#19

209 10 2
                                    

Jest już następny dzień. Siedzę sobie w pokoju hotelowym i słyszę pukanie do moich drzwi. Zdziwiłam się bo był to Tinus. Miał ze sobą chyba z pięć paczek chipsów i innych słodyczy. Ten widok mnie trochę rozbawił:

M: No i co się śmiejesz. Pomóż mi to wnieść- mówił chyba zmęczony, mimo tego że "mieszkam" trzy pokoje dalej od niego.

V: Po co to przyniosłeś ?- zapytałam pomagając mu przy "dźwiganiu" paczek ze słodyczami.

M: No jak to po co ?- zapytał - Widzę jak ty wyglądasz. Jesteś strasznie chuda i na bank masz anoreksje. Musisz to zjeść! Dzisiaj jeszcze pójdziemy na obiad i kolację i na lody i na wszystko! - krzyknął na co się zaśmiałam.

V: Nie mogę jeść takich rzeczy. Wystarczająco gruba jestem...- usiadłam na łóżku a on razem ze mną

M: Ty zwariowałaś! Jesteś naprawdę chuda. I to aż za bardzo. Musisz iść z tym do lekarza bo ja cię nie zostawię w takim stanie...-powiedział zmartwiony.

V: Ale nie rozumiesz tego, że ja nie chcę iść do lekarza ? Jestem gruba... Widzę to... I jest to dla mnie ciężkie bo nie chcę taka być! - krzyknęłam i pobiegłam do łazienki... Martinus pobiegł za mną. Zamknęłam się w niej i z płaczem usiadłam na podłogę. Wyjęłam jedną z żyletek którą zawsze ze sobą noszę.

M: Victtoria? - pukał przez drzwi i mówił spokojniejszym tonem.

V: Zostaw mnie... Nie pójdę do żadnego lekarza nie rozumiesz ? - płakałam i w tym samym czasie robiłam sobie kreski na ręku.

M: Proszę... Otwórz te drzwi... Nie zostawię cię tu... - mówił cały czas spokojnym tonem.

V: Każdy tak mówi a potem zostaję sama jak palec i nie mam kontaktu ze światem... -dalej  robiłam sobie kreski. Martinus nie ustępował i dalej stał pod drzwiami.

M: Mi możesz zaufać... Tylko proszę... Otwórz drzwi... -mówił cierpliwie i spokojnie. Czułam w jego głosie zmartwienie i troskę.

Po około 5 minutach otworzyłam drzwi. Martinus od razu podbiegł i mnie przytulił a potem powiedział:

M: Pokaż ręce. - o nie... Już wiedziałam do czego zmierza...

V: ...- nic nie odpowiedziałam.

M: Pokaż ręce. - powtórzył. Tym razem pokazałam mu ręce. Widząc moją krwawiącą rękę pociągną mnie w stronę umywalki. Wyciągnął apteczkę i zaczął opłukiwać rany.

- Dlaczego to zrobiłaś ? Znowu ?- powiedział zmartwiony gdy już skończył opatrywać moją ranę i zawinął ją w bandaż.

V: ...- Nic nie powiedziałam. Martinus mnie przytulił a ja nie wytrzymałam i się rozpłakałam...

Staliśmy w takim uścisku kilka minut. Kiedy się trochę uspokoiłam usiedliśmy na łóżku i wiedzieliśmy w ciszy... Nagle odezwał się Tinus:

M: Powiedz dlaczego to robisz ? Ja się o ciebie martwię... Nie chcę żebyś skończyła tak jak ostatnio... Powiedz proszę... - w jego oczach dostrzegłam troskę i zaniepokojenie. Widziałam, że się o mnie martwił... Chyba...

V: Ehh no dobrze...- powiedziałam - Nie pochodzę z zbyt bogatej rodziny. Moje siostry traktują mnie jak szmatę i dostają to co chcą. Nigdy nie miałam tak jak one. Ładne, szczupłe, mają powodzenie u chłopaków... Moi rodzice pozwalali im na wszystko, a mi praktycznie ma nic... W szkole też nie miałam za fajnie. Najpierw wyzwiska i kpiny, a potem dręczenie i siniaki na całym ciele... - mówiąc to miałam łzy w oczach - kiedy poznałam ciebie... A w zasadzie wasz zespół... Ty przykułeś moją uwagę... Starałam się nie myśleć o tym, jak inni mnie traktują, tylko o tobie... Później nie wytrzymałam i sięgnęłam po żyletkę. Ciągłe szłuchanie jaka jestem beznadziejna, brzydka, gruba i bezwartościowa mnie dobiło... Potem uświadomiłam sobie, że to prawda i chciałam to skończyć.... -teraz nie wytrzymałam i się rozpłakałam. Martinus znowu mnie przytulil. Czułam wtedy takie ciepło...

M: To starszne... naprawdę ci współczuję... Ale posłuchaj mnie - złapał mnie za rękę. - Nie możesz się poddawać... Musisz walczyć... Dla mnie... Dla siebie... Dla nas... - te słowa usłyszałam również w swoim śnie... - Jesteś silną, piękną i cudowną dziewczyną... Tylko musisz im to pokazać! Ja w ciebie wierzę.

V: Dziękuję... - siedzieliśmy tak chwilę w ciszy... Potem się odezwałam:
- Martinus ?

M: Tak?

V: Jeśli to dla ciebie takie ważne to... Pójdę do tego lekarza... - wtedy widziałam jego szczęście w oczach.

M: Naprawdę ? Jezu tak się cieszę! - rzucił się na mnie i zaczął mnie przytulać. Po chwili jednak się ocknął.
- przepraszam. -zarumienił się. Ja zresztą też.

To na tyle z dzisiejszego rozdziału! Jest naprawdę długo, więc mam nadzieję, że to docenicie :*

Liczysz się tylko ty | MG |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz