16. Szala się zachwiewa

900 117 124
                                    

Thomas był wściekły.

I to naprawdę, naprawdę wściekły. Nie wiedział wprawdzie czy bardziej na Hamiltona, bo gnojek go bezczelnie oszukał, czy na siebie, bo mu na to pozwolił.

A mógł słuchać się Adamsa.

Tępo wpatrywał się w podpisane przez wszystkich członków gabinetu, w tym samego Washingtona, dokumenty, stojąc na środku swojego gabinetu. Zaschnięty atrament dumnie błyszczący w promieniach słońca, które wkradały się do jego gabinetu przez okno, nagle wydające się zbyt duże, przypominał Jeffersonowi o popełnionym błędzie, jakim było nadmierne zaufanie w czyste intencje Hamiltona. Jego cholerny plan okazał się zwykłym podstępem, na który Thomas nabrał się jak skończony idiota.

Usiadł za biurkiem i jeszcze raz spróbował przeanalizować to, do czego sam doprowadził.

Plan Hamiltona — w zasadzie w jakimś stopniu będący również planem Thomasa — stworzył z, dotąd marnie wyglądającego pod względem ekonomicznym, Nowego Jorku finansową potęgę, a przynajmniej na to się zapowiadało. Wygrany przetarg Philip Schuyler podpisał dosłownie kilkanaście minut po przejściu projektu. Jakkolwiek Hamilton to ustawił, nieustannie trzymał rękę na pulsie, nie pozwalając absolutnie niczemu wymknąć się spod kontroli.

— Thomas — jego rozmyślania przerwał głos Washingtona, gdy ten akurat wszedł do pomieszczenia. Jefferson spojrzał na niego, czując niepokojący skurcz w okolicach żołądka, gdy zamiast złości wypełniły go obawy. Washington nie wyglądał na złego czy zirytowanego, raczej zmęczonego lub sfrustrowanego. — W czwartek odbędzie się wideokonferencja z zarządem w Wirginii w sprawie przeniesienia głównej siedziby. Są bardzo podekscytowani, powinieneś być obecny.

— Jasne — mruknął Thomas, wbijając wzrok w blat swojego biurka, gdy Washington spojrzał na niego sponad swojego telefonu. Był pewien, że George nie musiał się osobiście fatygować, żeby przekazać mu jedynie informację o konferencji. — George, posłuchaj, naprawdę przepraszam. Powinienem... — urwał, gdy jego szef uniósł dłoń w uciszającym geście, uśmiechając się blado.

— Spokojnie, Thomas — powiedział z westchnieniem, opierając się o krzesło po drugiej stronie biurka Jeffersona. — Myślę, że mogę sobie wyobrazić, jak wyglądała sytuacja i cokolwiek bym o tym nie myślał... cóż, mam związane ręce — przyznał. Thomas skinął w napięciu głową, nerwowo kręcąc się na krześle. Washington musiał zobaczyć jego zestresowanie. — Nie obwiniam cię — zapewnił. — Po prostu... gdybyś na przyszłość chciał coś planować z moim synem, upewnij się, czy aby na pewno stoicie po tej samej stronie.

Po tych słowach Washington wycofał się z gabinetu, pozostawiając Thomasa z gorzką odpowiedzią nasuwającą się na język: nigdy w życiu.

Niecałe piętnaście minut później do jego gabinetu wpadł Adams z błyskami furii w oczach.

— Cholerny bękart! — krzyknął na przywitanie, zatrzaskując za sobą drzwi. Thomas skrzywił się nieznacznie. — Włamał mi się na pocztę! Jak dopadnę gnojka to...!

— To co zrobisz? — westchnął Jefferson, spoglądając na przyjaciela znużony. — Nic mu nie zrobisz, daj spokój. Siadaj — rzucił, odpychając nogą krzesło z drugiej strony biurka w kierunku Johna. Adams zacisnął wargi, w marnej próbie zapanowania nad wściekłością i usiadł. Jego okrągła twarz przybrała kolor intensywnej czerwieni, co zapewne Thomas wyśmiałby, gdyby jego samopoczucie choć trochę wykraczało poza granice beznadziei.

I się zaczęło.

— Ostrzegałem cię — syknął John, celując w Thomasa oskarżycielsko palcem. — Dobry Boże! Ostrzegłem cię, mówiłem, żebyś się z nim nie zadawał. Powinieneś mnie posłuchać, ale nie, musiałeś dać mu się omamić!

Studium w nienawiściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz