45. Bezradny

1.2K 121 123
                                    

— Jeszcze nie wyszedłeś?

Thomas podniósł głowę znad ekranu laptopa i zamrugał gwałtownie, gdy przed jego oczami pojawiły się czarne kropki. Za długo gapił się w jasny ekran, nie dając wzrokowi odpocząć. W progu gabinetu stał Washington, spoglądając na niego wyczekująco, samemu, mimo swojego pytania, nie wyglądając, jakby zbierał się do wyjścia. Thomas wyprostował się i przeciągnął nieruszone od (zerknął na godzinę w rogu ekranu i zaklął w myślach) ponad godziny, odpowiadając:

— Muszę nadrobić papierkową robotę, a nie chcę znowu wynosić dokumentów — przyznał. — John już dzisiaj mi nagadał, bo od tygodnia nie przyniosłem mu oryginału tych ostatnich umów.

— Już mi się skarżył — odparł George. — I nie chcę cię martwić, ale widziałem jakieś papiery w jadalni, więc prawdopodobnie Alex je wyrzucił. Nie znosi bałaganu w jadalni.

— Cóż, cholera — mruknął Thomas, wzdychając ciężko. — John definitywnie mnie zabije.

— Bardzo możliwe — stwierdził Washington. — Jest ostatnio szczególnie drażliwy.

— Zauważyłem. Pewnie sprawy rodzinne. — Wzruszył ramionami. — Wyszedł już?

— Jest po osiemnastej, wszyscy wyszli — odparł George. — Oprócz Hancocka, Rutledge'a i Jaya.

— Sporo Johnów.

— Nawet nie połowa. — Thomas uśmiechnął się pod nosem. — W każdym razie... zgubiłeś jeszcze jakieś papiery? Bo od kilku dni szukam raportu Madisona o kursie bazowym dla Stern Stewart & Co. James mówił, że brałeś go do skanu.

— Tak, tak... gdzieś go tu mam — odparł Jefferson, szybko rozglądając się po gabinecie, gdzie papiery walały się po niemal każdej płaskiej powierzchni. — Cholera — mruknął, gdy strącił kilka teczek łokciem na podłogę.

— Język — upomniał go spokojnie Washington, brzmiąc jednak na lekko rozbawionego. — Wiesz, co... nieważne. Po prostu prześlij mi skan. I zapanuj nad tym bałaganem. Przynajmniej część odnieś do archiwum.

— Jasne. — Thomas schylił się, by podnieść zrzucone teczki, przy okazji zerkając do szuflady, gdzie, jak mu się wydawało, mógł odłożyć szukany przez Washingtona raport. Pudło. — Do poniedziałku to wszystko ogarnę, obiecuję.

— Trzymam cię za słowo — odpowiedział Washington. — Nie bierzesz przypadkiem za dużo nadgodzin? Przez ostatnie dwa tygodnie nie widziałem, żebyś wychodził przed szóstą.

Thomas wzruszył ramionami. Może i faktycznie tak było, ale nie wiedział, co innego miałby ze sobą zrobić. Zostając w biurze przynajmniej odnosił wrażenie robienia czegoś pożytecznego, nawet jeśli tylko gapił się tępo w ścianę nad otwartym w laptopie dokumentem. W niektóre dni potrafił wykonać pracę na cały tydzień w ciągu jednego dnia, a w inne przez kilka godzin nie był w stanie napisać więcej niż dziesięć słów. Poza tym wciąż był rozproszony, gubił dokumenty i zapominał o spotkaniach czy rozmowach. Widział, jak bardzo drażnił tym Adamsa, który jednak powstrzymywał się od uwag, prawdopodobnie widząc po nim oznaki złego samopoczucia. Z jednej strony Jefferson doceniał to podejście, a z drugiej czuł, że ochrzan od przełożonego przydałby mu się znacznie bardziej niż takie delikatne obchodzenie się.

— Też tu jesteś — zauważył Thomas, uznając to za łatwiejsze wyjście niż jakiekolwiek tłumaczenie. — I trzej Johnowie.

— Co racja, to racja — przyznał Washington, wzruszając ramionami. — Sporo ostatnio pracy, prawdopodobnie trzeba będzie zatrudnić kogoś nowego. Za dużo tego wszystkiego — stwierdził, machając ręką w stronę wszystkich papierów na biurku Thomasa. Ten w duchu się zgodził, ale niczego nie powiedział. — Nie lubię zostawiać Alexa do późna samego. Już lepiej, kiedy tam jesteś.

Studium w nienawiściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz