— Wciąż ze mną nie rozmawiasz?
W połowie schodów Alexander zatrzymał się na sekundę skołowany, by jedynie wzruszyć ramionami i zejść do salonu. Tam, idąc w stronę kuchni, grzebał w torbie tylko po to, by uniknąć spojrzenia na swojego tatę, gdy mijał go w jadalni.
Wymienił filtr w ekspresie do kawy, konsekwentnie ignorując obecność Washingtona w mieszkaniu. Jednocześnie zastanawiał się nad pytaniem. Nie rozmawiał, ale nie dlatego, że tę formę buntu uważał za skuteczną. Zeszłego wieczora, gdy jego tata pojawił się w sypialni Alexa, by namówić go do zjedzenia kolacji, Hamilton milczał, leżąc bez najmniejszego drgnięcia plecami zwrócony w stronę drzwi, nie odpowiadając w żaden sposób. Nie dlatego że nie chciał, ale dlatego, że nie miał siły. Nie chciał jeść i nie chciał tłumaczyć niechęci do jedzenia. Nie chciał rozmawiać o Thomasie, tak samo, jak nie chciał rozmawiać o pogodzie. Wziął prysznic na zmianę boleśnie gorący i boleśnie zimny, by rozluźnić obolałe od ciągłego stresu mięśnie i równocześnie nie pozwolić sobie zasłabnąć od nadmiaru gorąca i pary, po czym zamknął się w pokoju, okrył kołdrą i nie spał do późnej nocy.
— Naprawdę nie sądzę, żeby dąsanie się mogło cokolwiek rozwiązać. — Tym razem Alexander przez chwilę nie reagował, kontynuując przekopywanie szafek w poszukiwaniu swojego kubka.
— Nikt nigdy nie przestał się dąsać przez wypomnienie dąsania się — odparł bardziej obojętnie niż sądził, że może zabrzmieć. — Mam prawo być zły — dodał. Oparł się o blat, zaciskając na nim palce aż do białości knykci.
— Po prostu zrozum, że robię to dla twojego dobra.
Alexander pokręcił tylko głową, zaciskając wargi. Możesz tak myśleć, mógł odpowiedzieć, ale nie odpowiedział, bo był zbyt cholernie zmęczony, by choć otworzyć usta i ciągnąć dyskusję, której nie mógł wygrać i której nie chciał ciągnąć. Nawet jeśli tak myślisz, nie masz prawa podejmować za mnie tej decyzji i ingerować w moje życie w ten sposób.
— Nieważne — stwierdził tylko i nalał sobie kawy. Cisza nie trwała długo.
— Na co masz ochotę na śniadanie? — Pokręcił przecząco głową. Nie chciał jeść, chciał jak najszybciej opuścić mieszkanie. — Nie bądź śmieszny, już wczoraj niczego nie jadłeś.
— Nie jestem głodny — oznajmił. Jedną dłonią kurczowo ściskał gorący kubek kawy, a drugą wyszarpnął telefon z kieszeni, wyczekując wiadomości od Nathaniela.
W całej mgle obojętności i nieczułości na wszystko w głowie majaczyło mu wciąż niewyraźne, ale nieznacznie ostrzejsze niż inne pragnienie jak najszybszego opuszczenia domu. Czuł, że im dłużej w nim zostaje narażony na kontakt z tatą, tym bliżej jest wyzbycia się ostatków emocji, jakie kotłowały się w nim od dawna. Objawiały się na różne sposoby, wybrzmiewały w krzykach awantur, wylewały się ze łzami, toczyły się ulicami wraz z kopniętym w przypływie frustracji kamieniem, skapywały na kartki notatnika ze zbyt długo zatrzymanej w powietrzu między słowami stalówce pióra. Jego emocje były więc teraz wypuszczonymi w powietrze falami dźwiękowymi, były zaschniętą na poduszce plamą, były kinematyką kamienia, były atramentem na papierze, nie były jednak już częścią jego. Tyle mówił, myślał, pisał o Thomasie, że sama jego osoba wydawała mu się obca i obojętna. Prawie nie utożsamiał Thomasa, którego imię zapisał setki razy na stronach swojego notatnika i Thomasa ze swoich wspomnień z Thomasem w jego życiu. Dla Thomasa ze wspomnień i Thomasa z notatnika był gotów walczyć tak długo, jak tylko wymagała tego sytuacja, a teraz nie czuł żadnej woli walki, żadnego pragnienia, żadnej siły.
W pewnym momencie tej batalii zatracił siebie, a wraz z sobą stracił Thomasa nawet bez ingerencji Washingtona. On również wydawał Alexandrowi się bardziej obcy niż tej zimy sprzed sześciu lat, gdy jako dwunastolatek wsiadł do jego samochodu, z jakiegoś powodu ufając naiwnie i głupio.
CZYTASZ
Studium w nienawiści
FanfictionW życiu ważne jest pamiętać, że obojętnie jak wielka byłaby liczba zadanych ciosów od losu, żaden ból nie ma mocy zatrzymania toczącego się na świecie życia. Alexander Hamilton wiedział o tym od dziecka, a Thomas Jefferson dostał szansę, by się teg...