7. Plotki tylko rosną

1.7K 132 169
                                    

Mam wyzwanie. Za każdym razem, gdy John Adams powie dobry Boże pijemy shota.
(żart, nie pijcie, alkohol jest fujka)

~*~

— Podsumowując... — westchnął Adams, gdy w piątkowy poranek Thomas skończył opowiadać mu historię o swoim ostatnim wieczorze, w której Alexander odegrał główną rolę — ...Hamilton dostał w twarz i zrobił do ciebie słodkie oczy, więc zdecydowałeś zaryzykować karierę i sytuację mieszkaniową, kłamiąc swojemu szefowi? — zapytał, unosząc brwi. Gdy ujął to w ten sposób, Jefferson poczuł się jakby ponownie siedział w jednej z sal w swojej podstawówce i zbierał gromy za głupoty, które nakreślił na swojej kartkówce. — Dobry Boże. Wybacz, Tom, ale czy ciebie pojebało?

Westchnął. John Adams nie znał taktu i subtelności, a nawet jeśli znał to nie korzystał z tych cudownych wynalazków ludzkości zbyt często.

— A co miałbym z tego, że go wydam? — zapytał, gotów bronić swojej decyzji. — Nikt nie lubi konfidentów.

— A co masz z tego, że go nie wydałeś? — odparł pytaniem na pytanie John, unosząc brwi. Jego czoło wypełniły zmarszczki, nadając mu osobliwy wyraz, który znów wybudził w Thomasie wspomnienie swojego nauczyciela z trzeciej klasy podstawówki. — Myślisz, że co? Wstawi się za tobą u Washingtona, gdy przyjdzie taka potrzeba? — Pokręcił głową i prychnął, jakby sam pomysł o takiej sytuacji była zbyt irracjonalna, by uznać, że naprawdę mogła przemknąć komuś przez głowę. — Dobry Boże. Nie rób sobie nadziei — zastrzegł. — Hamilton ma w sobie tyle wdzięczności co kocur. Jeśli dasz głodnemu kotu kawałek mięsa, nie przyjmie tego jako daru. Złapie go szybko i gwałtownie, po czym uzna, że nie jest ci nic winien, że to co ma jest jego własną zdobyczą, a ty jesteś głupcem przez stratę jej.*

Po usłyszeniu tych słów Thomas uniósł brwi. Przez pierwsze dni nie brał na poważnie tej wielkiej niechęci do Hamiltona. Znał swojego przyjaciela, wiedział, że lubi dramatyzować, a jednak z każdą rozmową o synu ich szefa wyłapywał coraz więcej czystej nienawiści w słowach Adamsa, której mimo wszystko ani trochę nie rozumiał. W końcu, na litość boską, to tylko trudny siedemnastolatek. Jasne, był impertynencki, przemądrzały, sarkastyczny i humorzasty, ale Thomas nie widział najmniejszego powodu do tak skrajnej demonizacji.

— Powiedział mi wczoraj — zaczął ostrożnie, wbijając wzrok w swoje palce splecione na blacie biurka Johna — że czasami czuje się i zachowuje jak gówno, ale mam tego nie brać do siebie. — Spojrzał na Adamsa, którego twarz nagle przybrała nieczytelny wyraz. Na kubku, który już tylko do połowy wypełniała kawa, pojawiły się zagniecenia, gdy spora dłoń Johna mocniej zacisnęła plastikowe naczynie. — Czy on... Ma jakieś... No wiesz. Problemy.

Reakcja jego przyjaciela sugerowała, że zdecydowanie ma. W głowie Thomas już analizował możliwe odpowiedzi. Depresja? To gówno stawało się coraz bardziej popularne wśród młodzieży. Z drugiej strony momentami, gdy widział Hamiltona, chłopak miał w sobie tyle niezużytej energii, że ciężko było zmieścić sobie w głowie myśl, że mógłby zostać jej przez cokolwiek pozbawiony.

— To nie moje miejsce, żeby opowiadać takie rzeczy — mruknął w końcu John i napił się kawy. Było w tym ruchu coś nerwowego, jakby chciał sam siebie powstrzymać przed dalszym mówieniem, ale Thomas zbyt dobrze go znał. Adams plotkował tak namiętnie i często, że łatwo było go, przynajmniej pod tym względem, porównać do grup piętnastolatek w szkolnych łazienkach. Podobnie jak w przypadku zgromadzeń w damskich toaletach jeszcze większą satysfakcję sprawiało Johnowi rozsiewanie plotek, gdy w grę wchodziły osoby, których nie darzył sympatią, a Hamilton do takich zdecydowanie się zaliczał. Zgodnie z podejrzeniami Jeffersona, gdy tylko odłożył kubek, nachylił się nad biurkiem w stronę Thomasa i kontynuował cicho: — Słuchaj, Washington by się wściekł... dobry Boże i to jak by się wściekł, gdyby usłyszał, że o tym tu mówimy, ale... w zeszłym roku wpakował się w jakieś problemy. To znaczy... Zawsze był przemądrzałym gówniarzem, ale to w zeszłym roku było głośne. Miał problemy w szkole, a wiesz... Chodzi do liceum przygotowawczego**, jest na jakimś specjalnym stypendium. Prawie go po tym wszystkim wyrzucili. Cały czas wagarował, podrabiał zwolnienia, wywoływał bijatyki, ściągał na testach... Nie wiem, dlaczego w końcu nie poniósł żadnych konsekwencji... Prawdopodobnie Washington sypnął kasą, gdzie trzeba. Jakby tego było mało, bierze coś — powiedział cicho, nie spuszczając Thomasa nawet na sekundę z oczu. Dokładnie uchwycił moment, w którym na twarzy Jeffersona zaintrygowanie zmieniło się w szok i przerażenie.

Studium w nienawiściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz