Część 45

2K 176 12
                                    


Wielki, jasny księżyc spoglądał tej nocy na świat zza chmur.

Idealny okrąg na tle nocnego nieba.

Adira szła razem z resztą watahy do lasu za domem Alfy. Co tam szła.

Niemal biegła. Serce wyrywało jej się do przodu. Nie tylko ono.

Czuła wilczycę pod samą skórą. Tak niewiele brakuje, a wyrwie się na wolność i będzie mogła pobiec z innymi.

Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze przez chwilę musiała utrzymać wilczycę na prowizorycznej smyczy. Jeszcze tylko chwilę.

Niektórzy zmieniali się z chwilą wejścia w linię drzew. Zupełnie nie przejmowali się ubraniami. Zrzucali je w biegu lub po prostu rozrywali, zmieniając się w wilki.

Adira rozejrzała się dookoła niepewnym wzrokiem.

W prawdzie działka Adama była spora, na granicy z lasem, a przy ogrodzeniach posadzono bardzo wysokie żywopłoty. Ale żeby zmieniać się od tak na widoku? A jeśli któryś z sąsiadów wyjrzałaby teraz przez okno? W tym momencie?

- Nie martwicie się, że ktoś może was zobaczyć? - zapytała Bena, który właśnie przebiegał obok niej.

- Ludzie? - prychnął blondyn, zrzucił z siebie bluzę przez głowę - Ludzie nie potrafią patrzeć - i zmienił się w rdzawo-brązowego wilka.

- Mial na myśli, sze chroni nas magia stada - dodała Natasha, przechodząc obok Adiry z drugiej strony - Nie zobaczą nas, chyba sze podejdziesz na tyle blisko, by dziabnąć ich w tylek - zachichotała i kilka sekund później machnęła Adirze przed oczami rudą kitą, by zaraz pogonić za resztą stada.

~ Nie stój tak! To jest nasza noc! ~ zawołała wilczyca.

Adira zrzuciła z siebie bluzę, ale jeszcze nie przemieniła się. Pobiegła za Natasha, która stała kilkanaście metrów wśród drzew, wyraźnie na nią czekając.

Silny wiatr powiał ponad drzewami i domami, ciągnąc za sobą połyskujące drobinki pyłu.

Nie.

To był piasek.

Unosił się tak lekki, jakby nic nie ważył.

Na chwilę zawisł ponad dachem domu Alfy, przybierając, wydaje się, formę istoty ludzkiej. Trwało to może kilka sekund, po czym istota rozwiała się, gdy wiatr ponownie zawiał, gwałtownie zmieniając kierunek, by wiać tam, skąd przybył, zabierając drobinki piasku.


Natasha prowadziła Adirę przez las za innymi wilkami.

Latynoska raniła swoje ramiona pazurami wilczycy. Nie chciała jeszcze oddawać kontroli wilczycy, ale coraz trudniej było jej się opierać wpływowi księżyca. Opieranie się bolało.

W końcu dotarli na miejsce.

Ogromna polana pośrodku lasu, otoczona ze wszystkich stron drzewami, zdawała się być tak okrągła jak księżyc.

Cała wataha była już obecna. Wszyscy byli wilkami.

Poza Adamem i Adirą.


Natasha machnęła ogonem, znajdując sobie miejsce pomiędzy wilkami.

Zrobili jej miejsce bez marudzenia. Uwaga Adiry była skupiona teraz na Adamie.

Alfa stał w otoczeniu swojego stada w samych spodniach.

Blask księżyca oświetlał jego muskularną klatkę piersiową.

Całe jego ciało zdawało się emanować blaskiem księżyca.

- Adira Ramirez - przemówił Adam - Podejdź do mnie - wyciągnął rękę do wilkołaczycy.

Uczyniła to.

Podała dłoń Alfie.

- Wilcze dziecię. Ja, Alfa watahy Holston Lake przyjmuję cię do mego stada. Zapraszam do rodziny, którą jesteśmy. Czy przysięgasz służyć dobru twoich braci u sióstr bez względu na wszystko?

- Przysięgam - uklękła na jedno kolano przed obliczem Alfy, schyliła pokornie głowę.

~ Przysięgamy ~ poprawiła odpowiedź Adiry wilczyca. ~ Alfo, jestem Fiss.

Co? - pomyślała Adira. I nawet zapytała o to wilczycę, lecz ta nie odpowiedziała jej.

- Witajcie więc, dziewczynki, w stadzie Holston Lake. - kontynuował Adam - Aby stać się jednością z stadem, musicie zrobić jeszcze jedna rzecz. Przyjąć ciało Alfy i przysiąść wierność waszemu przywódcy. On dla was, wy dla niego.

~ Słuchamy i będziemy służyć, Alfo ~ zapewniła Fiss, Adira milczała teraz. Wilczyca mogła mówić za nie obie. Po za tym już komuś przyrzekała wierność. Czuła obiekcje własnego sumienia. Z drugiej strony jednak, oto spełnia się jej marzenie, którego nie śmiała nawet marzyć. Już nie będzie sama, one nie będą same.

Adam spojrzał na klęczącą przed nim kobietę przenikliwym spojrzeniem. Obejrzał się i wezwał kogoś spomiędzy wilków.

Wyszedł ku niemu doktor Samuel Cornic. Wręczył Alfie, przyklęknąwszy, sztylet o ostrzu niczym sierpowy księżyc.

Adam chwycił za rękojeść.

Wyciągnął przed siebie ramię i nadciął kawałek skóry z ramienia, odcinając go niczym kawałek boczku. Zacisnął szczękę, palcami ściskając rękojeść sztyletu. Krew gęsto pociekła po ramieniu Alfy.

- Przyjmij ciało Alfy, by stać się częścią jedności - Adam wyciągnął ku Adirze księżycowy sztylet, na ostrzu którego leżał kawałek odciętego ciała Adama.

Chwyciła obiema rękoma sztylet. Uniosła do ust, przechylając tak, by krwawiący kawałek ciała Alfy sam wsunął się do jej ust.

Połknęła.

Cała wataha zgromadzona w okół nich zaczęła wiwatować. Ucichli jednak, gdy Adam uniósł rękę

- Stań pośród nas, jako jedna z nas - rzekł Adam, gdy wręczyła mu z powrotem sztylet. - Poddaj się woli księżyca.

Zamknęła oczy, zdzierając z siebie ubrania. Plecy wygięły się w łuk, ręce zgrubiały, zmieniając kształt, wyrosły pazury. Jej twarz wydłużyła się, uformowała pysk, zafalowała futro.

Jak się za bardzo o tym nie myśli, nie boli aż tak bardzo.

Wyprostowała się na czterech łapach, biała niczym duch, w mroku nocy. Uniosła głowę, by spojrzeć lodowymi oczyma na Alfę, na nowego Pana.

Adam też już był wilkiem. Wielki czarny basior górował nad nią. Polizał ją po pysku i pociągnął lekko za ucho, chwytając je zębami.

Białofutra zatrzęsła głową.

Alfa spojrzał na nią z aprobatą, uniósł głowę ku księżycowi. Zawył do gwiazd.

Fiss mu zawtórowała, a chwilę później cała wataha śpiewała już księżycową pieśń.


* * *

Harry nie zamierzał kłaść się spać tej nocy.

Siedział w oknie pokoju i wpatrywał się w noc.

Księżyc wiszący ponad drzewami na niebie świecił dziś wyjątkowo jasno.

Kiedy usłyszał wycie, uśmiechnął się do siebie.

Nie miał problemu z wyłapaniem, które wycie należy do Adiry.

Przynajmniej ona się dobrze bawi - pomyślał, opierając głowę o framugę okna.

Życie w niewoliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz