chapter fourty two

2.8K 217 335
                                    

Leah weszła do gabinetu Slughorna. Parę spojrzeń wystarczyło jej, by orzec, że on jeszcze nie przyszedł. Całe szczęście. A może i nie, bo chciała mieć to jak najszybciej za sobą.

Tylko, że jeżeli byłby na miejscu, przynajmniej miałaby co robić. A tak, stała jak kołek. Była towarzyska, ale tylko w stosunku do tych, których naprawdę dobrze znała. A tymczasem stała jak kołek, nie wiedząc co ze sobą zrobić i modląc się, żeby coś się wydarzyło.

Wreszcie podszedł do niej Slughorn, mówiąc:

- Oo, panna Wether, jak świetnie - wyglądał, jakby naprawdę się cieszył. - Nie... Nie przyszłaś razem z Tomem? - dodał, przyglądając jej się uważnie.

- Ja... To znaczy... On... - zaczęła się jakąć. Nie przygotowała odpowiedzi na to pytanie.

Z odpowiedzi na nie wyratował ją sam Tom Riddle, zjawiając się obok nich kompletnie znienacka. Poczuła chłodną rękę oplatającą ją w talii i mało co się nie wzdrygnęła.

- Dobry wieczór, panie profesorze - uśmiechnął się - Tak, przyszliśmy razem.

- To dobrze, dobrze - Slughorn uśmiechnął się lekko - Tak... No cóż, muszę iść do innych swoich gości...

I odszedł. Leah dosłownie przez dwie sekundy pozostała w bezruchu i chwilę później, choć kosztowało ją to trochę odwagi, zaatakowała:

- No to jak? Kiedy Slughorn się dowie, że jego ulubieni uczniowie nie są już razem?

Ściągnął brwi, jakby nie wiedział, o co jej chodzi.

- Nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi - prychnęła, w duchu dziwiąc się, że jeszcze się nie rozkleiła.

- Czy mogłabyś... - zaczął zbyt spokojnym jak na niego tonem, ale mu przerwała:

- Nienawidzisz mnie, a Slughorn chyba musi się o tym dowiedzieć, bo...

- Możesz mnie posłuchać chwilę? - teraz już się zirytował - I nie przerywać?

- Nie - odparła z rozpędu. A chciała powiedzieć tak, tylko w mniej milszej wersji, żeby nie wyszło, że tak łatwo się poddała.

- No to mnie posłuchasz, czy chcesz, czy nie - powiedział pewnie, zakładając ręce na klatkę piersiową.

Zacisnęła usta w kreskę i opuściła głowę. Gdzieś w tyle jej głowy była jeszcze jakaś nadzieja, ale... No nie, to nie było możliwe.

- Wiesz, dlaczego cię zostawiłem?

- Bo mnie nie chcesz? - odpowiedziała, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. Postanowiła udawać, że nic kompletnie ją to nie rusza.

- No... Nie - powiedział cicho, opierając się plecami o ścianę. - Po prostu... Jestem Tom Riddle, tak?

Mimo powagi sytuacji chciało jej się śmiać. Zabrzmiał jak sąsiad-półwariat, który zawsze pytał Leah: czy to jest moja Anglia?

- Chodzi mi o to, że - chyba zezłościł się sam na siebie, że nie umie się normalnie wysłowić - Że byłoby dziwnie, gdybym miał... dziewczynę.

- Przecież udawaliśmy, że...

- To dawno przestało być udawanie - przerwał jej - I właśnie dlatego uznałem, że... Lepiej będzie, jeżeli... Jeżeli zakończymy naszą znajomość.

Spojrzała na niego wyczekująco, bo kompletnie nic z tego nie zrozumiała.

- Ale ty ciemna jesteś - przewrócił oczami, więc nie mógł kłamać - Przestraszyłem się, bo...

- Bo? - ponagliła go.

- Bo, cholera, nie wierzę, że to mówię, ale... - przetarł twarz dłońmi - Zaczęłaś mi się podobać - widać było, że to zdanie raniło jego gardło niczym jakiś kanciasty przedmiot.

- Nie kłam - nie wiedziała, co chciała sobie udowodnić, mówiąc to. Przecież z miejsca mu uwierzyła, nawet jeśli to co powiedział, było mało prawdopodobne.

- Dlaczego zawsze zakładasz, że kłamię? - zmarszczył brwi.

- Bo to oszczędza czas.

Parsknął śmiechem, ale chwilę później spoważniał.

- Dzisiaj na eliksirach Slughorn pokazywał nam veritaserum i nie wiem, czy pamiętasz, ale zgłosiłem się, żeby pokazać wszystkim jego działanie. I nie wiem, czy pamiętasz, ale eliksiry były ostatnią lekcją, a działanie veritaserum nie zanika od tak - pstryknął palcami.

- Ale tak nie może być - powiedziała trochę do siebie, a trochę do niego takim tonem, jakby mówiła pięcioletniemu dziecku, że dwa plus dwa nie jest pięć - Nie może.

- Co nie może być?

- No proszę cię! Jeżeli już zaczęły ci się podobać dziewczyny, to trzeba było sobie wybrać kogoś ładniejszego...

- Czy ja powiedziałem - przerwał jej - Że zaczęły mi się podobać dziewczyny?

- Tak... ?

- Nie, nie powiedziałem tego. Powiedziałem, że ty zaczęłaś mi się podobać. Naprawdę myślisz, że dałbym ci się całować, jeżeli sam bym tego nie chciał?

Wpatrywała się w niego w milczeniu, analizując całą ich rozmowę od początku.

- Wiem, dlaczego myślisz, że kłamię - przerwał jej rozmyślanie - Myślisz, że się w tobie zakochałem.

- Może i jestem ciemna - zacytowała go, wywracając oczami - Ale nie aż tak, żeby tak myśleć.

Nawet nie brała tej opcji pod uwagę.

Zaczęła analizować wszystko od początku. Zawsze miała nadzieję, że może jednak kłamał, mówiąc, że jej nie chce. Ale... przecież. To było niemożliwe. A to, że chciała, żeby było możliwe, było już inną historią.

A może jednak była o tym święcie przekonana już wcześniej, tylko nie dopuszczała do siebie tej myśli ze względu na to, że tyle razy zapewniał ją, że nie interesuje go płeć przeciwna (ani ta sama, skoro o tym mowa)? Co jeśli była tak zachłyśnięta swoją błędną wizją, że innych nawet nie brała pod uwagę?

- O Merlinie! - aż zasłoniła usta dłonią i spojrzała mu w oczy z niedowierzaniem.

- Co?

- Ty możesz mieć rację! - nagle zdała sobie z tego sprawę. Bo, w końcu, czy kiedyś zrobił coś wbrew swojej woli? W stosunku do dziewczyny?

- Zawsze mam rację - rozłożył ręce, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie i uniósł kąciki ust. - Zresztą, oboje wiemy, że też tego chcesz, niezależnie od tego, czy mi wierzysz, czy nie.

Cholera. Faktycznie miał rację. I dobrze o tym wiedział.

- Czy więc możemy zachowywać się, jakby koniec tamtego roku szkolnego nie miał miejsca? - zaproponował.

Poddała się wreszcie i odpowiedziała:

- Jak najbardziej.

Uśmiechnął się z satysfakcją i objął ją ramieniem, mówiąc:

- Podziękuj Orionowi. Codziennie truł mi, że ładnie razem wyglądamy.

Spojrzała na niego z rozbawieniem, zapominając o wszystkim, co wydarzyło się wcześniej.

Oboje nawet nie wiedzieli, że z drugiego końca gabinetu przypatruje się im i nawet wychwala Slughorn ze swoją starą znajomą.

- Świetnie razem wyglądają, prawda?

- Tak, niewątpliwie - zgodziła się z nim kobieta - Ale... Tylko na nich spójrz, Horacy. A właściwie na tą dziewczynę. Bezustannie dopasowuje się do jego ruchów, jakby automatycznie. Wystarczy, że on odrobinę się przesunie, a ona zaraz się do niego dosuwa, odpowiednio dopasowuje do niego swoją pozycję, tak, żeby jemu było wygodnie. Są jak dwa magnesy... Albo nie, nie jak magnesy - jak ciało niebieskie z satelitą. Jest jego satelitą. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Doprawdy, nigdy czegoś takiego nie widziałam.

ɪ 𝒃𝒍𝒂𝒄𝒌 𝒃𝒆𝒂𝒖𝒕𝒚 - 𝒕𝒐𝒎 𝒎𝒂𝒓𝒗𝒐𝒍𝒐 𝒓𝒊𝒅𝒅𝒍𝒆Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz