Z jakiegoś powodu Washington nie był zły na Alexa za rzucenie pilotem w Jeffersona i — jak się okazało — rozcięcie brwi. Nawet jeśli był zły, nie okazał tego, ograniczając się do protekcjonalnego kazania o tym, jak nieuprzejme jest rzucanie przedmiotami w ludzi, obojętnie jak denerwujący by nie byli. Alex nawet nie próbował obiecywać zmiany przyzwyczajeń, ale obiecał za to, że przy następnej rozmowie z Jeffersonem stanie jak najdalej kuchni pełnej ostrych i niebezpiecznych sprzętów, co Washington uznał za wystarczający kompromis.
Mimo pozornego spuszczenia z tonu w sprawie Jeffersona, Alexander stracił resztki chęci do przeproszenia mężczyzny za słowa, w które po ich ostatniej konfrontacji stały się w oczach Hamiltona jeszcze bliższe prawdy. Dziwna agresja, która pojawiła się i Jeffersona, gdy tylko Alex nawiązał do swoich wcześniejszych słów, tylko utwierdziła go w przekonaniu, że mężczyzna nie tyle co unika prawdy, ale po prostu się jej boli. Nie mógł nic poradzić na pogardę, jaka wypełniała go nie tyle co w stosunku do Jeffersona, ale jego infantylnej postawy, prób ucieczki przed rzeczywistością, chowania głowy w piasek, racjonalnego uznawania problem za rozwiązany, gdy tylko ten zniknie z pola widzenia. Alexander fizycznie nie potrafił tego znieść, nie potrafił pogodzić się z faktem, że ten styl życia nie pogrążył Jeffersona tylko dlatego, że miał cholerne szczęście, a Jefferson zachowywał się, jakby osobiście odpowiadał za każdy swój sukces i każde dobro, które go spotkało, zaś wszystkie porażki uważał za złośliwość i okrucieństwo losu. To podejście, to przekonanie o własnym męczeństwie frustrowało Hamiltona bardziej niż jakiekolwiek zagrywki i obelgi ze strony mężczyzny.
Dzień po serii awantur między nim i Jeffersonem Alexander rozkoszował się samotnością w mieszkaniu. Jego migrena przeszła, najwyższy czas, bo Hamilton był bliski postradania zmysłów przez nieustający ból, dręczący go przeszło tydzień. Po raz pierwszy od długiego czasu zrobił sobie śniadanie, składające się z czegoś więcej niż tylko szklanki wody i ewentualnego wafla ryżowego. Mimo braku migreny, nie czuł dużej zmiany w swoim samopoczuciu. Jakby z przyzwyczajenia unikał promieni słonecznych i zbyt głośnych dźwięków, chociaż nie czuł już mdłości, ilekroć nie udało mu się takowych konfrontacji uniknąć. Lipiec — do którego początku zostały zaledwie trzy dni — miał przywitać Nowy Jork ciepłem, mnóstwem znienawidzonego przez Hamiltona ciepła, będącego już w zasadzie bliżej upału. Alexander wstał po dziewiątej i już wtedy jego telefon wskazywał trzydzieści stopni na zewnątrz. Hamilton nie potrafił zdecydować w takich chwilach, czy bardziej nie znosi zimna czy upału. Lubił nijaką pogodę, na którą ludzie zwykli narzekać, twierdząc, że nie wiadomo jak się ubrać. Alex potrafił się ubrać na nijaką pogodę, za to nie lubił ubierać się na zimę, po pod pięcioma warstwami grubych ubrań pojawiał się problem z wykonywaniem jakichkolwiek ruchów. Hamilton nie nosił ani grubych kurtek, ani czapek, ani szalików, bo uważał je za niewygodne i — co nawet gorsze — wysoce nieestetyczne. Dlatego też często chorował, ale zamiast obwiniać o to własną niefrasobliwość, obwiniał zimę i amerykański klimat, który uważał za równie popieprzony co politykę podatkową demokratów.
O dziewiątej wstał z łóżka, nie przebrał się, zrobił sobie kanapkę, nalał soku, zjadł przed telewizorem na powtórce Idola. O dziewiątej piętnaście zadzwonił jego telefon, ale Hamilton nawet nie pofatygował się spojrzeć, kto dzwoni. Migrena minęła, ale jego nieprzejednana niechęć na kontakt z przyjaciółmi tkwiła nienaruszona. Church spędzał czas z Angeliką, co oznaczało, że jeśli Alexander chciałby spotkać się z nim, musiałby spotkać się również z nią, a z jakiegoś powodu jednak nie chciał. Między nim i najstarszą z sióstr Schuyler, ilekroć dochodziło do konfrontacji twarzą w twarz, zawsze pojawiało się nieokreślone napięcie, z którym oboje nie potrafili sobie poradzić. Morris chciałby wyciągnąć go na miasto, a Alexander nawet nie chciał myśleć o opuszczaniu mieszkania. Pendleton chciałby wiedzieć, czemu Hamilton nie odzywał się przez tyle czasu, domagałby się wyjaśnień, których Alex nie byłby w stanie mu dać. Peggy i Eliza nie zniosłyby melancholijnego nastroju, w jakim znajdował się Hamilton, a Hamilton nie zniósłby zadowolenia, jakim zawsze zdawały się emanować. Maria nie szukała kontaktu, a z nią Hamilton tkwił w swego rodzaju zmowie milczenia. Nie mówili o swoich problemach. Rozmawiali, ale nigdy nie szli w stronę rozwiązania swoich problemów i za to Alexander szczerze uwielbiał Marię, mimowolnie wynosząc ją nieco wyżej niż pozostałych. Maria nigdy nie próbowała go naprawić, w przeciwieństwie do sióstr i chłopców. Wiedział, że nie mieli złych intencji i chcieli mu pomóc najlepiej, jak umieli, ale nie mógł nic poradzić na fakt, że im zażarciej próbowali go naprawić, tym bardziej zepsuty się czuł.
CZYTASZ
Studium w nienawiści
FanfictionW życiu ważne jest pamiętać, że obojętnie jak wielka byłaby liczba zadanych ciosów od losu, żaden ból nie ma mocy zatrzymania toczącego się na świecie życia. Alexander Hamilton wiedział o tym od dziecka, a Thomas Jefferson dostał szansę, by się teg...