°3°

1.8K 136 121
                                    


Chłopak pośpiesznie zaczął kierować się w stronę parkingu, na którym znalazł się już po paru minutach. Gdy spojrzał na wyświetlacz telefonu, okazało się, że był chwilę po czasie. W momencie kiedy, zobaczył Brendona cicho przełknął ślinę i podszedł do chłopaka, opierającego się o czerwony samochód.

— Spóźniłeś się. — Zauważył, spoglądając na zegarek i cmokając z dezaprobatą.

— Przepraszam. — Westchnął cicho brunet, spuszczając momentalnie wzrok na swoje buty.

— Dobra, potem zajmiemy się tresurą, a teraz wsiadaj —  odparł sucho, obchodząc auto dookoła i siadając za kierownicą. Młodszy posłusznie wykonał polecenie zajmując miejsce pasażera. Gdy zapiął pasy, a samochód ruszył zaczął nerwowo bawić się swoimi palcami, zastanawiając się, nad tym gdzie właściwie jadą. Niby mógł spytać się o to Brendona, ale strach sparaliżował jego ciało do tego stopnia, że Ryan nie był w stanie wydusić z siebie nawet słowa. Po chwili poczuł nieprzyjemny wręcz paraliżujący dreszcz rozchodzący się po całym jego ciele, zaczynając od uda co spowodowane było, jak zdążył zauważyć, dłonią kruczowłosego spoczywającą w tym właśnie miejscu. Chłopak cały czas  rozważał wszelkie możliwe opcje i inne wyjścia z tej sytuacji jednak, oprócz poddania się lub pobiciu Brendona (co nie wchodziło w grę, iż Urie był od niego o wiele wyższy i silniejszy) nic innego nie przychodziło mu do głowy. Zaraz jednak jego zainteresowanie przykuł pokaźnych rozmiarów biały dom, który można było by nawet nazwać willą. Po podjechaniu bliżej auto zatrzymało się, a ciemnowłosy dał mu znak, by ten wysiadł i podążał za nim.

— Bądź cicho, bo moja matka jest w domu — mruknął niechętnie na co chłopak pokiwał głową na znak, że rozumie. Weszli powoli przez próg zdejmując kurtki i buty.

— Bren? — Po pokoju rozległ się kobiecy, lekko zachrypnięty głos — Czy to ty?

— Fuck — szepnął sam do siebie, po czym dodał głośniej — tak, idę do pokoju. — Spojrzał ponowie na Ryana ściszając lekko głos — szybko — mruknął, chcąc uniknąć konfrontacji ze swoją rodzicielką.

Już mieli wchodzić po schodach na piętro, gdy kobieta w średnim wieku złapała Brendona za rękaw.

— A gdzie wam się tak śpieszy, hm? —  zapytała, spoglądając to na syna, to na Ryana — Może przedstawisz mi swojego kolegę? — mówiąc to zatrzymała wzrok na niższym. Zaraz po tym jej oczy zrobiły się większe.

— Boże kochany, dziecko co ci się stało?  — Dotknęła lekko jego policzka oglądając ślad od ostatniego pobicia parę dni temu, do którego zresztą przyczynił się sam Brendon — chodź do kuchni dam ci lodu — dodała, lekko szarpiąc chłopca za rękaw i ciągnąc do innego pomieszczenia.

— To jak sie nazywasz? — zapytała, gdy brunet zdezorientowany siedział przy wysepce. Jeszcze nikt nigdy nie przejął się nim tak bardzo, co wywołało u niego nie małe zdziwienie, że kogoś w ogóle interesuje jego życie.

— Ryan — odparł cicho po chwili namysłu spoglądając ukradkiem na wściekłego Brendona opierającego się o blat stołu.

— To my może już... — Zaczął Brendon, na co brunet wstał od stołu podążając za wyższym.

— Poczekajcie chwilę — przerwała im kobieta — nie widzę nigdzie lodu —mówiła grzebiąc w zamrażarce — pomóż mi Bren — zwróciła się patrząc na kruczowłosego, na co ten tylko stęknął z niezadowolenia, po czym bez żadnego więcej zbędnego gadania zaczął przeszukiwać zakamarki zamrażarki, a jedynie Ryan mógł usłyszeć z jego ust ciche "no rzesz kurwa nie wierze" bo w rzeczywistości żaden z nich nie wierzył w prawdziwość tej sytuacji.

You belong to me | RydenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz