to było coś więcej niż pozór, łamała Thomasowi serce, ale wiedział, że sobie zasłużył.
Starał się o tym nie myśleć. Zagłębić w obowiązkach, unikać i Hamiltona, i George'a, i nawet Franklina, który pewnie miałby wiele do powiedzenia o głupim zachowaniu Jeffersona. Wszyscy w pracy zajęli się ostatecznymi przygotowaniami na przyjazd delegacji z partnerskiej firmy we Francji, do czego Thomas przyłożył się szczególnie przy dostarczaniu wszelkiego rodzaju tłumaczeń. Miał nadzieję, że zajęcie się tym wszystkim pozwoli mu oderwać myśli od nieprzyjemnych tematów.
Na marne, bo w dniu, w którym mieli pojawić się Francuzi, Washington przyjechał do pracy z synem. Thomas, stojący z Jamesem przy automacie z kawą, gdy się pojawili, zaklął w duchu.
— Nie chcę zajmować się twoimi głupimi Francuzami — mruknął Hamilton, przechodząc razem z ojcem obok Jamesa i Thomasa.
— I nie musisz — westchnął George, odbierając czarną teczkę od stażysty czekającego w recepcji od kilku minut. — Ale wyjście z domu i kontakt z ludźmi dobrze ci zrobi — stwierdził.
— Z najnowszych informacji: mamy dwudziesty pierwszy wiek, nie trzeba wychodzić z domu, żeby mieć kontakt z ludźmi — prychnął Alexander, machając wymownie trzymanym w dłoni telefonem. Washington westchnął i kręcąc głową, poszedł w stronę swojego gabinetu, a Hamilton tuż za nim, wciąż opowiadając, jak cudowną właściwością internetu jest możliwość ograniczania interakcji ludzkich do jak najmniejszych.
Jeffersona odetchnął cicho.
— No to Adams się ucieszy — stwierdził James, popijając swoją kawę. — Wszystko w porządku? — zapytał Thomasa, na co ten skinął niemrawo głową. — Dobra, mów. Co się dzieje?
— Nic takiego — odparł Jefferson, jednak szybko odpuścił, widząc wymowny wyraz twarzy przyjaciela. — James, zrobiłeś kiedyś coś naprawdę głupiego? — zapytał. Madison zmarszczył brwi i obrzucił go zdezorientowanym spojrzeniem.
CZYTASZ
Studium w nienawiści
ФанфикW życiu ważne jest pamiętać, że obojętnie jak wielka byłaby liczba zadanych ciosów od losu, żaden ból nie ma mocy zatrzymania toczącego się na świecie życia. Alexander Hamilton wiedział o tym od dziecka, a Thomas Jefferson dostał szansę, by się teg...