42. Podarować spokój duszy

1.2K 126 75
                                    

Zanim Thomas zdążył zadowolić się wyjazdem Francuzów, dowiedział się, że Alexander znów się z kimś spotyka. Nie od Hamiltona osobiście, bo Hamilton z nim nie rozmawiał i nawet kiedy byli w tym samym pomieszczeniu, ledwo się odzywał. Przypadkiem raz usłyszał, jak opowiada Washingtonowi o randce, na której był z, cóż, kimś. Tylko tyle Thomas wiedział, bo opis, który usłyszał, nie zdradzał absolutnie niczego o osobie, która towarzyszyła Hamiltonowi. Byliśmy w kręgielni, poszliśmy do Hard Rock Caffe, wypiliśmy szejki. Z początku miał nadzieję, że tak będzie łatwiej niż było w przypadku tego Francuza, gdy relacja rozwijała się na jego oczach, doprowadzając tym do granicy wytrzymałości. Wszystko poszło jednak w zupełnie inną stronę, bo gdy nie miał absolutnie żadnych informacji o osobie, z którą zaczął spotykać się Alexander, jego wyobraźnia szalała, tworząc niemożliwe do zniesienia scenariusze, w których Hamilton całkowicie zapominał o wszystkim, co kiedykolwiek wydarzyło się między nimi i angażował się w związek z kimś, kto zasługiwał na niego znacznie bardziej niż Thomas. Te scenariusze były bolesne — cholernie bolesne, bo Thomas nie był nawet blisko wyleczenia się z uczucia do Hamiltona, ale nie najgorsze. W innych Alexander umawiał się z kimś podobnym, do osoby, którą Thomas był w liceum, zanim jeszcze poznał Marthę. Z kimś, dla kogo ważniejsze jest pokazanie się na imprezie z atrakcyjną osobą u boku, by wzbudzić podziw i zazdrość wśród znajomych niż faktyczne uszczęśliwienie tej osoby. W innych to był ktoś, komu więcej niż odpowiadała możliwość randkowania z kimś, kto nie ma problemu z płaceniem za rachunki i wspólne wyjścia. Możliwości było wiele, a Thomas, obojętnie jak się starał, nie mógł odpędzić od siebie tych najgorszych. Zresztą, kogo on oszukiwał? Wszystkie były cholernie bolesne.

Starał się skupić na tym, co istotne. Hamilton musiał ruszyć dalej i najwyraźniej do tego doszło, bo tym razem nie wydawał działać w celu wzbudzenia zazdrości. Prawdopodobnie nie wiedział nawet, że Thomas wie. Zupełnie inaczej niż wtedy z tym Francuzem. Nie robił tego, żeby wywołać zazdrość, więc dlaczego? Sądził, że tak wyleczy się z uczucia do Thomasa, albo już się wyleczył, na Jeffersona czekało to samo i wszystko miało się polepszyć. Polepszyć, do diabła, Thomas wcale nie odnosił wrażenia, że cokolwiek miało się polepszyć. Był przerażony absolutnie wszystkim, co mogło nastąpić nawet bardziej niż tym, co już nastąpiło.

— Słuchasz mnie? — Podniósł głowę znad leżących przed nim dokumentów, których i tak nie był w stanie odczytać, by przenieść wzrok na Jamesa, który siedział po drugiej stronie biurka i nawijał od parunastu minut o czymś, czego Thomas chętnie by wysłuchał, gdyby nie zawadzało mu w tym piszczenie w uszach. — Lepiej, żebyś był na kacu, a nie w żałobie nad swoim głupim zauroczeniem siedemnastolatkiem.

— Jedno drugiemu nie przeczy — mruknął Thomas, opierając głowę na ręce i wzdychając ciężko. — Franklin wziął mnie wczoraj do baru. Uznał, że tego potrzebuję.

— Pozwól, że odegram rolę głosu rozsądku i poinformuję cię, że to był cholernie głupi pomysł, nie wolno ci pić, kretynie — powiedział ostro. — Przy najbliższej okazji wspomnę Adamsowi, żeby przypomniał też o tym Franklinowi.

— Ciszej — jęknął Jefferson, zamykając na moment oczy. — Wiem, wiem, to się więcej nie powtórzy.

— Nie wierzę ci. Thomas, na litość boską, spójrz na siebie. To zachodzi za daleko.

— Chryste, James, wyszedłem do baru się napić — westchnął Jefferson, ponownie zmuszając się do spojrzenia na przyjaciela, mimo natychmiastowego bólu, jaki wywołała obecność światła, którego, mimo pochmurnej pogody, było zdecydowanie za dużo. — To nie koniec świata, nie upijam się co wieczór.

— Bo, dzięki Bogu, nie masz takiej samowolki — odparł ostro James. — Kiedy namówiliśmy cię na przyjazd do Nowego Jorku, zastanawiałem się, czemu Adams upierał się, że nie możesz zamieszkać z Franklinem i teraz myślę, że chwała mu za to — stwierdził, na co Thomas zmieszał się nieco i odwrócił wzrok, czując napływ nieprzyjemnych uczuć. Dlaczego James miał go o czymkolwiek pouczać? Zawsze był, mimo że młodszy, tym bardziej odpowiedzialnym, tym rozsądnym, ale Thomas był cholernym dorosłym i miał prawo napić się od czasu do czasu bez trucia mu za to głowy przez przyjaciół. Nie był przecież smarkaczem, mógł sam o sobie decydować.

Studium w nienawiściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz