32. Dobre imię

1.3K 126 205
                                    

Lubię wrzucać rozdziały tuż przed snem, żeby rano mieć już spam i komentarze.

~*~

Lato mijało dzień po dniu, konfrontując Nowy Jork z coraz bardziej męczącym upałem. Thomas z reguły przepadał za latem i przywykł do ciepła dzięki dorastaniu na południu, jednak pokonywanie krótkiego dystansu między drzwiami klimatyzowanego apartamentowca i taksówką, a potem między taksówką i pracą w cholernym garniturze okazało się dosłownie katorgą. Jeszcze gorzej było, gdy wracał, bo wtedy zwykle temperatura osiągała szczytowy poziom w ciągu dnia.

W połowie lipca zauważył, że Alexander w końcu poddał się w walce z upałami i wychodząc z domu nosił już krótkie spodenki zamiast ciemnych rurek, tak jak każdy rozsądny, niepracujący w korporacji człowiek. Wychodził często, znacznie częściej niż w ciągu pierwszych dwóch miesięcy pobytu Thomasa w domu i Jefferson skłamałby, mówiąc, że ostatnie zmiany w zachowaniu Hamiltona nie zaniepokoiły go w żaden sposób. Jego zmartwienie było absolutnie bezpodstawne, a jednak towarzyszyło mu nieustannie, ilekroć słyszał, że Alexander wybiera się na wyjście ze znajomymi. Nie wspominając nawet o tym, jak bardzo Thomas nie był osobą, którą w jakiekolwiek sposób powinien obchodzić styl życia syna jego szefa, sam ten styl nie dawał najmniejszych powodów do zmartwienia. Thomas jednak nie mógł nic poradzić na niezadowolenie, które subtelnie, bez najmniejszej gwałtowności wypełniało go stopniowo, ilekroć widział, jak Hamilton śmieje się na widok nowej wiadomości, których dostawał z dnia na dzień absurdalnie dużo. Thomas nigdy nie miał problemu z ludźmi poświęcającymi uwagę swoim telefonom, ale z reguły ci ludzie w żaden sposób go obchodzili, a Alexander, jak się okazało, obchodził go znacznie bardziej, niż mógł sobie wyobrazić. Nie podobało mu się, gdy Hamilton nagle przerywał ich kłótnie (nawet jeśli przerywał monolog poświęcony pochwale ekonomicznym ulgą wobec klasy wyższej), żeby odpisać na wiadomość, żeby uśmiechnąć się irytująco szczerze i ładnie w stronę tej wiadomości, a następnie oznajmił, że się umówił i po prostu wychodził. Thomas był zbyt samoświadomy, by nazywać to inaczej niż zazdrością. Był zazdrosny. Był zazdrosny już w chwili, gdy usłyszał od Washingtona, że Alexander umówił się na randkę. Z jakiegoś powodu uznał ten pomysł za absurdalny i w pierwszej chwili chciał prychnąć, tak jak prychali zwolennicy teorii płaskiej Ziemi na widok zdjęć globu z satelity. Nie powinien wątpić autentyczność tej informacji, ale robił to wbrew absolutnie wszystkiemu. Hamilton nie powinien chodzić na randki, Jefferson nie mógł się z tym pogodzić, choć z pozoru powinna to być raczej banalna informacja, niewywołująca żadnej sensacji. Siedemnastolatkowie chodzą na randki, to nie była nowina na miarę odkrycia Ameryki, więc czemu Thomas, po usłyszeniu słów Hamilton i randka w jednym zdaniu, zawiesił się na dobre dziesięć sekund, nie mogąc wydusić z siebie słowa? Nie sądził, żeby istniało na to logiczne wytłumaczenie. Może był po prostu beznadziejnym przypadkiem i potrzebował psychiatry?

Potem Alexander powiedział mu, że randka poszła świetnie, ale nie tego szukał. To z jednej strony uspokoiło Thomasa, bo na swój sposób wszystko wróciło do dziwnej definicji normy, jaką Jefferson zdążył sobie ułożyć w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Norma. Hamilton nie był z nim, ale nie był też z nikim innym. Z drugiej strony, te słowa obudziły w Thomasie coś, czego przed spojrzeniem w ciemne oczy chłopaka Jefferson nie znał i coś, co uaktywniało się właśnie w takich momentach. Coś, co od ich rozmowy nieustannie pytało, czego szukał Hamilton i co Thomas może zrobić, by mu to dać, by powstrzymać go od szukania tego czegoś gdzie indziej.

Sierpień nadszedł niespodziewanie, a wraz z nim czwarty miesiąc pobytu Thomasa pod dachem Washingtona i równocześnie czwarty miesiąc od poznania Alexandra Hamiltona. Jefferson musiał przyznać, że na swój intensywny, może lekko niezdrowy sposób te cztery miesiące były niesamowite. Nie tylko ze względu na Hamiltona. Cóż, dobrze, w główniej mierze ze względu na niego, ale nie tylko. Przede wszystkim Thomas po raz pierwszy od czasu rozwodu czuł taką chęć życia. Jego wspomnienia z Francji stały się nagle dziwnie rozmazane, jakby człowiek żyjący jego życiem przez te sześć miesięcy był kimś zupełnie innym, niż ten, którym Thomas stał się w Nowym Jorku. Tamten człowiek wstawał z łóżka, kiedy chciał albo nie wstawał w ogóle w gorsze dni. Tamten człowiek nie myślał o niczym, o czym nie miał ochoty myśleć i nie robił nic, do czego nie czuł chęci. Gdy chciał wyjść z wynajmowanego apartamentu, wychodził, gdy nie chciał, nie wychodził. Czasem pił od rana, czasem nie pił wcale, czasem pił tylko rano i cały dzień spędzał pod lekkim wpływem. Wtedy uważał to za raj, uważał te wolność za najlepsze życie, jakie człowiek może mieć, a potem z dnia na dzień obudził się z tego transu i nie potrafił się z tym pogodzić.

Studium w nienawiściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz