46. Spójrz, gdzie jesteśmy, spójrz, gdzie zaczęliśmy

1.3K 122 90
                                    

Alexander nie kontaktował zbyt dobrze, przechodząc z pokoju do pokoju, zbyt rozespany i obolały, aby pozwolić sobie na cokolwiek innego niż automatyczne zaśnięcie, po ponownym ułożeniu się w łóżku. Przez zasłonięte okna i niechęć do jakiegokolwiek ruchu, ciężko było mu określić, ile minęło czasu od jego ponownego zaśnięcia do obudzenia na skutek zdecydowanie zbyt głośnego odgłosu dzwonienia telefonu. Podniósł się do siadu i przetarł oczy, zirytowany, myśląc, co za kretyn dzwonił o szóstej rano. Jego nierozbudzony jeszcze mózg uznał, że to albo marketingowcy, albo religijne świry, które wypisywały i dzwoniły regularnie, odkąd Morris dwa lata temu w ramach żartu podał numer Alexandra na ich stronie. Jeden rzut okiem na telefon i Hamilton już wiedział, jak bardzo się mylił. Nie świr religijny, a Church. Nie przed szóstą, a trzy minuty po dwunastej. Cholera.

Jakim cudem przespał pół dnia?

Zanim się otrząsnął z chwilowego szoku, jego telefon ucichł, ale niespecjalnie się tym przejął. Zanim zajął się tonącym w powiadomieniach urządzeniem, rozejrzał się po skąpanym w bladozłotym świetle wrześniowego słońca pokoju, jakby szukał wskazówek, co do tego, co mogło się stać w ciągu ostatnich godzin i dlaczego nie został jeszcze obudzony, mimo tak późnej jak na wstawanie z łóżka pory. Wszystko wydawało się na odpowiednim miejscu, oprócz nieschludnie porzuconych na krześle obok biurka ubrań, których, jak Alex sobie przypomniał, nie miał siły odkładać do szafy przed położeniem się, podobnie jak nie miał siły zasłaniać rolet w oknach, co jednak musiało nie przeszkodzić mu we śnie, chociaż jego okna wychodziły na wschód. Może rano nie było ostrego słońca, choć to wydawało się nieco nieprawdopodobne, zważywszy na to, jak mocno świeciło obecnie. Dziwne, skoro dzień wcześniej chmury nie ustąpiły słońcu nawet na marną minutę. Odchodząc od meteorologii, Alexander znów zwrócił uwagę na swój telefon. Dwójka z nieodebranych połączeń od Johna zmieniła się na trójkę. Jedynki stały solidnie obok Morrisa, Nathaniela i Peggy, dwójka przy Elizie, a czwórki obok imion Angeliki i Marii. Westchnął, nawet nie patrząc na nieodczytane wiadomości. Prawdopodobnie nie starczyłoby mu życia na przekopanie się przez je wszystkie.

Przez moment rozespany mózg Alexandra nawet nie rozumiał, skąd ten natłok zainteresowania ze strony jego przyjaciół. Nie mogli przecież wiedzieć o tym, że jeszcze parę godzin temu Hamilton spał spokojniej niż kiedykolwiek w łóżku Jeffersona. Chwilę zajęło mu przypomnienie sobie wszystkiego, co działo się jeszcze wcześniej i uświadomienie, że musiało im chodzić o to, co zaszło lub mogło zajść po szkole między Alexandrem i Rogerem. Boże. To zajście wydawało mu się historią. Nie dość, że odległą, to niesamowicie mało istotną w świetle kolejnych wydarzeń.

Westchnął, uznając, musi oddzwonić, póki jeszcze nie zamierzali sprawdzić go osobiście, bo z jakiegoś powodu zdecydowanie nie miał na konfrontację z przyjaciółmi. Wybrał Elizę. Rozmowy z nią były zdecydowanie najłatwiejsze.

— Halo? — usłyszał po ledwie dwóch sygnałach. — O Boże, Alex, wszystko w porządku? Nie odzywałeś się od wczoraj, a John mówił, że pojechałeś z Rogerem? Coś się stało?

— Nie — odpowiedział automatycznie Hamilton, po czym przewrócił oczami na własne kłamstwo, na którym mu przecież nie zależało. — Chociaż w zasadzie, to tak. Dużo rzeczy się działo, ale nic złego nie martw się. Po prostu... długo by opowiadać — mruknął, po czym włączył głośnik, by móc w spokoju napisać do Marii, do której, jako jedynej, nie doszłaby informacja od Elizy.

— Czemu nie odbierałeś? Martwiliśmy się — oznajmiła Eliza ze śladem wyrzutu w głosie.

— Dopiero się obudziłem — przyznał Alexander, połowicznie skupiając się już na tym, co napisać Marii, by uciąć rozmowę jak najszybciej. — Miałem ciężką noc.

Studium w nienawiściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz