ROZDZIAŁ XXX - XSARA SEEN

11 4 0
                                    

  - Halo? Halo?! – krzyknęłam do słuchawki. – Gdzie jesteś?!
  Rozłączył się. Kurwa.
  Lorgan chce was dopaść. Na razie dopadł ciebie, Karim. Nie było mnie tam, kiedy mnie potrzebował. Głupia, stwierdziłam, że da sobie radę i nic mu nie grozi, a sama zostałam w pracy. Teraz za to płaciłam. Na szczęście, nie cierpiałam na brak rozumu i wiedziałam, że musiałam posłuchać ostrzeżenia chłopaka, który pewnie teraz słono za to oberwie.
  Zabrałam rzeczy i szybko wyszłam z pracy. Tylko gdzie chciałam uciec? Najpierw musiałam zabrać ze sobą Olivera. Jezu, miałam nadzieję, że ten skurwysyn jeszcze go nie dopadł. Powinniśmy jak najszybciej dostać się w jakieś bezpieczne miejsce i tam obmyślić plan działania. Sama nie byłam w stanie nawet podać dobrego adresu taksówkarzowi.
  - Na pewno chce pani tam jechać? – zapytał dziwnie. Co go to obchodziło?
  - Tak – potwierdziłam i wybrałam numer do Olivera. Błagam, odbierz, błagam...
  - Pan Duface kazał przekazać pewną wiadomość. – Aż podskoczyłam na te słowa. Ilu ludzi on wynajął? – Daje pani wybór: albo uratuje pani Kabla, albo siostrę. Jeżeli wybierze pani pierwszą opcję, jedziemy na ten adres co pani podała, a jeżeli drugą, to na lotnisko. Powtarzam jeszcze raz: chce pani pojechać na ten adres?
  To jakiś żart? Miałam wybierać pomiędzy Mercedes i Oliverem? Co się stanie z jednym z nich jeżeli wybiorę tego drugiego? Sprawy zaczęły przybierać zbyt niebezpieczny obrót i chyba jedynym rozsądnym rozwiązaniem zostało zgłoszenie tego na policję.
  - Jeżeli wybierze pani opcję ponadprogramową, czyli adres na komisariat, nie uratuje pani nikogo. Ma pani dziesięć sekund. Dziesięć, dziewięć...
  Skup się, dziewczyno! Czego on chciał? Powrotu do normalnego życia, tego przed więzieniem.
  Osiem.
  Życia ze swoim siostrzeńcem jako wiernym niewolnikiem.
  Siedem.
  Życia jako człowiek, którego nikt się bał.
  Sześć.
  Życia przed życiem...
  Pięć.
  Życia ze mną. Gdy byliśmy razem i się kochaliśmy.
  Sześć.
  Ja pomagałam mu we wspinaniu się po szczeblach kariery, a on mi w ukończeniu studiów prawniczych.
  Pięć.
  Tak na prawdę to rozwiązaniem tej zagadki było tylko jedno wyjście.
  Cztery.
  Nie interesowała go moja siostra.
  Trzy.
  Tylko ja i Kabel.
  Dwa.
  Od początku planował, by pozbyć się Karima i odzyskać nas.
  Jeden.
  Aby ich uratować musiałam poświęcić samą siebie.
  - Na lotnisko – powiedziałam w ostatniej sekundzie.
  Kierowca nic nie odpowiedział tylko skinął głową i poprawił ciemne okulary na nosie. Czułam się okropnie, ale nie mogłam pozwolić na to, by coś stało się mojej siostrze, była moim życiem. Miałam wciąż złudną nadzieję, że wszystko ułoży się po mojej myśli i nic nie stanie się biednemu Oliverowi.
  Sprężystym krokiem przekroczyłam próg szklanych drzwi i rozejrzałam się w celu znalezienia Lorgana, który ściskałby za ramię przerażoną Mercedes, ale niczego takiego nie zobaczyłam. Zamiast tego ujrzałam dziewczynę leżącą na kolanach Lee'go z wyciągniętymi nogami na wielkiej różowej walizce.
  - Mercedes! – podbiegłam do niej i chwyciłam ją za ręce. – Gdzieś ty była? Nic ci nie jest?
  - Jejku, nie. Już Lee mnie o to pytał. Nic mi nie jest – westchnęła i mnie uścisnęła.
  - To...To po co ci ta walizka? – Wskazałam na ogromny bagaż stojący koło naszych nóg.
  - Może ja odpowiem. – Lee stanął obok nas i obdarzył mnie poważnym spojrzeniem. – On powiedział, że chce dopaść Merc. Mogłem albo uratować ją, albo Karima. – Schował twarz w dłoniach jakby wstydził się swojej decyzji. Znałam ten ból. – Stwierdziłem, że jedynym bezpiecznym dla niej miejscem będzie mój rodzinny dom w Chinach, daleko stąd.
  Przez chwilę stałam osłupiała. On chciał wysłać moją siostrę tyle kilometrów stąd? Tak daleko ode mnie? Sama? To niedorzeczne! Jeszcze do niedawna tak wyglądałaby moja reakcja, ale teraz mogłam zrobić tylko to:
  - Naprawdę? Lee, to byłoby genialne! – Rzuciłam mu się na szyję i mocno wyściskałam. – Może tam będzie wreszcie bezpiecznie.
  - Spokojnie, nie jestem zupełnie bezbronna. Umiem sobie poradzić w życiu. – Założyła ręce na piersi i wydęła usta.
  Czasami zapominałam, że nie była już małą dziewczynką. Dzieliły nas tylko dwa lata, ale ja czułam się o wiele dojrzalsza, jakby było to dziesięć. Teraz ta różnica już się zatarła, ale wcześniej widziałam ją doskonale. Głównie przejawiała się w codziennych sytuacjach, nie tych ekstremalnych.
  Przez głowę przewinęło mi się dawno zapomniane wspomnienie wydobyte z pamięci przez wyraz jej twarzy.
  - Wiesz co, Xsara? – Oparła głowę na moim ramieniu, gdy leżałyśmy przed telewizorem oglądając Scooby Doo. Byłam tak zmęczona tym dniem, że oczy same mi się zamykały i ledwo byłam w stanie utrzymać je otwarte. Matka z ojcem znowu przyszli późno z pracy i poszli spać, więc zasugerowali, by przyjechał się nami zająć wujek Joe, ale kategorycznie odmówiłam. Miałam wrażenie, że coś było z nim nie tak. Moje podejrzenia miały się sprawdzić dopiero później.
  - Co? – mruknęłam i spojrzałam na nią jednym okiem. Leżała w samych rajstopach, a w jej niebieskich oczach odbijało się światło bijące od telewizora.
  - Jutro w szkole mamy bal wróżek i w przedstawieniu odgrywam rolę Wróżki Migotki! – Wyszczerzyła szczerbate zęby; bramowało jej lewej górnej i dolnej dwójki i zastanawiałam się czy mogła trzymać tam słomkę od napojów.  – Mama obiecała, że zrobi mi strój. Ciekawe jak jej wyszedł...
  - Jak strój? – Otworzyłam drugie oko. O niczym takim nie wiedziałam.
  - Taki fioletowy z cekinami na plecach i z przodu, a ramiona ma takie poszerzane – zaczęła opisywać mi wygląd sukienki od góry do dołu. – Pewnie już ją zrobiła i nie chce mi jej pokazać, żeby zrobić mi niespodziankę.
  - Merc, ona niczego nie zrobiła. Wczoraj przyszła późno z pracy i poszła od razu spać. Nie masz żadnej sukienki – poinformowałam ją ze smutkiem. Jej różowe usta ułożyły się w podkówkę. Cholera.
  - I co teraz? – Łamał jej się głos. – Ja MUSZĘ mieć ten kostium na jutro!
  - To co ja ci zrobię?! – Zerwałam się z kanapy. – Mama śpi i nie chcę jej budzić tylko dlatego, że ty chcesz mieć na jutro fajny kostium.
  Zrobiła tak smutną minę, że aż moje serce zmiękło. Widać było, że pogodziła się z losem, ale nadal bardzo pragnęła tego pieprzonego stroju.
  - Dobrze, coś zaraz wykombinuję. Ale nie oczekuj czegoś cholernie fajnego – westchnęłam poddając się jej.
  - Jejku, nie przeklinaj. – Zrobiła urażoną minę i już miałam zamiar wycofać się ze swojego oświadczenia, ale dodała – dobrze, przepraszam. Dziękuję bardzo!
  - Ta, świetnie. A teraz idź już spać, by być wypoczętą na to twoje choler... ciekawe przedstawienie.
  - Dzięki. – Ucałowała mnie w policzek i pobiegła do naszego pokoju.
  I co teraz? Nie potrafiłam w ogóle szyć, a na stylu znałam się tak jak na muzyce popowej. Miałam dopiero dwanaście lat, ale gust muzyczny na poziomie Metalliki i Black Sabbath. W tamtym czasie nosiłam tylko ubrania w czarnym kolorze, a jedyną fioletową rzeczą w tym mieszkaniu były zasłony.
  Zaraz. Przecież to było genialne!
  Szybko chwyciłam nożyczki i wycięłam zgrabne koło, a w nim jeszcze jedne mniejsze. Następnie wzięłam różową bluzkę Mercedes i przyszyłam materiał za pomocą zszywacza. Byłam z siebie dumna, bo nawet nie było widać metalowych spinek. Tylko, że ona grała jakąś Migotkę, czyli powinna się błyszczeć, a tymczasem nic, zwykły matowy materiał. Może powinnam po prostu posypać ją brokatem?
  Błyszczeć, błyszczeć...
  Ha! Przecież na tej scenie będą reflektory, a nic nie błyszczy się lepiej niż metalowe napy na czarnej, skórzanej kurtce.
  Takim oto sposobem Mercedes wystąpiła w różowych baletkach, fioletowych rajstopach z sypiącym się brokatem, zszywanej różnokolorowej sukience i czarnej, skórzanej kurtce z mnóstwem lśniących przypinek. Wyglądała cudownie, gdy machała różdżką, a za duża kurtka wisiała na niej i sięgała jej do ud. To był mój pierwszy raz, gdy się wzruszyłam na jej występie.
  - Nie wątpię – powiedziałam teraz i mocno ją uścisnęłam. Miałam nadzieję, że w Chinach Lorgan nie miał swoich popleczników. Zrobiłabym wszystko, żeby ona była bezpieczna.
  - Jeszcze ci się przydam. Twoje jedno słowo i wracam – wyszeptała mi do ucha i delikatnie uścisnęła moją dłoń.
  - Jasne, oczywiście. – Puściłam ją i skierowałam się w stronę Lee'go. – Wiesz gdzie jest Karim?
  - Jojo mówił coś o tym projekcie zdrowe coś, zdrowa ty, jakoś tak... Może to ma jakiś ośrodek?
  - Na pewno. Musimy go znaleźć – postanowiłam twardo. – Zaraz wystosuję odpowiednie pismo i dowiem się jak go stamtąd wyciągnąć. Nie powinno być z tym problemu.
  - Gorzej będzie z opinią ludzi. Widzieli jego odpał. Musi chociaż udawać, że poszedł na terapię, by ich trochę zadowolić. – Rozejrzał się po lotnisku. – Merc, zaraz będzie twój odlot.
  - Dobrze, już idę. Tylko zwinę kabel od ładowarki.
  I nagle coś zaskoczyło. Kabel! Oliver! Zapomnieliśmy o nim z powodu tego całego zamieszania. Przecież wybrałam Mercedes zamiast jego i skazałam go na nie wiadomo jakie męki.
  - Cholera, chyba mamy problem – powiedziałam i czułam jak krew zamarza mi w żyłach.





















W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz