chapter five

4.7K 258 107
                                    

Leah właśnie wracała z patrolu do dormitorium, nie wiedząc co myśleć i mając kompletny mętlik w głowie. Co prawda, nie było aż tak źle, bo Riddle nie odzywał się w ogóle. Może to i lepiej?

Stanęła przed portretem, który się odchylił, kiedy podała hasło (w tym tygodniu Salazar). Ułamek sekundy później z pokoju wspólnego wyszła z niego Lizzy.

- Cześć, Leah - powiedziała z dziwnym uśmiechem.

- Cześć - odparła Leah. - Coś się stało?

- Tak, to znaczy, nie... Tak.

- A co?

- Ja... naprawdę chciałam coś zrobić, ale... chyba jest już za późno, możesz spytać Kettleburna...

- Ale co się stało? - spytała jeszcze raz Leah, nerwowo się śmiejąc.

- Po prostu chodź - odparła Lizzy.

Przeszły razem przez portret. Leah rozejrzała się po pokoju wspólnym. Jej znajomi tym razem zajmowali kanapy i fotele. Wszyscy mieli dziwny wyraz twarzy.

Niedaleko od nich siedział Riddle, cały czas bardzo z siebie zadowolony, ze swoją paczką. Leah bardzo to zaciekawiło - jak znalazł się w pokoju wspólnym szybciej od niej, skoro to ona pierwsza opuściła korytarz? Postanowiła kiedyś go o to zapytać; ciekawe, czy raczy jej wtedy odpowiedzieć.

- No chodź - ponagliła ją Lizzy.

Lizzy prowadziła ją do dormitorium. Leah miała nadzieję, że nie czeka na nią paczka od żadnego wielbiciela, na przykład od Andy'ego Sewella, którego szczerze nienawidziła i który kiedyś już odwalił taki numer.

- Przykro mi - powiedziała Lizzy, spuszczając głowę.

Leah nie bardzo wiedziała, o co jej chodzi. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Wszystko było jak zwykle.

- Chodziło mi o...

Zrozumiała, o co jej chodziło.

Na jej łóżku leżał rozwalony jej pies, Chewie. Był taki niewinny, taki bezbronny i taki... nieruchomy.

- Lizzy - powiedziała bliżej nieokreślonym głosem - Czy to jest właśnie to, o czym myślę?

- Najprawdopodobniej - przyznała.

- Salazarze... nie, nie, nie, nie... - oczy zaszkliły jej się ze złości.

Pobiegła do łóżka i uklękła przy nim. Spróbowała go podnieść. Podniosła go, ale on był cały czas w takiej samej pozie.

- Chyba jest spetryfikowany - odrobinę pocieszyła się tą wiadomością. - Tak, jego oczy się ruszają.

Kto? Dlaczego? Jak? Kiedy?

Leah postanowiła od razu rozpocząć dochodzenie.

- Ile minut temu go znalazłaś? - spytała Leah.

- Piętnaście minut przed tym, jak poszłaś na patrol - odparła Lizzy. - Szukałam cię, ale nie mogłam znaleźć. Abraxas mnie olśnił.

No tak. Abraxas, który zawsze wszystko i o wszystkich wiedział. Pomińmy jednak Abraxasa.

- Okej - powiedziała bardziej do siebie Leah. - Wszystko wiem.

- Co wiesz? - spytała podejrzliwie Lizzy.

- Wiem, kto - odpowiedziała. - Ale najpierw zaniosę go do Kettleburna. Mogłabym go sama odczarować, ale znasz mnie - pewnie by mi to nie wyszło.

Powiedziawszy to, wzięła skamieniałego psa na ręce i w towarzystwie Lizzy zaniosła go do profesora. Wyjaśniła mu, co się stało. Kettleburn zapewnił ją, że zrobi co się da. Po pożegnaniu nauczyciela wróciła z Lizzy do pokoju wspólnego.

Na szczęście, bądź nieszczęście cały czas był tam Riddle.

Usiadły wraz z Lizzy w kącie pokoju, tak żeby nikt ich nie słyszał.

- Słuchaj, mam podejrzenia - powiedziała do Lizzy. - Według mnie to był Riddle.

- Leah, ty po prostu się do niego uprzedziłaś - zaśmiała się Lizzy. - Jedna kłótnia nie świadczy o człowieku. Może miał gorszy dzień?

- On zawsze ma gorszy dzień - odparła ponuro Leah, wpatrując się w plecy Riddle'a. - Założę się, że to on. Pewnie za bardzo go zdenerwowałam, więc chciał się zemścić. Chociaż, w sumie, to nic nie zrobiłam. On w sumie też nic, ale wciąż jestem na niego zła.

- No właśnie, jesteś do niego po prostu uprzedzona - powtórzyła Lizzy. - Pogorszysz tylko swoją sytuację.

- Ale każdy kiedyś w końcu umrze, prawda? - uśmiechnęła się. - Trudno, najwyżej Abraxas będzie musiał mnie bronić. Dobrze wiesz, że on zrobi to z radością.

Lizzy tylko parsknęła śmiechem i pokręciła głową. Leah podniosła się z fotela i przeszła przez cały pokój wspólny, odprowadzana orzez spojrzenie przyjaciółki.

- Riddle, można cię prosić na chwilę? - spytała beznamiętnym tonem. Podniósł głowę i spojrzał na nią bez zainteresowania. Mimo tego wstał bez słowa i wyszedł za nią z pokoju. Była zdziwiona, że to zrobił bez robienia problemu.

- W czym przeszkadzał ci mój pies? - syknęła ze złością.

- Masz psa? - odpowiedział pytaniem, marszcząc brwi.

- Tak, mam - odparła Leah. - W czym on ci przeszkadzał?

- Z tego, co wiem - ciągnął Riddle, jakby w ogóle nic nie usłyszał - To w Hogwarcie można mieć tylko kota, ropuchę lub sowę.

- Tak, ale tobie jakoś wolno mieć węża? - spytała Leah z cwanym uśmiechem. Kłamała, ale chciała go czymś zażyć. - Oczywiście, mi to nie przeszkadza - poprawiła się odrobinę - Wiesz, to nawet śmieszne, jak ci się wysuwa z rękawa szaty. Normalnie, jakbyś był magikiem.

Riddle posłał jej spojrzenie znaczące mniej więcej: co ty brałaś?

- Ups - zaśmiała się. Chwila patrzenia na jego twarz, a ona już miękła. Był to jeden z powodów, przez które nienawidziła siebie - To chyba nie miało większego sensu.

- Owszem, nie miało - przyznał jej chłodno rację. - Nie interesujesz mnie ani ty, ani twój pies.

- Tak? - spytała podejrzliwie, odzyskując dawny chłód. - A ja myślę, że tak. Myślę, że zrobiłeś to, bo chciałeś się zemścić, bo robię ci aferę z niczego.

Za późno ugryzła się w język. Przyznała tym samym, że to Riddle ma rację.

- Dobra, skończymy to - westchnęła zażenowana. - Ale i tak to kiedyś z ciebie wyciągnę.

Popatrzył na nią jeszcze raz z mieszaniną obrzydzenia, chłodu oraz niewielkim dodatkiem zdziwienia i odszedł.

Leah tylko schowała twarz w dłonie i zaśmiała się z zażenowaniem.

Chwilę później przez portret przeszła Lizzy.

- Miałaś rację - jęknęła Leah. - Zrobiłam z siebie idiotkę. Jakiegokolwiek oskarżenia czy zażalenia przeciwko niemu bym nie skierowała, on i tak obróci to przeciwko mnie, i to jeszcze tak, że poczuję się jak ostatnia idiotka. Samej siebie jest mi żal.

Lizzy chyba nie chciała jej dobijać, więc rzuciła tylko w jej kierunku znaczące mniej więcej: a nie mówiłam?

- Mówiłaś - odparła na niewerbalne pytanie. - Ja przy nim po prostu mięknę - wyrzuciła z siebie Leah - Postanawiam sobie, że na niego nakrzyczę i wyśmieję, a przynosi to zupełnie odwrotny efekt.

- Nie przejmuj się, Hogwart jeszcze takiej nie widział, która by mu się oparła - pocieszyła ją Lizzy. - No, może Merrythought.

- Naprawdę, śmieszne - zaśmiała się ironicznie Leah, a następnie dodała: - Salazarze, jak żyć?

ɪ 𝒃𝒍𝒂𝒄𝒌 𝒃𝒆𝒂𝒖𝒕𝒚 - 𝒕𝒐𝒎 𝒎𝒂𝒓𝒗𝒐𝒍𝒐 𝒓𝒊𝒅𝒅𝒍𝒆Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz