63. Nic do stracenia

731 79 87
                                    

Thomas pamiętał walentynki po swoim licealnym rozstaniu z pierwszą dziewczyną i te po rozwodzie z Marthą. Jakkolwiek te pierwsze nie niosły ze sobą ogromnych wrażeń, pamiętał, że nastrój, jaki towarzyszył mu tego konkretnego dnia, niczym nie różnił się od tego, który nawiedził go parę lat później w dwa tysiące osiemnastym i tego czwartkowego poranka w walentynki 2019.

Wbrew prośbie Thomasa Alexander ani nie zadzwonił, ani nie odebrał telefonu zeszłego wieczora, spędzając z powiek Thomasa wszelki sen na resztę nocy. Nie sądził, żeby miał prawo wymagać lub spodziewać się czegokolwiek od Alexa, kiedy ich związek znalazł się w tym dziwnym stanie zawieszenia po ostatniej rozmowie, a jednocześnie czuł irytację i nim, i samym sobą, i tym, jak nieumiejętnie radzili sobie z tymi problemami. Przypomniał sobie, jacy dumni byli nie tak dawno temu ze swojej komunikacji. I co? Okazało się, że są w stanie rozmawiać ze sobą tylko wtedy, gdy wszystko między nimi jest bezpieczne i stabilne. Prawdziwych prób nie przetrwali. Alexander bał się takich rozmów. Bał się, ilekroć pojawiał się najmniejszy wstrząs zaburzający równowagę jego świata. Może to nie był strach. Może Thomas nie chciał nazywać tego strachem, bo wiedział, że Alexander nie chciałby, żeby tak to nazywał. Może to był po prostu pragmatyzm. Wszelkie problemy Alex zawsze chciał rozwiązywać jak najprędzej, nie podobało mu się życie w zawieszeniu i niepewności. Wolał nawet najgorsze zakończenie, podczas gdy Thomas byłby w przez wieki balansować na niepewnym gruncie, by tylko uniknąć twardej konfrontacji z jakimkolwiek rozwiązaniem.

Dlatego w całej jego naiwności myślał o związku na odległość, zanim wyobraził sobie wyraz twarzy Alexa, jaki zapewne pojawiłby się na jego twarzy, gdyby ta myśl została ubrana w słowa i wypowiedziana. Już słyszał odpowiedź. Słyszał pełne zarzutu wyłożenie najbardziej prawdopodobnego scenariusza takiego wyjścia: dwa miesiące codziennych rozmów, miesiąc spontanicznych, miesiąc rzadkich i miesiąc zbierania się na odwagę, by to zakończyć, gdy obaj uznają, że życie tu i teraz było lepsze, ciekawsze, pewniejsze, warte więcej niż niewyraźna już w pamięci twarz minionego uczucia. Alexander nie był człowiekiem półśrodków czy kompromisów — chciał jasnej deklaracji, stabilności nawet najgorszej. Thomas nie był pewien, czy w tej sytuacji bardziej go za to podziwiał, czy nienawidził.

Nie mógł zostać i nie mógł pozwolić Alexandrowi wyjechać z nim. Nie było więc dobrego wyjścia.

Prawie przekonał się do wzięcia dnia wolnego. Co mu szkodziło, skoro i tak zamierzał rzucić tę pracę i wrócić do domu, do Wirginii? Czemu miał zmuszać się do funkcjonowania, jakby nic się nie stało, podczas gdy cały jego świat, ponownie, rozpadał się na kawałki? Mógł równie dobrze zostać w domu cały dzień i pić od rana do wieczora, czyli spędzić walentynki w dokładnie ten sam sposób, co rok temu po rozwodzie z Marthą. Oprócz braku alkoholu w mieszkaniu nic nie stało mu na przeszkodzie.

Ostatecznie jednak zmusił się do pójścia do pracy bardziej z niechęci do dzwonienia z prośbą o wolne niż faktyczną potrzebą produktywności. Po drodze parokrotnie jeszcze wahał się nad zatrzymaniem taksówkarza przy każdym mijanym barze, ale ostatecznie (nie ze względu na silną wolę, ale na wygodę) dotarł do pracy. Tam modlił się, by nie wpaść na Adamsa, Washingtona i w zasadzie na kogokolwiek innego. Chciał przeżyć ten dzień, a potem iść do baru i się upić.

Jedyne interakcje, przed którymi nie uciekł w ciągu tych kilku godzin, była jedna rozmowa z klientem, jedna z bankiem i lunch z Jamesem.

— Nie wiem, czy cię to pocieszy — powiedział Madison, odsuwając troskliwie swoje frytki z zasięgu rąk Jeffersona — ale w zasadzie nie jesteś pierwszym, który dostaje awans na odwal się — oznajmił. Thomas uniósł brwi. — Pamiętasz Dickinsona?

— Z Wirginii.

— Na początku z Pensylwanii, ale kiedy pracował tam, bywał u nas praktycznie co tydzień. Straszny kutas, jeśli mnie by ktoś spytał, ale najwięcej zatargów miał z Adamsem. Gdy tylko się tu pojawiał, nic nie dało się zrobić, wieczna wojna. W końcu Washington miał dość, Dickinson dostał awans i bilet w jedną stronę do Wirginii.

Studium w nienawiściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz