41. Ktoś po twojej stronie

1.2K 126 88
                                    

Krwotok ustał po zaledwie pięciu minutach, ale panika Alexandra utrzymywała się przez dobre pół godziny. Sam już nie wiedział, czy panika wzięła się od krwi, czy krew od paniki, a nawet nie był w stanie o tym myśleć. Wszystko o czym w stanie był myśleć to paraliżujący go strach, poczucie oderwania od rzeczywistości, opuszczenia własnego ciała i umysłu, jakby doświadczał czegoś, co nigdy nie było przeznaczone jemu. Jefferson zniknął w nieokreślonym momencie, Alexander nie był pewien, czy na samym początku czy pod koniec ataku, ale wiedział, że gdy już się skończył, Thomasa nie było. Po tym jak Alexander przekonał swojego tatę, że wszystko już w porządku, udał się na piętro, by wziąć prysznic i zmyć z siebie resztki zaschniętej krwi i niepokojąco dużą ilość potu. To jednak nie pomogło, a przynajmniej nie całkiem. Wciąż czuł się fatalnie.

Przez resztę dnia Alexander praktycznie nie kontaktował. Położył się u siebie, żeby nie narażać się na więcej obecności Jeffersona. Był zbyt zmęczony i obolały, by robić cokolwiek, nawet sięgnąć po telefon i bezmyślnie przeglądać media społecznościowe, tak jak zazwyczaj w takich sytuacjach. Od dawna nie czuł się tak okropnie, chociaż najgorsze zdawało się mijać. Po kilkunastu minutach bezczynnego leżenia naprzemian z zerkaniem na włączony na laptopie film, zasnął na tyle słabo, by budzić się przy każdym głośniejszym dźwięku, aż w końcu zirytowany zamknął komputer i przewrócił się na drugi bok. Jak na złość, wtedy sen nie przychodził. Zaciskając wargi, Alexander ponownie podniósł się do siadu, czując wzrastające w nim pokłady frustracji, na których pozbycie się nie miał najmniejszego pomysłu. Czuł się okropnie, wycieńczony, jakby miał za sobą przynajmniej dwugodzinny sparing, podczas gdy w rzeczywistości od kilku godzin nie zrobił absolutnie nic. Cały czas czuł duszący zapach krwi, chociaż krwotok ustał już dawno, a Alexander zdążył wziąć prysznic i trzy razy umyć twarz, żeby tylko pozbyć się tego zapachu. To wszystko go przytłaczało: zbliżający się nieuchronnie początek roku szkolnego, idące za tym trudności i stres, Thomas, a teraz ten krwotok w zestawie z atakiem paniki. Pieprzonym atakiem paniki. Nie miał ich od roku, a jeśli ponownie pojawienie się ich miało zapoczątkować to, co zapoczątkowało ostatnio, miał cholernie dobry powód do paniki.

Zapowiadało się lekko błędne koło.

Po jakimś czasie rozległo się pukanie do drzwi. Odpowiedział „proszę", nawet nie poruszając głową. To musiał być jego tata, bo nie wyobrażał sobie, żeby Jefferson miał nagle ochotę na wizytę. I miał rację.

— Jak się czujesz? — usłyszał głos Washingtona, na co bez entuzjazmu wzruszył ramionami. — Jesteś głodny?

— Niespecjalnie — odparł i przewrócił się na drugi bok twarzą do swojego taty. Podniósł się do siadu i przetarł oczy dłonią. Najchętniej zakończyłby już ten dzień. Gdyby tylko miał pewność, że zamknięcie oczu i skulenie się pod kołdrą zagwarantowałoby mu spokojny, a przynajmniej nieprzerywany sen do rana, zdecydowanie już dawno siedziałby w piżamie w pełnej gotowości do położenia się. Wiedział jednak, że to nie jest takie łatwe i że całe to wyczerpanie jest złośliwie pozorne. Przez cały dzień nie zrobił niczego, co dałoby mu powód do takiego zmęczenia. Pojawienie się go było wynikiem ataku paniki, po którym zaś sen rzadko bywał chociaż bliski spokojnemu. Widział jedno rozwiązanie. — Dasz mi tabletki na sen? — zapytał, po czym szybko kontynuował, dostrzegając natychmiastowe oznaki dezaprobaty na twarzy ojca. — Nie zasnę sam z siebie, a jestem naprawdę cholernie zmęczony — oznajmił, brzmiąc na znacznie bardziej zdesperowanego niż myślał. Washington wciąż nie wyglądał na zdecydowanego, ale po chwili zawahania, skinął niechętnie głową.

— Niech ci będzie — zgodził się, jednak zanim Alex zdołał się ucieszyć, dodał: — Tylko jeden raz. I najpierw coś zjesz.

W porządku. Uczciwy kompromis, pomyślał Hamilton i skinął głową. Zeszli na dół, gdzie Alexander usadowił się przy stole w jadalni, podczas gdy tata robił mu tosty. Przez moment oboje milczeli. Hamilton wpatrywał się w salon, uderzając palcami w blat stołu w rytm piosenki od Green Day, która chodziła mu po głowie, a której tytułu nie potrafił sobie przypomnieć.

Studium w nienawiściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz