ROZDZIAŁ XXXIV - KARIM SHAHEEN

17 4 0
                                    

  Otworzyłem leniwie oczy w nadziei, że zobaczę obok siebie śpiącą Xsarę owiniętą w kołdrę niczym tortilla (zawsze wygrywała ze mną w tej nocnej szarpaninie). Wyciągnę dłoń i zanurzę ją w jej włosach, które niedawno przefarbowała na tak piękny kolor, a ja nie zdążyłem jej powiedzieć wystarczająco wiele razy, że wyglądała w nich wspaniale. Ale zamiast jej szmaragdowych oczu ujrzałem kremowe ściany i ramy metalowego łóżka.
  Jęknąłem przeciągle i wstałem na nogi. Ciało miałem wciąż wiotkie po wczorajszej porcji leków uspokajających. Nie do końca pamiętałem, co działo się po tym jak zadzwoniłem do Xsary, ale sądząc po siniaku, który widniał na moim nadgarstku, chyba zostałem siłą  wepchnięty do łóżka. Cóż, na szczęście nie byłem związany.
  Na małym stoliku leżało moje śniadanie, które o dziwo wyglądało smacznie. Tosty z jajkiem i szczypiorkiem a do tego owocowa herbata. W więzieniu cieszyłem się, że w ogóle ktoś o mnie pomyślał i dał mi jakąś papkę jedzeniopodobną. Ugryzłem kawałek i stwierdziłem, że nie były złe.
  Dodatkową rzeczą, która była lepsza niż w więzieniu, był asortyment pokoju, a konkretnie zegar. Czas potrafił dłużyć się w nieskończoność, gdy go brakowało.
  - Panie Shaheen? – Rozległo się pukanie do drzwi. – To ja, doktor Jake.
  Wszedł do pokoju i uśmiechnął się do mnie jakbyśmy byli kumplami. Postanowiłem zagrać w jego grę i odwzajemniłem jego gest. Może wczoraj udało mu się mnie sprowokować, ale nie dzisiaj. Niech myśli, że te leki na mnie działały. Gdybym zachowywał się tak samo, to podałby mi mocniejsze, a wtedy w zupełności straciłbym kontrolę.
  - Witam, doktorze. Już mi lepiej – stwierdziłem radośnie. – Byłem wczoraj zdenerwowany, teraz mi przeszło.
  - To dobrze, bo mam coś dla pana. – Podał mi brązową kopertę. Uniosłem brwi pytająco. – Śmiało, można otworzyć.
  Wiedziałem, że można to otworzyć, idioto. W końcu po to mi to dałeś, nie?
  Roztargałem papier i wyjąłem złożony na pół list. Po co ktoś miałby pisać do mnie list? Ale, kiedy przeczytałem apostrofę, już znałem odpowiedź.
  Znienawidzony więźniu z celi 208,
  Dawno nie rozmawialiśmy ze sobą, co nie? W każdym razie nie na moich warunkach. Nie sądzisz, że czas to zmienić? Nie pytam cię o zdanie, bo się nie liczy, tylko stwierdzam fakt. Do rzeczy – pewnie już się domyśliłeś (albo i nie, znając twoje zdolności myślenia), że mam twoją laskę. Aby ją uratować musisz przystąpić do mojej gry.
  Grasz?
  Jeżeli tak, obróć na drugą stronę.
  Jeżeli nie, cóż... Twoje, zdrowie!
 
  Bez wahania obróciłem kartkę.
  O, a więc się zdecydowałeś? Czyżby nastąpiła chwila bohaterstwa czy jesteś na jakiś prochach? A może siedzisz teraz skulony na łóżku z kołatającym sercem, a ręce drżą ci tak, że ledwo jesteś w stanie utrzymać mój list? Założę się, że tak jest. Ale żeby odzyskać ukochaną, nie możesz udawać. Ona nie znosi tchórzy, wiedziałeś o tym? Jest z tobą tylko z litości.
  Dobra, mógłbym się rozpisywać na temat twoich wad na dziesięć stron. Zacznijmy, więc.
  Przed tobą trzy zadania, trzy punkty. Tak samo jak przed Xsarą. Każdy z was będzie się mierzyć z czym innymi i aby pozytywnie to dla was zakończyć, musicie zdobyć minimum 5 punktów, przyznaję je ja za pośrednictwem Jake'a. Zasady są proste – kombinujesz, obrywa Kabel. Tak, jego też mam. Czyżbyś odetchnął z ulgą, że będę krzywdzić jego, a nie Xsarę? A podobno masz takie złote serce... Ale masz rację, on nie jest tak wartościowy jak ona, jest przy niej zwykłym śmieciem. Czasami zastanawiam się dlaczego się go nie pozbyłem, przecież miałem ku temu tyle okazji.
  Pewnie myślisz, że jestem idiotą i z łatwością uda ci się sprostać zadaniu albo mnie wykiwać. Jeśli tak, to szacun, naprawdę, trzeba mieć jaja, żeby tak sądzić. Ale od myśli daleko jeszcze do czynu. To będzie najtrudniejsze wyzwanie twojego życia.
  Podołasz?
 
  - Podołasz? – Jake wypowiedział słowa na głos.
  Serce łomotało mi jak szalone, ale nie dlatego, że się bałem, że przegram, tylko że znowu ją straciłem. Przez moją słabość, dałem tak łatwo się omotać. Przez ten rok mogłem pójść na jakiś kurs samoobrony, a wolałem skupić się na pracy. Przez własną głupotę stałem się łatwym celem i Lorgan byłby głupcem, gdyby tego nie wykorzystał.
  Dla Xsary zrobiłbym wszystko i nie pozwoliłbym, żeby przeze mnie cierpiała. Tak samo biedny Oliver. Był dopiero taki młody, a wycierpiał już za dziesięciu. Jeżeli miał brać za mnie baty, nie miałem zamiaru przyłożyć do tego ręki.
   - Jak zawsze – przytaknąłem grobowym głosem, a on wręczył mi kolejną kopertę. Przedarłem ją na pół i o mało nie zniszczyłem kolejnego listu.
 
  Terapia jest piękna, uwierz mi. Mam w tym duże doświadczenie, w więzieniu chodziłem na nią codziennie. Najlepsza jest ta od agresji, to najwyższy level. Przeszedłem ją całą i terapeuta był ze mnie dumy. Powiedział, że już jestem ,,oczyszczony ze złych mocy”. Ciekawe czy dalej by tak twierdził, gdyby wiedział, że w myślach zabiłem go już setki razy – pistoletem, nożem, tasakiem, siekierą, gołymi pięściami i różnymi innymi metodami.
  Twoje zadanie: dostać się na terapię przeciw agresji.
  Jak to zrobić?
  - Pobij Siergieja – 10 uderzeń w klatkę piersiową, brzuch i trzy w twarz. Niech krwawi.
  - Rzuć krzesłem w ścianę
  - Ucieknij przed terapeutą do kąta i tam oddaj się rozpaczy. Powiedz, że widziałeś w nim mnie i chciałeś się obronić. Przeproś go i wyjdź uniżony.
  - Dostaniesz prywatnego terapeutę – opowiedz mu o swoim marnym dzieciństwie. Wpadnij w taką panikę, żeby podał ci środek uspokajający.
  - Przekonaj go, że miewasz myśli samobójcze i że już raz próbowałeś targnąć się na swoje życie (podobno jesteś kreatywny, wymyśl jak).
  - Gratulacje zostałeś agresywnym pacjentem pod stałą obserwacją lekarzy
  - A, i nie zapomnij dodać fotki na Facebooku. Media muszą o tym wiedzieć!
  Mówiłem, że się zemszczę?
  Logan

  - Jest pan gotowy na terapię grupową? – Poczułem rękę Jake'a na moim barku. – Zdobyć pierwsze punkty do wolności?
  Uratować ukochanych, a w zamian poświęcić jakiegoś nieznanego faceta? Przecież miał dostać tylko dwadzieścia trzy ciosy, to nie tak wiele... Na pewno więcej dostanie Oliver, jeżeli się nie postaram. Ale czy byłem zdolny do takiego okrucieństwa? Kiedy Lorgan ogłuszył mnie narkotykami, wpadłem w szał i go pobiłem, ale kompletnie tego nie pamiętałem. Nie miałem, więc żadnego doświadczenia w tych sprawach.
  - Tak. – Wbiłem wzrok w swoje ręce, które za chwilę miały zostać umazane w krwi niewinnego człowieka. – Jestem gotowy.

                                                                         ~ × × × ~

  - Boję się, że on mnie znajdzie i znowu dopadnie. – Kobieta siedząca na fotelu kołysała się do przodu i do tyłu. Sala nie wyglądała jak typowe miejsce do grupowej terapii – zamiast krzeseł ustawionych w kółko siedzieliśmy, gdzie chcieliśmy. Z racji tego, że pokój przypominał salon wybrałem najbardziej oddalone od wszystkich miejsce na ogromnej poduszce. Od półgodziny słuchałem jak ludzie zwierzali się ze swoich problemów, które głównie dotyczyły traumy związanej z prześladowaniem i ciągłymi lękami przed oprawcami. – Że zaciągnie mnie do swojej ciężarówki i tam znowu mi to zrobi. Widzę go w każdym samochodzie i przez to wpadam w panikę prawie co chwilę, zwłaszcza gdy kieruję. Niedawno tak się zagapiłam na mężczyznę jadącego obok mnie, że wpadłam do rowu. – Schowała twarz w dłoniach i zaczęła szlochać. Prowadzący zajęcia starszy mężczyzna poklepał ją pocieszająco po ramieniu, jakby ten dotyk miał jakoś pomóc,
  - Już dobrze, Amando. To już za tobą. Pamiętasz naszą metodę?
  - Tak. – Uśmiechnęła się i jakby zatopiła się w swoim świecie.
  - Wspaniale. – Wstał z kanapy i potarł swoją siwą brodę. – Kto chciałby zabrać głos?
  - Ja. – Jakiś mężczyzna stojący pod ścianą podniósł rękę w górę. – Dzisiaj znowu natknąłem się na pasek od spodni. Zostawił go mój współlokator i muszę przyznać, że nie zrobiłem kompletnie nic! Słyszy pan, zachowałem spokój! Nie bałem się, że ojciec przyjdzie i zacznie mnie nim tłuc!
  - To niesamowite, Martin. Radzisz sobie coraz lepiej ze swoimi lękami. Myślę, że... – zaczął udzielać mu jakiś bezsensownych rad, których przestałem słuchać. Skupiłem się na szukaniu mojego celu, ale nigdzie nie mogłem znaleźć mężczyzny podobnego do Lorgana.
  Gdzie jesteś, Siergiej? Bez ciebie nie wykonam swojego zadania i nie uratuję Xsary. Za każdy mój najmniejszy błąd mógł zapłacić Oliver. To było okropne, ale wolałem poświęcić obcego niż ich.
  - To może teraz pan w szarej bluzie z kapturem na głowie? – Domyśliłem się, że chodziło o mnie, bo wszyscy inni mieli na sobie bluzki z krótkim rękawem z powodu upału na dworze. Przez stres, który spłynął na mnie jak wodospad Niagara czułem cały czas przenikliwy chłód. Chciałem też odciąć się od tego wszystkiego jakbym był tylko zwykłym reporterem wysłanym do zakładu psychiatrycznego, by napisać artykuł o przebywających tam pacjentach. – Opowie pan nam swoją historię?
  - Cóż... – Poruszyłem się niespokojnie na poduszce. Czy oni o mnie nie słyszeli? Wydawało mi się, że została ona przedstawiona wystarczająco wiele razy w telewizji. – Zacznijmy od tego, że się przedstawię, nazywam się Karim Shaheen i nadal nie do końca zdaję sobie sprawę z tego, że tutaj jestem. – Dalej, Siergiej, powinieneś już się ujawnić. – Zostałem tutaj przywieziony zaraz po moim incydencie. – Który nastąpił tylko przez Lorgana. – Jestem pewien jednego: nie zakończyłem jeszcze sprawy z zeszłego roku, gdy siedziałem w więzieniu. Mój oprawca nadal mnie prześladuje.
  Przez chwilę w pokoju panowała cisza. Terapeuta czekał aż coś dopowiem, a reszta wlepiła we mnie zaciekawione spojrzenie. Wszyscy oprócz jednego mężczyzny, który siedział zaraz przy prowadzącym. Nie wyróżniał się niczym – brązowe włosy, szczupły, ten sam zdezorientowany wzrok. Tylko, że za chwilę zaczął się głośno śmiać.
  - Bardzo śmieszne! Przecież to ty go pobiłeś. Oglądałem w telewizji. – Skrzyżował ręce na ramionach. – Wpadłeś w istny szał jakbyś był na jakiś prochach. A może byłeś i źle dobrali ci terapię, co?
  - Siergiej! Proszę, nie przerywaj! – Terapeuta krzyknął na niego jak na niesfornego szczeniaka.
  Cel, pal. A więc znalazłem go. Czy drogą do pobicia go była kłótnia? Powinienem teraz wdać się w jakąś niezbyt miłą wymianę zdań? To mogłoby być jakieś marne wytłumaczenie moich czynów.
  - Może byłem, a co cię to obchodzi? Gdybyś przeżył to co ja, też by ci odbiło – warknąłem i przyciągnąłem kolana do klatki piersiowej.
  - Sugerujesz, że doświadczyłeś więcej zła niż ja? To, że kamery nie transmitowały mojej tragedii na żywo nie zmniejsza rangi mojego cierpienia, brudasie. – Może z wyglądu nie przypomniał Lorgana, ale z zachowania już tak. Szczerze, przyzwyczaiłem się już do tych określeń i nie wpadałem w szał, gdy ktoś mnie tak nazywał. Czarnuch, terrorysta, śmieć, imigrant, uchodźca... Znosiłem wszystko z godnością, bo wiedziałem, że oni nie byli lepsi. Może mieli inny kolor skóry, ale to ich w niczym nie zmieniało. Wszyscy byliśmy równi.
  Ale teraz było inaczej. Musiałem wpaść we wściekłość. 
  - Coś ty powiedział? – Wstałem z podłogi i podszedłem do niego. – Jak mnie nazwałeś?
  - Spokojnie, panowie. – Głos terapeuty był tak cichy, że nikt go nie słyszał i został zignorowany. – Nie kłóćcie się...
  Oczywiście nie zawsze puszczałem płazem uwagi na mój temat. Gdy byłem nastolatkiem i nastał dla mnie piękny okres buntu odszczekiwałem na każde wyzwisko skierowane w moją stronę. Też wychowywałem się w Stanach Zjednoczonych i miałem takie samo prawo mieszkać razem z innymi obywatelami.
  - Hej, obdartusie, wracaj do domu!
  - Właśnie taki mam zamiar, dzięki, że się o mnie martwisz! – odkrzykiwałem i kierowałem się w stronę swojego mieszkania.
  - Ile już dzisiaj zgwałciłeś naszych dziewczyn, co?
  - Jeszcze nie wybrałem, więc liczba nadal stanowi zero.
  - Allah Akbar! – Grupka imprezowiczów rzuciła mi pod nogi butelkę z piwem.
  -  Salla llahu alajhi wa sallam – odpowiedziałem z uśmiechem na ustach,  a oni przyspieszyli kroku i zniknęli w ciemnej uliczce. Nauczyłem się tego pozdrowienia na pamięć, bo robiło największe wrażenie.
  Uwielbiałem wprawiać ludzi w stan lekkiego strachu, gdy na mnie krzyczeli.
  - Słyszałeś – odwarknął Siergiej i stanął na przeciwko mnie. Był wyższy o kilka centymetrów, ale bardzo chudy; jakby nie jadł przez tydzień, a w ciągu dnia wypijał tylko łyk wody. – Jesteś tylko głupim, marnym człowieczkiem, którego wypromowała telewizja. Twój problem jest tak maleńki i w ogóle nie zasługuje na atencję, a wręcz na pogardę. Robisz ze swojego życia jakieś show, w którym grasz rolę błazna rozbawiającego ludzi. Myślisz, że grasz w tragedii, ale to zwykła komedia.
  Jeszcze dziesięć sekund temu nie przypuszczałbym, że wymierzenie mu ciosu przyjdzie mi z taką łatwością. Pięść wylądowała w jego brzuchu i dwa razy obiła się o żebra zanim zdążył zareagować. Odchylił się w tył  unikając uderzenia w klatkę piersiową i oddał mi prosto twarz. Policzek zapiekł mnie, ale się nie poddałem i wykonałem szybkie zamachy na jego klatkę piersiową. Wszystko poszłoby idealnie, gdyby nie chwycił mnie za pięści i nie pchnął do przodu. Straciłem równowagę  i poleciałem na siedzącą na krześle dziewczynę, która krzyknęła przerażona.
  - Czujesz się jak w więzieniu? Swoim naturalnym środowisku? – Spadliśmy na podłogę i uderzyłem głową o panele. – Tęsknisz za tym?
  Kiedy spojrzałem w jego jasne oczy zobaczyłem w nich Lorgana i to mnie sparaliżowało. Rok temu znajdowałem się dokładnie w takiej samej sytuacji i czułem się jeszcze gorzej niż teraz. Było to może jakiś miesiąc po tym jak zostałem oskarżony o bycie winnym zamachu i byłem przerażony tym, że nikt mi nie uwierzył. Siedziałem załamany w swojej celi i starałem się nie zwariować, gdy nagle wszedł do niej Lorgan i z trzaskiem zamknął drzwi. Uniosłem na niego od niechcenia wzrok i zaraz go spuściłem. Nie chciałem patrzeć na to co miał w rękach.
  - Proszę, niech pan tego nie robi. Ma pan to czego chciał, skazali mnie. To chyba już koniec... – jęknąłem i zacisnąłem mocniej powieki.
  - Nie, Shaheen, to dopiero początek. – Zrobił krok w moją stronę, metaliczny dźwięk zabrzęczał. – Zaraz dostanę awans i wydostanę się z tej dziury, więc muszę się jeszcze pobawić. Udoskonalę moje metody i będę piął się coraz wyżej i wyżej i wyżej.
  Ścisnąłem mocniej dłonie pod zgiętymi kolanami, ale on i tak je wyciągnął i zacisnął na nich kajdanki. Płakałbym z ulgi, gdyby było to zwykłe metalowe obręcze, ale one takie nie były. Miej więcej co centymetr na kołach mieściły się żelazne kolce, które teraz delikatnie wbijały mi się w skórę niczym małe noże.
  - Nie musisz tego robić, nie musisz, słyszysz?! – Czułem jak moje serce obijało się z nieprawdopodobną mocą o mostek.  – Możesz się zmienić! Możesz być lepszy! Nie musisz tego robić!
  - Ale chcę. – Pociągnął moje stopy w swoją stronę i usiadł na mnie całym swoim ciężarem.  Przez moment patrzyliśmy sobie prosto w twarz, a potem chwycił moje ręce i zacisnął kajdany. Ból promieniował aż do kostek i nie chciał przestać, jedyne co zrobił, to zaczął pulsować w skroniach. – Nie wymiękaj, to dopiero początek. – I podsunął mi kajdanki do połowy przedramienia zostawiając za sobą krwawe, głębokie ślady. Miałem wrażenie, że rozciął mi wszystkie żyły, ale on nie pozwoliłby mi tak łatwo odejść. Gorąc rozlał się po całych moich rękach, a widok oceanu krwi sprawił, że nie mogłem na to patrzeć przytomnym wzrokiem.
  Omdlenie darem jest. Ale w moim przypadku nie trwało to długo, bo obudziła mnie jego pięść na mojej twarzy.
  - Niee! – Szybko odsunąłem zgiętą dłoń od twarzy Siergieja i odskoczyłem na bok. Nie mogłem stać się tak okrutnym, jak on. Jeżeli to chciał osiągnąć to się przeliczył. – Nie zrobię tego.
  Rzuć krzesłem w ścianę.
  Tak po prostu? Teraz? To trochę nie miało sensu.
  - Nie chcę się już więcej bić! – Chwyciłem oparcie krzesła i cisnąłem nim w okno. Dziwne, nie rozbiło się, ale się od niego odbiło. Ciekawe i warte zapamiętania. – Mam dość przemocy!
  Siergiej był tak zszokowany rozwojem sytuacji, że nie zdążył zareagować na to, że pobiegłem w stronę szafy i zaszyłem się w koncie. Zrobiłem z siebie wariata, ale przynajmniej zaliczyłem kolejny podpunkt z tej przeklętej listy.
  - Co się stało, Karim? – Terapeuta przykucną koło mnie i położył dłoń na moim kolanie, a ja teatralnie drgnąłem przestraszony. – Dlaczego go uderzyłeś?
  - Przepraszam, zobaczyłem w nim... Lorg... Lorgana. – Tym razem nie udawałem. Bałem się, że coś zrobię nie tak i ktoś na tym ucierpi. W mojej głowie pojawiło się typowe pytanie: dlaczego ja? – Proszę mi pomóc! Ja już nie chcę tak żyć!
  - Spokojnie, już dobrze, nie jesteś sam. Jakoś sobie poradzimy. Tylko musisz...
  - Nie poradzę sobie z tym! Już od roku próbuję i nadal nic! To wszystko mnie przerasta! – Chwyciłem go za rękę i zacząłem spazmatycznie brać oddech ogarnięty paniką. – Nie dam rady!
  - Uspokój się, policz do dziesięciu... – poradził głupio. Dalej, daj mi ten środek na uspokojenie. – Słyszysz mnie? Karim!
  - On tu po mnie wróci! Wróci i będzie mnie dalej torturować!
  - Cholera, dajcie mu to. – Kobieta w brzoskwiniowym kombinezonie podała mu jakiś przedmiot. – Karim, spójrz na mnie. Tak, bardzo dobrze. Teraz podam ci coś na uspokojenie, nic ci nie zrobię. To tylko lek. – Chwycił moją rękę i podciągnął rękaw bluzy.
  - Co to jest? Nie, on robił tak samo! – Wyrywałem mu się, ale wbiła igłę w skórę.
  - Już dobrze, teraz będzie tylko lepiej...
  W tamtym momencie byłem gotowy w to uwierzyć, więc skinąłem głową.
  Wreszcie pojąłem na czym polegała ta gra i jak miała się skończyć, ale zanim zdążyłem jakoś zareagować, oddałem się spokojowi, który wypełnił moje ciało.
 

 

W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz