Leah znalazła czas dla Carmen dopiero po lekcjach. Ta znów leżała w łóżku, lecz tym razem przepisywała notatki od jednej ze swoich koleżanek, zapewne od Chloe.
Weszła bez żadnej zapowiedzi, bo znała hasło i nie musiała się o nie nikogo prosić.
- Na drugi raz, jeśli będziesz chciała wyznać komuś miłość, przypomnij mi, proszę, żebym za wszelką cenę cię zatrzymała i przywiązała cię do łóżka - powiedziała bez przywitania.
- O co tym razem ci chodzi? - spytała Carmen, marszcząc brwi. Ostatnimi czasy był to jej ulubiony gest.
- Przez ciebie jeszcze mi się dostało - warknęła. - Próbowałam wszystko odkręcić, ale nie udało się. I wiesz co? Bardzo ci tak dobrze - zaszydziła. - Będziesz miała nauczkę. Byłaś żałosna. Jak można wyznać komuś miłość, komuś, z kim nigdy nie zamieniło się nawet słowa?!
- A ty myślisz, że to wszystko jest takie łatwe?! - krzyknęła Carmen.
- Skoro jest trudne, to trzeba było to przemyśleć - powiedziała Leah, teraz nieco spokojniej. - Proszę cię, skoczyłaś od razu na głęboką wodę. Błagam, kto, jak kto, ale Tom Riddle?
- Nie zaprzeczysz, że ci się nie podoba - powiedziała jej siostra.
Leah musiała jej przyznać rację. Przyszło jej do głowy pewne dziwne porównanie - nie lubiła marchewek, ale je jadła. Teraz wiedziała też, że nie lubi Toma Riddle'a, a jednak chętnie by go schrupała, jak marchewkę. Zanotowała też w myślach, żeby poprosić Lizzy o kontakt z psychologiem.
- To nie ma nic do rzeczy - odparła wymijająco. - Zresztą, mam lepsze rzeczy do zrobienia, więc po prostu zapamiętaj to, co ci powiedziałam, ogarnij się i nie rób z siebie męczennicy - zakończyła swoją przemowę i wyszła z dormitorium, kierując się do swojego.
Gdyby bardziej lubiła swoją siostrę, na pewno powiedziałaby jej to w inny sposób, ale z Carmen nie łączyła jej żadna specjalna więź. Może to dlatego, że Leah nie przywiązywała dużej wagi do swojej rodziny. Oczywiście, kochała ich, ale po pewnym czasie, kiedy ona była w Hogwarcie i nie mieli tak dobrego kontaktu, po prostu inne rzeczy stały się dla niej łatwiejsze. Tak naprawdę bardzo współczuła swoim rodzicom, że mają właśnie taką córkę. Według niej zasługiwali na lepsze dzieci.
Po prostu całe jej życie kręciło się wokół małych, nieistotnych rzeczy. Lubiła patrzeć na ładne rzeczy, na dzieła sztuki, na zachody słońca. Lubiła psy i swoich przyjaciół. Zdecydowanie, bez swoich przyjaciół nie istniałaby.
W jej paczce miało zaszczyt, tak właśnie lubiła to określać, znaleźć się tylko siedem osób - oczywiście Lizzy Meyer, Jacob Clearwater, Seth Mooney, Terrence Walsh, Pete Edwards, Abraxas Malfoy i ona sama.
Weszła do pokoju wspólnego. Wszyscy siedzieli w kółku na dywanie. Pomyślała, że przecież są rzeczy ważne i ważnejsze, więc usiadła obok nich.
- Hej - przywitała się. Większość odpowiedziała jej tym samym.
Oczywiście spokój nie mógł trwać długo, bo oto dosiedli się do nich Andy Sewell i Archie Peterson, dwóch najbardziej irytujących ślizgonów, znienawidzonych dosłownie przez wszystkich.
- No nie! - jęknął każdy, kto wcześniej siedział w kółku.
- Co tam? - spytał Andy, denerwująco przeciągając sylaby.
- Idźcie stąd - powiedziała Lizzy, zaplatając ręce na piersi. Zawsze była szczera, nawet jeśli miałaby być orzez to niemiła.
- Nie, to my stąd pójdziemy - powiedział Abraxas, ciągnąc Leah za rękę. - Nie będziemy dawać im satysfakcji, że mogą nas denerwować.
CZYTASZ
ɪ 𝒃𝒍𝒂𝒄𝒌 𝒃𝒆𝒂𝒖𝒕𝒚 - 𝒕𝒐𝒎 𝒎𝒂𝒓𝒗𝒐𝒍𝒐 𝒓𝒊𝒅𝒅𝒍𝒆
Fanfiction' 𝘆𝗼𝘂 𝘀𝗮𝗶𝗱 𝗶𝗳 𝘆𝗼𝘂 𝗰𝗼𝘂𝗹𝗱 𝗵𝗮𝘃𝗲 𝘆𝗼𝘂𝗿 𝘄𝗮𝘆 𝘆𝗼𝘂 𝘄𝗼𝘂𝗹𝗱 𝗺𝗮𝗸𝗲 𝗮 𝗻𝗶𝗴𝗵𝘁𝘁𝗶𝗺𝗲 𝗮𝗹𝗹 𝘁𝗼𝗱𝗮𝘆 𝘀𝗼 𝗶𝘁 𝘄𝗼𝘂𝗹𝗱 𝘀𝘂𝗶𝘁 𝘁𝗵𝗲 𝗺𝗼𝗼𝗱 𝗼𝗳 𝘆𝗼𝘂𝗿 𝘀𝗼𝘂𝗹 '