chapter thirty five

2.6K 203 104
                                    

Życiem Leah zapanowała niezła rutyna. Wcześniej, kiedy jeszcze codziennie widywała się ze swoimi (byłymi już) przyjaciółmi, nigdy nie wiedziała, czego spodziewać się po nich. A teraz wszystko wyglądało tak samo - lekcje, odrabianie lekcji, a później Tom.

Ale nie żałowała, że już nie mogła normalnie porozmawiać z Lizzy i resztą. Gdyby ktoś zaproponował jej przyjaźń z Lizzy, która miałaby kosztować czas spędzany z Tomem, odrzuciłaby tą propozycję.

Nie chciała, naprawdę nie chciała go polubić, a co dopiero się w nim zakochać i na każdą myśl o tym wzdychała. Ale stało się.

Wiedziała, że mimo swojego mylącego wyglądu, był młodym i cholernie złym człowiekiem ze złymi poglądami. Ale wiedziała, że była też gotowa dla niego robić rzeczy, których robić nie powinna. Bo było w nim coś takiego, co sprawiało, że czuła się niebezpieczna, mimo, że nie była.

Toma natomiast po prostu śmieszyły takie myśli, jakie pływały w głowie Leah. Oczywiście przyznał jej niemo rację, ale śmieszył go sposób, w jakim o nim myślała. Był taki książkowy i nie dało się wierzyć, że normalna osoba może myśleć aż tak poetycko.

Kiedy utwierdził się w przekonaniu, że Leah jest nim kompletnie zaślepiona, postanowił być dla niej miły w swój wyjątkowy sposób. Postanowił dać jej spokój na te ostatnie dwa miesiące, jakie mieli razem spędzić.

Pozwalał jej, by przytulała się do niego, o ile nikt nie patrzył. Pozwalał, by zachowywali się jak para, którą nie byli, jak często podkreślał. Ona oczywiście zachłystywała się z ekscytacji za każdym razem, kiedy mogła poczuć się, jakby była całym jego światem. Jednak za każdym razem gdzieś z tyłu jej głowy budził się pewien niepokój, mówiący, że nic nie może przecież wiecznie trwać.

Wydawało jej się, że jest najszczęśliwszą osobą na świecie, bo ma jego. Czuła się trochę wyjątkowo, bo to ją wybrał, żeby mu pomagała. Ją. Leah Wether. A nie Carmen Wether, jak często lubiła podkreślać.

Nauczyła się otwarcie mówić, że jej nienawidzi. Potrafiłaby godzinami o tym nawijać, gdyby tylko jej nie przerywał i nie zaczynał swojej gadki o Dumbledorze.

- Kiedyś go zabiję, przysięgam - nie wtrącała mu się w słowo, jeżeli tylko mogła dokładnie studiować jego twarz.

- Chcesz zabić Dumbledore'a? - odezwała się cicho, ale odrobinę prześmiewczo.

- Wątpisz, że dam radę? - uniósł brew.

- Nie wątpię, ale... Wiesz... Nie lubię go i nie chcę tego przyznawać, ale on jest najpotężniejszym czarodziejem... Mogę spokojnie powiedzieć, że na świecie - mówiła.

- Do czasu, Lee-lee. Poczekaj, aż skończę Hogwart, wtedy to ja będę najpotężniejszym czarodziejem na świecie - powiedział pewnie.

- Nie wątpię - odparła, cicho śmiejąc się w jego bark.

- No i z czego się głupio śmiejesz, co? - zapytał, po czym mimowolnie unosziósł kąciki ust, korzystając z tego, że nie mogła tego zobaczyć.

- Ja się tylko uśmiecham - pokręciła lekko głową.

- Nie będzie ci tak do śmiechu, jak już będę władał światem. Przecież bez mojej zgody nawet Ziemia się nie kręci.

Teraz Leah już nie ukrywała, że się śmieje.

- To powiedz, żeby przestała się kręcić - zachichotała, unosząc głowę.

- Zrobię ci na złość i nie powiem - powiedział.

Zaśmiała się jeszcze raz, bo nie umiała inaczej tego skomentować.

Był tak niedorzeczny, a ona tak cholernie go uwielbiała. Nawet nie próbowała wyobrażać sobie życia bez niego. Bo chociaż wszystko to brzmiało jak ckliwe romansidło, było prawdą.

On właśnie doskonale wiedział, że to było prawdą. Prawdą, która niezbyt mu pasowała. Ale postanowił ignorować ją tamtego wieczoru.

- Lee-lee, czy ty naprawdę... - chciał zapytać, jednak urwał, bo nie wiedział, jak zadać pytanie. Po chwili dokończył - Ty naprawdę chciałabyś być ze mną?

Leah wywróciła oczami i odpowiedziała:

- Wiesz, nie. I właśnie dlatego cały czas za tobą łażę. Po co się pytasz? Podobno to ja tutaj jestem tą od głupich pytań.

- Bo jesteś - potwierdził. - Chciałem tylko...

- Zawstydzić mnie - przerwała mu z uśmiechem pełnym satysfakcji, jakby rozwiązała największą zagadkę w dziejach.

- Nie, Wether, po prostu...

- Nieważne. Będę tak miła i zmienię temat. Dlaczego wybrałeś akurat horkruksy? - zapytała. - Przecież jest tyle sposobów na nieśmiertelność.

- Po pierwsze: bardzo szybko zmieniasz te tematy, a po drugie: podaj jakiś inny sposób - powiedział, nie bardzo rozumiejąc tą zmianę tematu.

Zrozumiał ją dopiero wtedy, gdy zaczął czytać jej w myślach: mimo, że przyznawała się do swoich uczuć, nie lubiła o nich rozmawiać. Pomyślał, że to bardzo rozsądna decyzja, bo uczucia były czymś bardzo głupim.

- Na przykład... - wyrwała go z zamyślenia - Kamień filozoficzny. Wytwarza jakiś tam eliskir, który zapewnia ci nieśmiertelność, jeśli go pijesz. A przy tym wieczną młodość.

- Aha - skwitował.

Musiał przyznać, że trochę zaciekawił go ten temat.

Zapadła cisza. Leah wpatrywała się w niego z mieszaniną najróżniejszych uczuć.

- Tylko nawet nie próbuj czytać mi w myślach - powiedziała.

- Za późno - odparł.

- O ty... - zasyczała i, jeszcze nie wiedząc, co dokładnie chce zrobić, uniosła ręce z zamiarem zrobienia mu fizycznej krzywdy, ale zatrzymał ją.

- I co teraz zrobisz? - zapytał, zaciskając ręce na jej przegubach.

- Myślę, że poczekam, aż ci się znudzi i mnie puścisz - odparła lekceważąco.

- To się mylisz - powiedział i stopniowo zaczął przybliżać się do niej.

W jej głowie było teraz słychać tylko: Nie, chyba nie zamierzasz tego zrobić. Nie, na pewno tego nie zrobisz. Kto jak kto, ale ty?

- Zrobię - powiedział wyzywająco.

Zbliżył swoją twarz do jej twarzy i...

- Nie, no żartowałem - puścił ją i oparł się o fotel, zakładając ręce za głowę.

Ukryła rozczarowanie, mówiąc:

- Zresztą, kto by tam chciał się z tobą całować.

On wtedy zakaszlał, co zabrzmiało podejrzanie podobnie do: trzydziesty pierwszy grudnia.

- Ej, trzydziestego pierwszego grudnia to ty zacząłeś! - wycelowała w niego oskarżycielsko palec wskazujący.

- Dobra, Wether, jestem dzisiaj w dobrym nastroju, nie psuj go i zasuwaj do biblioteki po książkę o kamieniu filozoficznym, to może będę miły.

- Nigdzie nie pójdę.

- Pójdziesz, Wether.

Wystarczyło jedno spojrzenie, by wstała.

Ale musiała zachować resztki honoru i zatrzymała się.

- Nie. Nie pójdę.

- Obróć się - powiedział.

Choć nie wiedziała, o co chodzi, odwróciła się. On popchnął ją gdzieś w okolicy lędźwi i z uśmiechem powiedział:

- Dzięki.

Wywróciła oczami, westchnęła i na odchodne powiedziała:

- Ale będziesz dla mnie miły.

- Chciałabyś - parsknął.

Cóż, przecież zbyt miły nie mógł być.

ɪ 𝒃𝒍𝒂𝒄𝒌 𝒃𝒆𝒂𝒖𝒕𝒚 - 𝒕𝒐𝒎 𝒎𝒂𝒓𝒗𝒐𝒍𝒐 𝒓𝒊𝒅𝒅𝒍𝒆Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz