Rozdział siedemdziesiąty-dziewiąty

2.2K 191 16
                                    

Biuro Hokage stało otworem, a w nim Senju przez okna wpatrywała się w las i panikę siejącą się na ulicach. Wielu ninja zachowało zimną krew i uspokajali tłum, jednocześnie cały czas badając wzrokiem mur. Westchnęła i wyszła z pokoju. Musiała jakoś chronić swój lud.

***

Wszystkie lisy zniknęły w lesie zaraz po wyleczeniu. Dlatego przyjaciele ignorując drugą część zadania zjawili się tuż przed bramą. Słyszeli krzyki i skowyt stwora, raz po raz. Czuli mieszające się chakry i zderzające się siły. Po chwili dołączył się drugi ryk podobny do demonicznego. Monstra razem ryczały, a przerywał im tylko nieustraszeni shinobi ANBU.

***

 Higai wyruszył ze swoją drużyną, gdy tylko wyczuł tą potworną chakrę. Zaalarmował Korzeń i zabrał trójkę ANBU. Kilka kilometrów od murów wioski zobaczyli ogromnego szarżującego psa. Miał rinnegana w oczach, a na jego pysku znajdował się pręt. Był na tyle ogromny, że jego łeb dotykał koron drzew. 

Naruto nie czekał na zaproszenie do walki. Kilkoma ruchami rozrzucił wokół znaczniki i zaczął atakować potwora. Używając techniki Latającego Boga Piorunów ciął stworzenie sprawiając mu ból. Mimo tego ataku krew nie polała się, a maszkara jedynie się rozwścieczyła. Nagle ogon potwora uderzył jednego z jego towarzyszy. Czarnowłosy złapał go w locie i odniósł odrobinę od pola walki i bez słowa rzucił się z powrotem na psa. Widział jak jego towarzysze używają swoich technik uderzając śierściucha. Chłopak stworzył rassengana w jednej dłoni i zaatakował nim potwora w pysk. Zwierze odleciało od uderzania, ale zaraz potem ponownie zaatakowało. Jego kły kłapnęły zaraz obok Uzumakiego. Jego szaleńcze ruchy nagle zmiażdżyły jednego ANBU. Jinchiuriki nie miał czasu na zamartwianie się już martwym, więc od razu chcąc uciąć tą walkę wyciągnął katanę i przeciął paskudę na pół. Odetchnął i chciał podejść do martwego by złożyć mu należny szacunek, ale w tej chwili poczuł wzrastającą chakrę za jego plecami. Spojrzał do tyłu, a  pokraka uleczyła swoje ciało, ale tym razem z karku wyrosły jej identyczne dwie głowy.

***

Pożoga trwała kilka godzin, aż Anbu w masce czarnego szakala stwierdził, że nie ma wyjścia. Musi rozszarpać na kawałki tego dziwnego demona. Miał tylko jedną szansę i jeden pomysł jak to zrobić. 

Wezwał ogromną ilość energii Kuramy i przekierował ją do swoich rąk. Cała skóra z jego ramion została spalona, a pod nią ukazała się czarno czerwona masa chakry. Gdy tylko ten ohydny widok ukazał się światu z ciała Naruto wypłynęła fala many i rozeszła się we wszystkie strony. 

Chłopak skoczył i kilkunastoma ruchami rozszarpał i ostatecznie zabił wielogłowego psa.

***

Czarnowłosy zakaszlał i rozejrzał się wokół. Jego drużyna oraz grupa wspomagająca została wycięta w pień przez te bydle. Usiadł na zimnym gruncie i zamknął oczy. Słyszał jak grupa ratownicza biegnie im na pomoc. Zamknął na chwilę oczy, a po sekundzie usłyszał szelest liści. Gdy otworzył oczy pewny, że to nowy wróg, zobaczył małego brudnego lisa. Był cały we krwi, więc chłopak zdawał sobie sprawę, że najwyraźniej był ofiarą cywilów z wioski. Szczerze był zdziwiony tą akcją chuninów i zdawał sobie sprawę, kto był inicjatorem tego aktu dobroci. Uśmiechnął się półgębkiem. Rudzielec niepewnie podszedł do niego i powąchał go kilka razy, a potem uciekł słysząc hałas-to medycy przybyli by pomóc "ocalałym".

Gdy sprawdzili, że większość jest martwych i o dziwo jedynie dwójka ocalała, w ciszy i ponurych nastrojach zaczęli leczyć rany chłopca i półżywego.

Czarnowłosy odmówił pomocy przy wstaniu i chodzeniu, mimo że był wykończony i wyzuty z chakry, nie miał zamiaru pokazywać choćby tej odrobiny słabości. Wstał wyprostował się i co najbardziej zdziwiło zebranych złapał jednego z trupów i niósł go w stronę Wioski. Co chwilę pytali się go czy mu pomóc, jednak odpowiadała im jedynie cisza. Chłopak sam chciał zmierzyć się z rodziną martwego towarzysza.

***

Świtało. Godzinę temu cisza ponownie zapanowała w lesie, przez co cała wioska wyszła przed bramę by pierwsi zobaczyć swoich wybawców. Im dłużej jednak czekali tym bardziej przerażeni się zdawali.

Ninja wydawali się jednak najbardziej rozemocjonowani. Chodzili w tę i z powrotem. Co jakiś czas wpatrując się w bramę. Chunini byli zdjęci trwogą, a na niektórych ich twarzach widać było łzy. Coś było z nimi nie tak... Oddychali ciężko, ale to nie było z powodu walki...?

Pierwsi ANBU zjawili się pół godziny po świcie. Nieśli ze sobą ciała poległych i stawiali ich kilka metrów od tłumu, patrząc jak przerażony rodziny podchodzą do ciał swoich dzieci i zapłakują się. Co chwilę kolejni byli przynoszeni. Grupa ratunkowa, która wyruszyła pół godziny przed świtem wyraźnie odróżniała się od dwóch grup szturmowych. Mieli białą zbroję, a ich maski zrobione były na kształt ptasich dziobów. Nagle przez bramę wszedł, kulejący i wsparty o dwóch przyjaciół, ocalały. Jego rodzina wystrzeliła przed tłum i wtuliła się w niego płacząc nad martwymi i jednocześnie ciesząc się na widok ich syna. 

Ostatni wszedł ANBU z maską czarnego psa. Wyglądał na zmęczonego, ale nie pozwalał sobie za zgarbienie. Cała wioska zrozumiała od razu, że to on był dowódcą. Czarne włosy wychodziły zza maski, a rękach trzymał jednego z towarzyszy. Powolnym krokiem wyszedł na przód i położył ciało przed tłumem.

Gdy ojciec podszedł do trupa swojego dziecka, członek Korzenia zdjął maskę ukazując materiał zasłaniający połowę jego twarzy, oraz krwisto czerwone oczy.

-Przepraszam, że powodzenie misji kosztowało tak wiele żyć-powiedział.

A cały Liść rozpoznał chłopca skrywającego się w zbroi ANBU.

Odcień szarości pomiędzy błękitemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz