ROZDZIAŁ I - KARIM SHAHEEN

1.3K 30 5
                                    

  Minął już rok odkąd jestem wolnym człowiekiem.
  Od tamtej pory starałem się czerpać z życia pełnymi garściami i nie martwić się zwykłymi błahostkami. Zacząłem doceniać drobne rzeczy, które wcześniej nie miały dla mnie żadnego znaczenia. A w tym wszystkim pomogło mi ogromne odszkodowanie za uszczerbek na zdrowiu fizycznym, psychicznym i utratę roku z życia. Może pieniądze szczęścia nie dają, ale na pewno pomagają je osiągnąć. Postanowiłem za nie przeprowadzić się daleko od mojego rodzinnego miasta i zacząć nowe życie. I tak oto mieszkam w Bostonie razem z Xsarą.
  Nie miałem problemu ze znalezieniem pracy. Stałem się tak popularny, że każda stacja telewizyjna chciała mnie mieć u siebie, co było dla mnie nowością. Byłem ustawiony na najbliższe dziesięć lat jako reporter programu News Day.
  I na tym plusy mojego dotychczasowego życia się kończyły. Piętno więzienia odcisnęło się na mnie dość głęboko, można powiedzieć, że na głębokość moich blizn wypalonych na klatce piersiowej.  Bywały dni, że budziłem się zlany potem z kolejnego koszmaru, który zawsze miał taką samą fabułę, której nie powstydziłby się nawet Hitchcock. Stawałem przed lustrem i patrzyłem na materiał wybuchowy, który umieściłem wokół swojej talii. Chciałem zabić tych ludzi na koncercie, to był mój cel. Wyszedłem na trybuny i od razu usiadłem na swoim miejscu, jakby wołało mnie z daleka i od zawsze było mi przeznaczone. Oscar Bones zaczynał grać swój hitowy kawałek i wszyscy śpiewali razem z nim. Potem nagle zapadała cisza, którą przerywał mój śmiech, ale nie należał do mnie, tylko do mojego najgorszego wroga – Lorgana, człowieka, który dla zdobycia awansu chciał usmażyć mnie na krześle elektrycznym. Myśl, że mógłbym stać się tak okrutnym jak on mnie przerażała. A  potem odpalałem bombę, która przywracała mnie do realnego świata.
  Niekiedy idąc ulicą miałem wrażenie, że widziałem Lorgana jak stał przy poczcie i się na mnie patrzył, jak śledził mnie jego wzrok w kawiarni lub czekał na mnie w moim własnym domu z tym szyderczym uśmieszkiem na twarzy. W takich momentach musiałem sobie powtarzać, że siedział w więzieniu i odsiadywał swój wyrok. A może już wyszedł za kaucją i planował na mnie atak?  Nie, wykluczone. Nowe życie, nowy ja, bez starych problemów.
  - Hej wszystkim – przywitałem się wchodząc do swojej pracowni, którą dzieliłem ze swoimi kolegami z pracy. – Przepraszam za spóźnienie, cholerne korki.
  - No, masakra, ja jechałam prawie godzinę! – jęknęła Reese i włożyła rękę w swoje blond włosy lekko nimi potrząsając.
  - Co?! Przecież mieszkasz zaledwie trzy przecznice dalej. – Cecil spojrzał na dziewczynę z dezaprobatą i skrzyżował ręce na piersi. – Teraz trzeba być fit.
  - Ona jest już fit. – Blondyn puścił do niej oczko, a ona zachichotała. Cały Ryan, podrywał wszystko co się ruszało.
  Zaśmiałem się i usiadłem na swoim fotelu. Uwielbiałem tę pracę i tych ludzi. Każdy z nich był zupełnie inny i nie sposób go było nie zauważyć. Reese była największą optymistką jaką kiedykolwiek spotkałem. Potrafiła śmiać się przez dobre piętnaście minut non stop (z żartu Lee'go, co było wielkim wyzwaniem). Gdy mieliśmy jakąś kryzysową sytuację albo nawał pracy ona zawsze potrafiła nas rozweselić i rozluźnić atmosferę. Cecil był jej zupełnym przeciwieństwem - chodząca definicja słowa pesymizm. Zawsze mu się wydawało, że materiał, który przygotował był beznadziejny a każda sprawa mało ciekawa i widzowie umrą z nudów, gdy będą to oglądać. Co do Rayana jeszcze nie byłem do końca pewny jakke było jego nastawienia do życia. Wiedziałem tylko, że jego blond włosy, zarost i ogólnie hollywoodzki wygląd sprawiał, że kobiety nie mogły mu się oprzeć. Ale w jego osobowości było coś tajemniczego i niepokojącego. Jak spokojny obraz z nazwą, która zmienia jego odbiór.
  - Mamy jakieś ciekawe sprawy? – zapytałem i odpaliłem komputer. Od kilku dni nie działo się nic szczególnego i przydałaby się jakaś odmiana. Nie oznaczało to, że chciałem żeby wydarzyła się jakaś katastrofa, absolutnie. Może jakaś mała awaria, drobny napad na bank... Ale bez ofiar, wiadomo.
  - Same nudy – jęknął Cecil przeglądając grafik. – W dodatku...
  Drzwi otworzyły się z impetem i do pokoju wpadła Maddie, kobieta, która zawsze przybiegała do nas z jakimiś ważnymi wiadomościami. Jej ciemna karnacja kontrastowała z białymi ścianami pracowni i wyglądała jak mroczny cień.
  - Karim! – Wskazała na mnie. – Szybko, zbieraj się! Jedziesz do Parku Miejskiego, jakiś facet zabrał swoją dziewczynę na łódkę i nie chce jej wypuścić. Ona chce się z nim rozstać, ale on nie chce jej zostawić, więc porwał - wyjaśniana na jednym wdechu.
  - Pirat jakiś czy co? – Chwyciłem torbę i poszedłem za dziewczyną. – Do zobaczenia! – krzyknąłem jeszcze do swoich kolegów.
- Nie wiem, ale to jakaś grubsza afera, kilka stacji już jest na miejscu – dodała i już wybrała jakiś numer telefonu. Nigdy nie widziałem, żeby ta kobieta siedziała; zawsze była w ruchu i można ją było spotkać na każdym piętrze biura. W tym samym czasie.  – Lee już czeka z kamerą. No, ruszaj się!
  - Dobrze, już pędzę! – Puściłem się biegiem po plątaninie korytarzy i wpadłem do windy. Cały ten rok pracowałem nad tym, by odzyskać straconą kondycję. Zacząłem dobrze się odżywiać i chodzić na długie spacery. W więzieniu najdłuższą podróżą na jaką sobie mogłem pozwolić był dystans dzielący moją celę ze spacerniakiem. Po odzyskaniu wolności ważyłem zaledwie czterdzieści osiem kilogramów i ledwo trzymałem się na nogach.
  Wybiegłem z budynku i rozejrzałem się w poszukiwaniu samochodu firmowego Lee'go. Czarna Toyota podjechała pod samo wejście, a za kierownicą siedział mój przyjaciel. Wreszcie ustabilizował się finansowo, kupił własne mieszkanie i razem ze mną podbijał Boston. Nawet  rodzice byli z niego dumni i zaczęli mu przelewać jakieś drobne (czytaj: duże) sumy na konto. W dodatku w jego życiu pojawiła się ogromna zmiana – pierwszy raz na poważnie się zakochał w pięknej Mercedes, siostrze Xsary i to go całkowicie odmieniło. Stał się jakby... bardziej promienny i odpowiedzialny.
  - Cześć, stary! – Uścisnęliśmy sobie dłoń i Lee wcisnął pedał gazu. – Wreszcie jakaś interesująca sprawa, co?
  - Taa – przyznałem. – Ale trochę dziwna. A co tam u ciebie słychać? Wszystko w porządku?
  - Raczej nic się nie zmieniło od tych dwóch dni co się nie widzieliśmy – zaśmiał się i skręcił w lewo. – W ten piękny piątkowy wieczór mam zamiar zabrać Merc do jej ulubionej restauracji. W końcu znamy się już rok i myślę, że zasługuje na coś więcej niż...
  - Chcesz się jej oświadczyć?! – przerwałem mu oniemiały. Lee nigdy nie mówił o tym, że w najbliższej przyszłości chciałby, by jakaś osoba stała się tą najważniejszą w jego życiu już na zawsze. Nawet nie potrafiłem go sobie wyobrazić na ślubnym kobiercu.
  - Co? Nie! – Energicznie zaprzeczył głową. – Znaczy... jeszcze nie. Po prostu nie jestem na to jeszcze gotowy. Znamy się dopiero rok i chyba potrzeba jeszcze trochę czasu. Owszem, kocham ją, ale...
  - Zrozumiałem. Jeszcze nie czas – znowu wpadłem mu w słowo. – Chyba podobnie jest u mnie z Xsarą.
  - Pasujecie do siebie jak makaron do gruszki – stwierdził z powagą i zrobił strapioną minę. – Cholera, ale jestem głodny.
  - Po pierwsze – nie jestem pewny czy makaron pasuje do gruszki, ale uznam, że tak, co oznacza, że powiedziałeś przed chwilą komplement, dzięki. – Poklepałem kumpla po ramieniu. – A co do twojego głodu, to jest dopiero dziesiąta rano. Możemy pójść na jakąś kanapkę jak skończymy.
  - To brzmi jak plan. Jezu, patrz, wolne miejsce! – Zgrabnie wmanewrował samochód w lukę pomiędzy pachołkami. – Poczekaj, wyciągnę jeszcze Samantę z bagażnika.
  Jakaś starsza kobieta zrobiła przerażoną minę i przyspieszyła kroku.
  - Lee! – syknąłem. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak źle to zabrzmiało, bo dwie kobiety obróciły się w naszą stronę i przyspieszyły kroku.
  - Samanta jest twardą sztuką, zniesie krytykę. – Wyjął ze schowka swoją kamerę, której nadał imię na cześć Samanty Fox, swojej ulubionej aktorki. 
  Westchnąłem i zabrałem torbę z mikrofonem. Wokół parku już stały furgonetki telewizyjne, a reporterzy pędzili w stronę jeziora, na którym działa się cała akcja. Nie za bardzo rozumiałem dlaczego ktoś w piątek rano zapragnął zabrać dziewczynę na łódki, ale może już czuł zbliżające się wakacje, w końcu był już czerwiec. Do niedawna cieszyłbym się ze zbliżającego się czasu wolnego od nauki, ale on już się dla mnie skończył. Teraz byłem odpowiedzialnym i zapracowanym obywatelem.
  Nagle spokojną parkową atmosferę przerwał dźwięk, który sprawił, że zalała mnie niczym tsunami fala wspomnień. Ostatni raz słyszałem wystrzał z pistoletu, gdy siedziałem na krześle elektrycznym gotowy na śmierć. W głowie miałem zupełną pustkę, ale jedna myśl jasno dawała o sobie znać – nie chciałem umierać. Dopiero wtedy dowiedziałem się, że Xsara znalazła dowody na moją niewinność i niesłusznie miałem zginąć.
  Od tamtej chwili przestałem bać się śmierci. Wszyscy z krzykiem skryli się za ławkami albo zaczęli uciekać. Zacisnąłem mocno pięści i ruszyłem w stronę akwenu.
  - Karim! Uciekamy! – Lee szarpnął mnie za ramię. – Nie chcę ginąć! Mam randkę z Merc i kanapkę w planie!
  - Nie zginiesz, obiecuję ci – zapewniłem go chociaż nic nie mogłem tego obiecać. Po prostu czułem, że to jeszcze nie nasz czas.
  Mężczyzna siedzący w łódce trzymał pistolet wycelowany w niebo, a drugą rękę zaciskał mocno na pasie kobiety.
  - Co on tam mówi? – Lee przyłożył sobie kamerę do oka i wykonał zbliżenie.
  - Zaraz się dowiemy. Kręć.
  - Jak tu zginiemy, to cię później zabiję – warknął i włączył kamerę.
  Przy brzegu nikogo nie było. Policja jeszcze się nie zjawiła, a reszta ludzi schowała się jak najdalej od jeziora. Stanąłem najbliżej wody jak się dało, czego bym do niedawna nie zrobił, bo panicznie jej się bałem. Okej, teraz widziałem lepiej całą sytuację, bo łódka nie znajdowała się daleko. Wypadałoby coś zrobić.
  - Hej! – krzyknąłem w stronę chłopaka. – Mogę do ciebie podejść?
  - Nie! – Wymierzył we mnie pistoletem. – Nawet się nie zbliżaj, bo cię zabiję!
  - Pomocy! – załkała dziewczyna, ale jej usta zaraz zostały zastawione męską dłonią.
  Sytuacja nie wyglądała zbyt dobrze, ale dało się coś zrobić. Z odległości około trzech metrów widziałem jego ręce, w których trzymał broń mocno się trzęsły. Bał się tak samo jak jego dziewczyna i Lee stojący za mną.
  - Wiesz co – zacząłem i powoli zrobiłem krok w jezioro. – To nie jest dobry pomysł. Zaraz zjedzie się tu policja i oni nie będą chcieli z tobą rozmawiać tak spokojnie jak ja.
  - Mówiłem ci, żebyś nie podchodził! Ona mnie zdradziła z moim najlepszym przyjacielem! Teraz za to odpowie! – Przyłożył lufę pistoletu do jej głowy.
  W oddali było już słuchać odgłos policyjnych syren. Nie mieliśmy dużo czasu.
  - Proszę, proszę... – łkała dziewczyna.
  - Teraz powiem ci jak to będzie. – Serce zaczęło mi szybciej bić, gdy woda sięgała mi już do kolan. Spokojnie, pokonałeś już ten lęk, to tylko woda, a ty potrafisz pływać. – Przyjedzie policja i wsadzi cię do więzienia za zamordowanie niewinnej dziewczyny. Będziesz żyć ze świadomością, że pozbawiłeś kogoś możliwości odkrywania świata, podróży, założenia rodziny i szczęścia, a zostawiłeś tylko żałobę dla jej rodziny i przyjaciół.
  - Kim ty do cholery jesteś, żeby wiedzieć takie rzeczy, co?! – Odłożył na chwilę pistolet, ale nadal mocno trzymał przerażoną dziewczynę, która głośno szlochała.
  - Cholera, głęboko tu – zakląłem, ale uparcie brnąłem w stronę łódki. Wreszcie dotknąłem drewnianej barierki i mogłem przyjrzeć się z bliska chłopakowi. Miał góra dwadzieścia lat, a po jego policzkach ciekły łzy. W jego oczach nie było widać żadnego szaleństwa ani złości, jedynie ogromny strach. Nie był świadomy tego co robił. – Nie jestem pewien czy mnie poznajesz, ale nazywam się Karim Shaheen. W sumie możesz mnie nie znać i...
  - Ten Shaheen? – przerwał mi, a na jego twarzy pojawił się wyraz zdumienia. – Ten co go skazali za niewinność?
  - Dokładnie. A teraz słuchaj – trafisz do paki, a tam nie jest tak kolorowo jak pokazują to na komediach. Nie podnosisz ciężarów na wybiegu, nie grasz w koszykówkę, a klawisze nie są twoimi przyjaciółmi.  Jeżeli masz tak wielką wyobraźnie i potrafisz wyobrazić sobie piekło, to to jest obraz pierdla. – Blizna na prawym przedramieniu zapiekła. Pierwszy prezent od Lorgana. – Gdy dowiedzą się za co siedzisz, nie dadzą ci żyć. Będziesz błagać o śmierć, by twoje męki wreszcie się skończyły. W samotne noce, których nie będziesz mieć za wiele, bo taki młody chłopak jak ty będzie niezwykłym smaczkiem dla starych, więziennych zboków, będziesz rozmyślać nad tym co teraz chcesz zrobić. Twoje modlitwy będą miały ciągle ten sam motyw – by cofnąć czas. Ale wtedy będzie już za późno.
  Policja już przyjechała. Za chłopakiem, po przeciwnej stronie jeziora, ustawili się funkcjonariusze i mierzyli w naszą stronę z pistoletów. Dziewczyna też ich zauważyła, ale nie odważyła się odezwać. On nie mógł ich zauważyć, bo moja przemowa stałaby się bezcelowa.
  - Ale to tak bardzo boli – westchnął i schował twarz w dłoniach. – Może to nie ona powinna umrzeć, tylko ja?
  - Myślisz, że ja o tym nie myślałem? Zabić się i mieć wszystko z głowy? – Przed oczami stanęło mi martwe ciało Polly i nie chciało odejść. Wypalone w mózgu niczym tatuaż. – Jeżeli uważnie śledziłeś moją historię, to wiesz jak kończą się takie pomysły.
  - O mój Boże, Polly. – Znowu na jego twarzy pojawił się szok. – Twoja miłość, która popełniła samobójstwo. – Zacisnął mocno usta. – Jej rodzice... jej rodzice raczej nie znoszą tego zbyt dobrze. Nie chcę, by moi czuli się tak samo.
  Powiedzieć, że nie znoszą tego za dobrze, to jak stwierdzić, że podczas drugiej wojny światowej zginęło dość sporo ludzi. Jej matka musiała udać się na terapię, a ojciec stał się okropnym pracoholikiem, który sens życia dostrzegał tylko w siedzeniu w biurze.
  - Proszę, odłóż broń, wypuść dziewczynę i oddaj się w ręce policji. Na pewno złagodzą ci wyrok.
  - Nie chcę iść do więzienia... – Rzucił pistolet na drugą stronę łódki.
  - Wiem. – Skinąłem do policjantów i podałem rękę dziewczynie, a ona szybko wskoczyła do wody.
  Dopiero, gdy znaleźliśmy się na suchym lądzie dała upust emocją. Chwyciła mnie za koszulkę i wtuliła w nią swoją twarz.
  - Dziękuję panu, tak bardzo się bałam! – załkała, a ja poczułem jej łzy na swoim torsie. Lee nadal kręcił i nie za bardzo chciałem, by widział to cały świat, zwłaszcza Xsara. Niezauważalnie dla nikogo innego poza moim przyjacielem pokiwałem głową, a on wyłączył kamerę.
  - Byłaś dzielna. – Pogładziłem jej włosy. – Twój były chłopak nie jest złym człowiekiem. Po prostu niektórzy ludzie tak czasami mają. A on nie należy do tych, co sprawia przyjemność robienie komuś krzywdy.
  Odprowadziłem ją pod karetkę i wreszcie podszedłem do Lee'go.
  - To był epickie, stary! – Uścisnął mnie i poklepał swoją kamerę. – To był materiał, który zagwarantował nam premię!
  - Na pewno, ale na razie muszę się przebrać. – Wskazałem na swoje przemoczone jeansy. – Przykro mi, ale twoja kanapka musi poczekać.
  
 








W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz