•2.1•

470 49 29
                                    

Virtual faces
Virtual sex
Virtual love

•••

— O tak... Wiesz co lubię najbardziej.. — Twarz w kamerce w laptopie, uśmiechnięta była od ucha do ucha, wręcz świdrując wzrokiem postać po drugiej stronie. Nerwowo jego dłoń wystukiwała niecierpliwe takty, wyczekując, aż brunet ubrany już tylko w bieliznę, swoją drogą, jasno różową w większości zrobionej z koronki, zdejmie ją, pokazując się w pełnej okazałości.

— Wiem... — Brunet jedynie potwierdził jego słowa, wciąż wyginając się przed ekranem własnego telefonu.

— Klepnij się po pośladkach kilka razy. — Szatyn, siedząc teraz w zaciszu swojego mieszkania, coraz pewniej wydawał polecenia, nie zważając uwagi na to, iż powinien teraz odrabiać lekcję do szkoły, a nie zabawiać się z własnym chłopakiem przez Skype.

Wręcz automatycznie po pokoju rozniósł się dźwięk kilku lekkich klapsów, które brunet dawał samemu sobie.

— Mocniej.

Słysząc komunikat zastosował się do niego,  tym razem, zaczynając odczuwać już lekki ból.

— Jeszcze mocniej, tak jakbym ja to robił.

Znowu wymierzył mocne uderzenia, przez co sam wygiął się odczuwając to. Ręką jak i pośladki zaczęły go pobolewać, co jednocześnie ukazywała mocno zaczerwieniona skóra.

Oboje już od samego wyjazdu Brendona zaczęli odczuwać ogromną frustrację, a fakt, że mogli widzieć się tylko za pośrednictwem ekranu i internetu wcale nie pomagał. Nie mieli jednak co na to poradzić i jak narazie seks przez kamerke musiał im wystarczyć.

***

— Myślałem żeby stąd uciec — napomknął Ryan bez słowa wstępu, gdy Bren tylko doszedł i wszystkie emocje już opadły — Tu jest okropnie... — westchnął niezadowolony.

Mieszkanie w jednym małym pokoju z dwójką innych chłopców pozbawiło go poczucia jakiejkolwiek prywatności. Najgorsze z tego wszystkiego było jednak to, że trafił do niezwykle chrześcijańskiej rodziny, modlącej się przed każdym posiłkiem i chodzących na msze co niedziele, przez co szczerze bał sie wyznać im swoją orientacje z czystej obawy, że ci zdecydują się posłać do niego egzorcystę.

— Oni to jacyś zacofane religijne świry... — jęknął — muszę pilnować swojego telefonu jak oka w głowie, by nie zobaczyli czegoś nieodpowiedniego i sam robić pranie, aby ktoś nie zauważył mojej bielizny...

— Obiecuje, że znajdziemy jakiś sposób abyśmy zamieszkali razem — westchnął Brendon, słysząc jego słowa — ale wiesz do tego potrzeba czasu... Może ja będę mógł cię zaadoptować. — Uśmiechnął się szczerze. — Ah... I nie uciekaj... — dodał — nie chcę, aby cokolwiek ci się stało.

— W sumie nie wiem czy tu nawet zostanę. Mogą jednak stwierdzić, że mnie nie chcą. — Zaśmiał się, jak gdyby za wszelką cenę, chcąc ukryć swój smutek.

— Nie mów tak... — poprosił starszy, wpatrując się w jego rozpikselizowane oczy. Miał tak wielką ochotę go teraz przytulić.  — pokochają cię, na pewno — dodał pokrzepiająco.

— Pokochają kasę którą dostaną za to, że u nich mieszkam — prychnął Ryan, wiedząc dlaczego tak naprawdę został adoptowany. Może żadne z nowych opiekunów nie powiedziało mu tego w prost, jednak z ich zachowania można było to łatwo wywnioskować.

— No, a co w szkole? — Brendon zdecydował się zmienić temat na bardziej neutralny, gdyż sam nie był w stanie znieść rozmowy na tak okropnie smutny i raniący go temat, a myśl, że nie pozostało mu nic innego jak zwykłe słowa otuchy, nie dające tak naprawdę nic, nie była za pocieszająca.

— Jest okej, Tyler nie daje mi żyć, cały czas zadręczając mnje rozmowami. Mam wrażenie, że za wszelką cenę chce mnie pocieszać, co działa kompletnie na odwrót, a tak po za tym nic się nie dzieje — wyjaśnił po krótce, omijając temat plotek, rozsiewanych przez niektóre osoby, spekulujące odnośnie tego, że Brendon skończył bawić się w geja i zostawił Ryana, łamiąc mu przy tym serce.

— Serio przykro mi, że to wszystko tak się  skąpliowało. Żałuje też że nie mogłem być z tobą na pogrzebie... Wiem że potrzebowałeś wsparcia.

— Nie to nic, nie przejmuj się.— Ciało Ryana niezauważanie spięło się, przypominając sobie o wydarzeniach sprzed paru tygodni — Już nawet o tym nie myślę. — Oczywiście skłamał, ale w dobrej wierze. Liczy się jako grzech? — W sumie i tak teoretycznie nie łaczyła nas żadna specjalna więź, więc tak naprawdę mało co się zmieniło. — Uśmiechnął się nerwowo, licząc, że szatyn tego nie wyczuje. — Ogólnie muszę już kończyć, bo słysze, że ktoś wrócił do domu — Kolejne kłamstwo opuściło jego usta z niezwykłą łatwością.

— W porzadku. Odezwij się potem, kocham cię — Brendon ostatni raz się uśmiechnął, przed tym jak młodszy się rozłączył.

Brunet od razu opadł na łóżko, czując jak łzy wypływają samoistnie z jego oczu. Wszystko wróciło i co najgorsze nie mógł tego powstrzymać.

"Szkoda, że mogę dać ci tylko te internetowe ❤️"

Odczytał, widząc wiadomość od szatyna
Zdając sobie sprawę, że ten teraz nie może tu być, rozpłakał się jeszcze bardziej.

Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że czuł, iż nie może z nim nawet o tym rozmawiać.
Miał wrażnie, że starszy po prostu go nie zrozumie, a obietnice które mu składał wydawały sie być tak bardzo nierealne.
W końcu jak można powiedzieć, że się kogoś kocha za pośrednictwem internetu? Przecież to nie na tym polegało... Nie tego oczekiwał. Nie takiej miłości, a faktycznej bliskości, która na ten moment była nie możliwa.

Z drugiej strony wiedział również, że nie może oczekiwać od szatyna czegoś aż tak niemożliwego.

W końcu szatyn miał szkołę i obowiązki, a on sam nie mógł dopuścić, żeby Brendon to wszystko zawalił ze względu na niego.

I'm back bitches

You belong to me | RydenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz