Część 41

2.7K 159 53
                                    

Kiedy stanął przed bramą posiadłości nie mógł uwierzyć, że ktoś taki mieszka wśród ludzi. Chociaż dzielnica jest bez wątpienia w stylu kogoś, kto zwykł żyć wśród luksusów. Sam chętnie kupił by w tej okolicy wygodną willę.

Przeszedł przez bramę, która o dziwo łatwo się otworzyła i ruszył krętym podjazdem, zataczającym lekki łuk robiąc miejsce dla rabaty z ozdobnymi krzewami, ku dużej, jasnej willi w stylu francuskim połączonym z nowoczesnym budownictwem. 

Przy długich schodach, prowadzących ku dwuskrzydłowym drzwiom frontowym stały porozkładane rowery typowo młodzieżowe, a przy czerwonym Mustangu stały dwa stare samochody. Volswagen Golf, często nazywany Królikiem i Dodge, którego korozja tak podjadała, że trudno było sprecyzować mu jego model. 

To go troszkę zbiło z tropu. Dlaczego miałaby trzymać takie złomy na swoim podjeździe? 

Wspiął się po schodach i stanął przed drzwiami, których strzegły z obu stron kamienne posągi ludzi szakali, dzierżących kamienne włócznie. Patrzyły przed siebie. Nieruchome i martwe. Czemu ma wrażenie, że ten stan rzeczy może się zmienić?

Uderzył dwa razy kołatką o kształcie symbolu Ankh w drzwi.

Po chwili ktoś otworzył.

Była to nastolatka o różowych włosach i stroju poprockowej gwiazdy. Strzeliła balonem z gumy do żucia, patrząc w górę na twarz Marcusa.

- Witam, panienko. Czy pani domu jest obecna? - spytał, uśmiechając się lubieżnie do dziewczyny. Kiwnęła głową na tak i cofnęła się, by mógł wejść do środka. Uczynił to, a dziewczyna zaraz zamknęła drzwi.

Poczuł się jakby wszedł do egipskiej świątyni. Ściany pokryte był hieroglifami i płaskorzeźbami. W każdym kącie holu stały posągi takich samych szakali strażników jak przed wejściem. Różniły się tym, że każdy miał wprawione w oczodoły rubiny i dzierżyły nie kamienne a prawdziwe włócznie o srebrnych grotach.  Marcus przyłapał się na tym, że rozgląda się niczym zachwycone dziecko, które pierwszy raz na oczy widziało coś niesamowitego. Tymczasem różowowłosa dziewczyna zdążyła się już nieco oddalić, idąc pomiędzy zdobionymi, tak jak ściany hieroglifami kolumnami. W oka mgnieniu pokonał dzielącą ich odległość tak, by dziewczyna się nie zorientowała. 

Zaprowadziła go do salono-biblioteki, gdzie znajdowało się jeszcze dwanaścioro innej młodzieży, którzy siedzieli na pufach, fotelach, lub podłodze, otaczając czarnowłosą kobietę o złotych oczach, podkreślonych wymalowanym czarną kredką oku Ra. 

- Pani profesor. Ktoś do pani - powiedziała różowowłosa dziewczyna, siadając na jednej z puf, którą zapewne musiała zwolnić, gdy poszła sprawdzić kto przyszedł.

- Dziękuję, Pink. - kobieta wyprostowała się, odkładając na stolik, przy którym stała jakąś bardzo starą z wyglądu książkę, z skórzaną okładką, wykonaną z jakieś czarnej skóry. - Myślę, że na tym skończymy dzisiejsze zajęcia. Nie zapomnijcie przeczytać kolejnego rozdziału na zajęcia po weekendzie.

Cała młodzież zaczęła się zbierać, zamieniając panującą jeszcze przed chwilą ciszę w harmider typowy dla uczniów zbierających się na korytarzach w szkole. 

Marcus i Nefretari stali, obserwując jak dzieciaki wychodzą z salonu. Kiedy już wszyscy wyszli, czarnowłosa kobieta o złotych oczach zamknęła drzwi od salono-biblioteczki. 

Długim smukłym, białym ogonem, który nagle pojawił się, wyrastając z dołu jej pleców.

- To znowu ty, wampirze. Czego chcesz? - spytała kobieta.

- Wyglądasz inaczej - odparł Marcus, jakoś nie przejmując się zadanym przez eks boginię pytaniem.

- Te ciało jest iluzją. - Nefretari ruszyła wzdłuż stolików, zbierając po kolei książki zostawione przez jej podopiecznych. - Moi uczniowie mogliby się przestraszyć, gdyby zobaczyli mnie taką, jaką jestem naprawdę, nie sądzisz?

Życie w niewoliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz