•71•

568 50 18
                                    

— We live like young gods.
— Yes, but someday our heaven will disappear.


— Rób... tak... I jeszcze tu...

Chłopiec, przyciśnięty do szyby auta, co chwila uderzał policzkiem o nią. Komponowało się to wraz z odgłosami mlaszczącego podbrzusza szatyna, coraz mocniej napierającego na pośladki bruneta i jego cichymi pojękiwaniami.

— Damn to już niebo. — Brendon opierał swoje dłonie, dla lepszej stabilności, o zagłówek, zaciskając jedną z nich na rączce przyczepionej do sufitu, który przez agresywność tego wszystkiego, bez opatrzności Bożej już dawno by się rozpadł.

— B...

— Nic... Nie musisz... — Brendon nie potrafił sprawnie się wypowiedzieć, przez co musiał co chwila przerywać zdanie, by zaczerpnąć powietrza — Mówić...

Ponownie zaczął skupiać się na wykonywanym zadaniu. Wiedział, że robi to tak jak powinien, bo w nagrodę otrzymywał jęki aprobaty od drugiej ze stron.

Patrząc na nich od boku miało się idealny obraz dwóch napalonych nastolatków, którzy teraz, na parkingu szkolnym zaczęli się zabawiać, iż nie mieli czasu, by wrócić do domu. Nie był to może najbardziej typowy obraz, jednak wręcz idealne pasował jako podręcznikowy przykład.

Gdy jednak weszło się w duszę któregoś z tych dzieciaków, czuło się jakby boskość, wypełniającą wszystko co wewnątrz się znajdowało.

Obydwoje byli teraz jak młodzi bogowie, nie przejmujący się otaczającym ich światem, iż w końcu to świat istnieje dla nich, a nie oni dla niego. To właśnie oni, dwójka nastolatków, była teraz najważniejsza na świecie i nic nie potrafiło zmienić ich myślenia.

— Kure... wsko... Cie..— Szatyn zbliżał się do orgazmu. Jednocześnie tak bardzo chciał spełnienia, lecz również mógłby po prostu istnieć w obecnym stanie już na wieki. Fale przyjemności pomału napływały do jego ciała przysparzając o ciarki, i wręcz automatycznie wzrok kierując do góry. — Koochaam... — Krzyknął, zamykając oczy i nie zaprzestając ruchów. Chcąc, by Ryan jak najszybciej dołączył do niego, oplutł dłoń wokół przyrodzenia chłopca, również dosyć chaotycznie poruszając nią.

To najwyraźniej było wystarczające, iż już po chwili jeden jak i drugi z zamkniętymi oczami rozkoszowali się łapczywie, łapiąc te kilka cholernie przyjemnych, wręcz niebiańskich sekund.

Teraz było słychać już tylko dyszenie. Zero odgłosów klekotania, czy trzeszczenia plastiku. Tylko desperackie przywłaszczanie sobie powietrza, by napełnić nim spragnione płuca.

Chłopcy patrzyli się tępo na siebie, siadając na fotelach, które teraz wróciły do poprzedniej pozycji. Ryan sięgnął po bluzę szatyna, którą ten zawsze woził ze sobą na tylnim siedzeniu, opatukajac się nią i zaczynając szukać bokserek.

Ani jeden nie myślał teraz nad garniturami i koszulami porozrzucanymi po całym aucie, jak i dwoma parami drogich butów upchniętych pod siedzenia. W ciągłej ciszy, będąc zupełnie nagimi, patrzyli się na siebie, jakby zastanawiając się co powinni powiedzieć.

Niby robili to już tyle razy, lecz teraz było jakoś niezręcznie. Dziwniej. Inaczej.

Jedynie Ryan wiedział, co teraz powiedzieć.

— Też cię kocham, ale boję się, że ktoś kiedyś nam to niebo zabierze.

You belong to me | RydenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz