chapter twenty nine

2.6K 194 41
                                    

Wcześniej wspomninane przez Toma wolne nadeszło dość szybko. O choć Leah wcześniej nie chciała, żeby nadchodziło, bo oznaczało śmierć niewinnych osób, to teraz możnaby powiedzieć, że cieszyła się, że wreszcie nadeszło.

Zanim jednak miała jechać z Tomem do sierocińca (ubłagała go), musiała załatwić sobie zgodę rodziców, bo niestety była potrzebna.

Wysłała list do swoich rodziców, oczywiście swoją prośbę dobierając w odpowiednie słowa. Odpowiedź nadeszła dość szybko. Choć jej rodzice byli bardzo zdziwieni, że chce jechać w takie miejsce jak sierociniec, zgodzili się. Napisali, że jeżeli ma z tego powodu poczuć się lepiej, może jechać.

Tom też musiał napisać list, czy w ogóle istnieje taka możliwość, że Leah może przyjechać do sierocińca. Pani Cole napisała, że zgadza się, ale z formy, w jakiej napisała list można było wyczytać, że robi to z wielką łaską.

Wreszcie nadszedł więc pierwszy marca. Dzień budzący w obu mieszane uczucia.

Leah (oczywiście była z tego zadowolona) spędziła całą podróż z Tomem. Ona nie miała wyboru, bo nie miała innej osoby, z którą mogłaby dzielić przedział. On natomiast pozwolił jej na to z tego względu, że wolał ją od, przykładowo, Avery'ego.

Przez całą jazdę pociągiem dała mu się wygadać i pozwoliła, by mówił o swoich planach na przyszłość, zresztą bardzo świetlaną. Albo raczej nie, bo chciał sprowadzić mrok na całą, póki co, Anglię.

Mówił, bo lubił mówić o sobie. A miał dobrego słuchacza, bo spijała z jego ust każde słowo i, co najważniejsze - każde jego słowo rozumiała, nie tak jak jego świta, której cały czas trzeba było coś tłumaczyć.

Na Kings Cross dotarli po paru godzinach jazdy. Leah zauważyła jakąś panią w średnim wieku, najwyraźniej czekającą na nich.

Rzucił Tomowi pytające spojrzenie, ale on nawet go nie odwzajemnił. Wydawał się być natomiast bardzo zły.

- No, szybciej - kobieta wydawało się być lekko zirytowana.

Pozwoliła sobie tylko szybko zilustrować Leah wzrokiem i, nie czekając na nich, ruszyła żwawo do ich miejsca docelowego.

Leah nie wiedziała, że sierociniec jest aż tak blisko peronu. Dziwiła się, czemu ta pani w ogóle po nich przyszła, bo wyglądała na taką, która nie lubiła się fatygować. Czyżby nie ufała Riddle'owi? Ale kto z dorosłych mu nie ufał, pomijając Dumbledore'a?

Kiedy wreszcie dotarli na miejsce, pani Cole, jak Leah później się dowiedziała, wydała parę krótkich rozporządzeń, po czym kazała im się rozejść.

- Chyba nie jest tu aż tak źle - stwierdziła Leah, gdy już się rozpakowała.

- Jesteś tu od pół godziny, nie masz pojęcia, jak naprawdę tu jest - odparował.

- Ona cię nie lubi, prawda? - spytała, przekrzywiając w zamyśleniu głowę. - Czemu?

- Kiedy byłem mały, kiedy jeszcze nie wiedziałem, że jestem czarodziejem, lubiłem robić krzywdę innym - powiedział. - Sam z siebie potrafiłem sprawić, że kogoś coś bolało i nauczyłem się to wykorzystywać. Było parę spraw, o których się dowiedziała i była zła, ale ja się wypierałem. A ona nie mogła mi nic udowodnić - zakończył z niewinnym uśmiechem.

- Myślałam, że to zaczęło się dopiero w Hogwarcie, a okazuje się, że już od małego miałeś skłonności socjopatyczne... - powiedziała, ale całkiem serio.

- Ta - najwyraźniej potraktował to jako żart.

- Ale ja mówię na poważnie - pokręciła głową - To się leczy.

- Sama się lepiej lecz - ze złością rzucił w nią poduszką.

Chwyciła ją tuż przed twarzą.

- Refleks szukającego.

- Taka dobra jesteś, to się trzeba było zapisać do drużyny - prychnął. - Poza tym, szykuj się, bo niedługo się zbieramy.

- Ale robi się już ciemno, wypuści nas? - zapytała, marszcząc brwi.

- Nie - odparł beztrosko - Ale po sprawdzeniu, czy wszyscy są w łóżkach, idzie napić się sherry, a to zwykle kończy się tym, że szybko zasypia i nie wstaje do rana. Potwierdzone naukowo.

- Skoro tak mówisz...

Oczywiście miał rację. Przebieg wydarzeń wyglądał dokładnie tak, jak go przedstawił.

Kiedy wszystko nie było słychać żadnego dźwięku, a cisza wręcz brzęczała w uszach, wyszli po cichu z łóżek i zeszli do holu.

- Różdżkę masz? - syknął cicho, gdy już mieli wychodzić.

- Tak - na potwierdzenie poklepała się po kieszeni.

Dał znać jej ręką, że mogą wychodzić.

- Pokątna jest parę minut stąd - poinformował, gdy przeszli już kawałek.

- Dlaczego właściwie nie możesz teleportować się już teraz? - zmarszczyła brwi. - Ministerstwo odnotuje tylko, że ktoś się teleportował, nie będą wiedzieli, kto konkretnie. Zaufaj mi. Mam wtyki. Dobra, może nie mam, ale mój tata pracuje w ministerstwie.

- Skoro tak mówisz - powiedział, chwycił ją za rękę i bez żadnego ostrzeżenia aportował się.

Leah mało co nie zwymiotowała. Poczuła smak żółci na języku i chyba tylko cudem nie zwróciła swojego poprzedniego posiłku. Po paru sekundach odpoczynku była jednak znowu zdolna do życia.

- Wejdę tam sam, a jak już będzie po wszystkim, zawołam cię - powiedział cicho, odwracając się.

- A czemu nie mogę iść z tobą? - spytała równie cicho.

- Bo przez ciebie coś pewnie poszłoby nie tak.

- A boisz się? - zapytała ponownie, zniżając głos do szeptu.

- Proszę cię - prychnął.

Odwrócił się i po chwili już go nie było. Dwie minuty później w jednym z okien było widać zielony błysk i koniec. Cisza, a później:

- Możesz już przyjść, Wether!

Posłusznie weszła do niego na pierwsze piętro.

- O fuj - na jej twarzy pojawił się grymas - Nie możesz ich stąd wziąć?

- Na Merlina, Wether - zirytował się, ale przelewitował ciała do innego pokoju.

- No i jak zamierzasz to zrobić? - zapytała.

- Tak, jak było to opisane w tej książce - wzruszył ramionami i, nie zwlekając, zaczął robić z jeszcze normalnego sygnetu horkruks.

Było dużo słów, których nie znała. I których raczej nie chciała poznać, bo była na to za leniwa. Wolała trudniejsza rzeczy zostawić zdolniejszym od siebie.

Tworzenie horkruksa nie zajęło mu dużo czasu, a kiedy wreszcie skończył, powiedział tylko:

- Lepiej już stąd chodźmy.

Kiedy znaleźli się na zewnątrz, znów się aportowali. Już praktycznie wymiotowała, ale rzucił na nią jakie zaklęcie, które ostatecznie powstrzymało ten proces.

Przeszli znów kawałek i dość szybko ponownie znaleźli się w sierocińcu.

- O Merlinie - westchnęła Leah, kiedy udało im się bezszelestnie przejść do pokoju. - I wiesz, co jest najgorsze? To, że nie poruszyła mnie śmierć tych ludzi, tylko ta teleportacja. Widzisz, jaka się przez ciebie zrobiłam. To okropne...

- Dobra, przestań już gadać - uciął. - Weź to.

- Co? - zmarszczyła brwi.

- Ten sygnet. Nie mogę mieć przy sobie tylu podejrzanych przedmiotów. Wiedz, że nie daję ci go z sympatii, tylko dbania o własne dobro.

- Miły jesteś - skomentowała i wzięła od niego sygnet. - Ładny jest.

- W przeciwieństwie do moich intencji.

- Nie musisz już podkreślać, jaki to zły jesteś, już to wiem.



ɪ 𝒃𝒍𝒂𝒄𝒌 𝒃𝒆𝒂𝒖𝒕𝒚 - 𝒕𝒐𝒎 𝒎𝒂𝒓𝒗𝒐𝒍𝒐 𝒓𝒊𝒅𝒅𝒍𝒆Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz