Część 39

2.1K 174 33
                                    

Marcus z niecierpliwością wyczekiwał aż będzie mógł podejść do króla. Smith powstrzymywał go przed tym raz po raz tłumacząc, że Ramiel jest w tej chwili zajęty i żeby poczekał cierpliwie aż król sam go wezwie. Do niego jednak nic nie docierało.

Chciał odnaleźć syna. Oraz te dwie... kobiety, które własnoręcznie ukatrupi. Nie obchodzi go to, że ktoś może mieć inną ważną sprawę do króla. Jego była NAJważniejsza.

Przyglądał się jak wampirzy król prowadzi rozmowę z przerażającą istotą przypominającą samego Anubisa, egipskiego boga szakala. Tylko, że ta istota miała białe futro i bez wątpienia była istotą żeńską.

Ramiel miał ponurą minę. O czymkolwiek rozmawiali, mówili w języku, którego nawet on nie znał.

- Co to za stwór? - spytał Smitha. Musiał spytać. Po prostu ciekawość wzięła nad nim górę.

- Nefretari. Upadła. Lepiej nie zwracaj na siebie jej uwagi - odpowiedział radą Smith. - Podobno służy jednemu z nas, ale byłaby w stanie zmienić świat jaki znamy w apokaliptyczną pustynię.

Marcus zmarszczył brwi. Wątpił, by mógłby istnieć ktoś tak potężny. Ale jeśli to prawda, być może zwraca się o pomoc do nie właściwej osoby.

- Nie radzę - Smith położył mu rękę na ramieniu, jakby wiedział, o czym myśli Marcus.

- Najważniejszy jest mój syn. Dla niego zrobię wszystko. - oświadczył i wyszedł na przeciw białej szakalicy. Minęła go jakby był powietrzem.

- Stój, zaczekaj. Mam... - ruszył za istotą i chciał ją zatrzymać, chwytając za ramię.

Nim jednak zrobił więcej niż dwa kroki jego ciało zesztywniało i runął na ziemię.

Nefretari parsknęła z pogardą i po prostu odeszła kołysząc długim ogonem.

- Ostrzegałem cię. Ciesz się, że nie zabiła cię na miejscu. - Smith pomógł mu wstać, kiedy paraliż już odpuścił Marcusowi.

- Nawet mnie nie wysłuchała - pożalił się wampir.

- Ona nie z tych co słuchają i klepią po plecach - podszedł do nich mężczyzna, wampir o długich jasnych włosach. Miał bladą cerę, niemal porcelanową skórę i długą wąską bliznę przechodzącą przez jego twarz z lewej strony na prawą. Ubrany w staromodny strój, który pochodził sądząc po kroju z XVIII wieku. - Ona jest po prostu zła.

- Wasza wysokość - Smith schylił głowę przed Ramielem.

Król wampirów spojrzał na Marcusa, który również pokłonił się monarsze.

- Nie rozsądne jest jest zwracanie uwagi takich istot na siebie. Nie bez powodu uznawano ich za bogów - powiedział Ramiel - Z czym przychodzisz, przyjacielu? - spytał jasnowłosy wampir, ciemnowłosego wampira.

- Potrzebuję pomocy - odpowiedział Marcus.

Ramiel kiwnął głową i ruszył przed siebie, a Marcus za nim. Smith kroczył za nimi w pewnej odległości.

W milczeniu pokonali kilka korytarzy starego zamczyska, aż nie wyszli do ogrodów. Marcus przez chwilę bał się wyjść z bezpiecznej granicy cienia, ale Ramiel bez wahania wyszedł na słońce i kiwnął ręką, by i on do niego dołączył. Czarnowłosy wampir słyszał, że król jest odporny na słońce, ale uważał to za mit. A teraz się okazuje, że może podzielić się swoim darem. Szybko dołączył do króla, gdy po wyjściu na słońce nie stanął w ogniu. Wolał się nie oddalać od króla, nie wiedział, czy jego moc nie ma ograniczonego zasięgu.

- No więc - zachęcił Ramiel, gdy przechadzali się już ogrodami Farrawall Hall.

Były to niemal bezkresne błonia ciągnące się pagórkami równo ściętej, koszonej trawy. Między grządkami gdzie rosły najróżniejsze krzewy, rośliny i krzaki róż wielu gatunków, wiły się niczym węże kamienne ścieżki, prowadząc aż do ogromnego jeziora w dali, umieszczonego pomiędzy ogromnymi górami. Przechodzili właśnie przy grupce kotołaków, które przystrzygały piękne tuje.

- Urocze istotki, prawda? - zagadnął Ramiel, przypatrując się jak kotołaki obrzucają się drobinkami tuj. Zupełnie nie przejmowali się obecnością wampirzego króla. - Ten zamek jest przeklęty... Czy raczej mój ród jest przeklęty. Nie chodzi o krew, słońce czy inne diabelstwa, a one. Czego bym nie zrobił, kotołaki zawsze mnie rozbrajają. Są takie...

- Zadziorne? - podsunął Marcus.

- Niewinne - Ramiel pokręcił głową - Smith opowiedział mi o tym co się stało w Collinsport.

- Właśnie dla tego przychodzę do ciebie, wasza wysokość - powiedział Marcus - Chcę odszukać tę wiedźmę, by się zemścić. Ale przede wszystkim muszę odszukać syna. I mojego wilkołaka. - niemal warknął, gdy wypowiedział gatunek Adiry.

Ramiel oderwał oczy od bawiących się ogrodników, by spojrzeć na młodszego wampira. Nic jednak nie powiedział na ten temat, tylko zawołał do kotołaków.

- Weźcie się do pracy, łobuzy!

W odpowiedzi te tylko roześmiały się jeszcze głośniej, ale na krótką chwilę znów zajęły się tym, co mają robić.

Ramiel pokręcił głową z politowaniem i zawrócił do zamku.

- Chodź, Marcusie. Zobaczymy co da się zrobić.

* * *

Harry obudził się w środku nocy zupełnie nie wie dlaczego. Po prostu coś nagle wyrwało go z objęć Morfeusza ( lub Orfeusza, nigdy nie pamiętam ) i kazało mu się obudzić.

Leżał wtulony w bok białej wilczycy. Adira spała z głową ułożoną na jego brzuchu. Uniósł nieco się patrząc na pogrążoną w śnie wilkołaczycę. Podrapał ją machinalnie za uchem.

Wilczyca poruszyła się, przeciągając przez sen i spała dalej.

Wysunął się spod niej ostrożnie i usiadł, zsuwając nogi z łóżka na podłogę. Przetarł twarz dłońmi i spojrzał w okno. Na zewnątrz lało jak z cebra. Deszcz ostro zacinał w szyby. Spojrzał przez ramię na lykantropkę.

Inaczej wyobrażał sobie ich pierwszą noc jako pary. Ale Adira wczoraj jasno postawiła sprawę, dając do zrozumienia, że nie będzie żadnego seksu aż nie będzie pełnoletni. I choć uważał to za wielce nie sprawiedliwe, okrutne i karygodne, wiedział, że ona jak zwykle ma rację. I ta wiedza jeszcze bardziej go dobijała.

Ale spanie jako wilk to lekka paranoja z jej strony już. Chodź z drugiej strony, jak wtuli się w takiego pluszaka, nie ma szans, by zmarzł w nocy.

Chciał wstać, ale coś uszczypnęło go w tyłek, ciągnąc z powrotem w dół.

Obejrzał się. To była wilczyca, złapała go zębami za skrawek jego piżamy na tyłku, robiąc w niej dziury.

- Idę tylko do łazienki. Nie musisz ciągle czuwać nade mną. Śpij - powiedział, patrząc w błękitne ślepia wielkiego wilka, leżącego w ich łóżku.

Nic nie odpowiedziała. Musiała jednak się z nim zgodzić, bo puściła go i ułożyła głowę na wyciągniętych przed siebie łapach. Zamknęła oczy.

Harry powlókł się do łazienki, gdzie odlał się a następnie przepłukał twarz w zlewie.

Drzwi za nim same się zamknęły.

Podniósł wzrok do lustra nad umywalką. Za jego plecami stał Wong.

Życie w niewoliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz