Szpitale miały swoją specyfikę. Miały w sobie coś, co sprawiało, że ludzie o różnych doświadczeniach, z różnymi wspomnieniami, o innych charakterach i poglądach odnajdywali w sobie pokrewieństwo. Szpital, bardziej niż jakiekolwiek inne miejsce, dawało człowiekowi do myślenia. Wywoływały niepokój, któremu ludzie albo ulegali, albo z nim walczyli. Nie było nic pomiędzy tymi dwoma postawami.
Szpitale pachniały kontrastem. Życiem i śmiercią, bólem i ulgą, łzami i śmiechem. Na oddziale położniczym rodziło się dziecko, piętro niżej umierał starzec. Życia krąg. Życia jebany krąg. Rzeczywistość naruszała piękno tej bajki, bo krąg życia lubił się pierdolić. Gdzieś rodziło się dziecko, brało pierwszy i ostatni oddech, umierało, nie otworzywszy nawet oczek, by zobaczyć wykrzywioną w grymasie szczęścia, a potem agonii twarz matki. W sali numer 22 rozbrzmiewają śmiechy, czułe słówka, pełne zachwytu westchnienia. W sali numer 41 słychać tylko rozdzierający serce wrzask cierpiącej matki. I po co było to dziecko? Po co Bogu było tworzyć życie, skoro nie zamierzał dać mu szansy? Może nie ma Boga, a jeśli jest, to co z niego za Bóg? Głupi, okrutny, niezdecydowany? Może się myli. Może tworzy duszę, daje ją dziecku, a potem, dopiero gdy wychodzi ono na świat, uświadamia sobie jakiś błąd, gdy już za późno, by się wycofywać, więc po prostu odbiera życie tak szybko, jak je dał. Musiałby popełniać wiele pomyłek. Może po prostu nie dba o życie tak, jak ludziom się wmawia, że dba. Może poprzez tworzenie i zabijanie igra z innymi. Zadaje ból najgorszego rodzaju, by coś ugrać i osiągnąć. Kto chciałby wierzyć w takiego Boga? Może łatwo zmienia zdanie. Daje komuś dziecko, by następnie stwierdzić, że chce już je mieć u siebie.
Łatwiej jest nie wierzyć, niż szukać wytłumaczeń. Ludzie zbyt często usprawiedliwiają Boga. Zbyt łatwo przyjmują niezrozumienie. Zbyt łatwo odpychają od siebie pewne rzeczy. Śmierć dziecka jest czymś, o czym łatwiej nie myśleć. Nie tylko optymistom. Nawet dla najgorszego pesymisty, śmierć swojego dziecka wydaje się tematem tabu. Pogrzebać własne dziecko. Co za tortura. Dziecko. Dzieci są niewinne. Dlaczego umierają? Dlaczego cierpią?
Oddziały dziecięce są najgorsze.
Gdzieś lekarz uspokaja matkę, że kaszel jej niemowlaka to tylko lekkie przeziębienie. Może zrobi dodatkowe badania, może oznajmi, że niepotrzebnie fatygowała się do szpitala. Odeśle do przychodni. Gdzieś ojciec beszta synka za nieostrożną jazdę na rowerze, czekając aż lekarz przyjmie, by zbadać zranione kolano. Jak dobrze, że miał kask, mogło skończyć się znacznie gorzej. Gdzieś sześciolatka płacze, bo boi się kroplówki, ale mama uspokaja ją i tłumaczy, że musi ją przyjąć. Od wymiotów jest odwodniona, nie ma innego wyjścia. Gdzieś pada słowo białaczka. Jakiś szczęściarz dowiaduje się, że znalazł się dawca szpiku. Ktoś inny umiera, bo nie ma nikogo. Dziesięcioletni chłopiec przychodzi z podbitym okiem i złamaną ręką, dwunastoletnia dziewczynka z siniakami na nadgarstkach i z obrażeniami na powierzchni ud. Ojcowie składają wyjaśnienia, nikt im nie wierzy, ale może się wywiną. Dzieci i ryby... Gdzieś panuje większy zamęt. Kolejna szkolna strzelanina. „Gdybyśmy wiedzieli..." powiedzą. Wiedzieli. Skutecznie odpychali czarne myśli, nazywali je absurdalnymi. Zawsze ktoś, nigdy ja.
Gdzieś umiera matka, czyni dziecko sierotą. Gdzieś umiera córka, czyni rodzica kimś zbyt okaleczonym, by wyrazić to słowami. Nie ma słów na stratę dziecka. Ten ból musi pozostać bezimienny.
W uszach Thomasa rozlega się pisk. Zlewał się z szumami na korytarzach, które mijał w zbyt szybkim jak na swoje zawroty głowy tempie. W tym pisku chwilę zajęło mu zorientowanie się, że oprócz toczącego się wokół niego życia, ruchów, dźwięków maszyn i rozmów, słyszał też dzwonek swojego telefonu. Zamrugał parokrotnie i ledwo czując ruch własnych kończyn, wyjął telefon z kieszeni i spojrzał na ekran. Na próżno, bo zamglone spojrzenie nie okazało się przydatne w odczytaniu numeru i nazwy kontaktu. Odebrał mimo to i już sekundę po niewyraźnym „halo" z jego ust, wiedział, kto do niego mówi z drugiej strony.
CZYTASZ
Studium w nienawiści
FanfictionW życiu ważne jest pamiętać, że obojętnie jak wielka byłaby liczba zadanych ciosów od losu, żaden ból nie ma mocy zatrzymania toczącego się na świecie życia. Alexander Hamilton wiedział o tym od dziecka, a Thomas Jefferson dostał szansę, by się teg...