Słońce niemiłosiernie dawało znać o tym, że było lato. W ręku trzymałem dwa bilety do aquarium i prażyłem się na ławce w oczekiwaniu na Reese. A co jeśli mnie wystawiła? Znowu dałem się wkręcić w jakąś idiotyczną historię?
- Cześć.
Otworzyłem oczy i spojrzałem na dziewczynę stojącą przede mną. Blond loki przepasała żółtą przepaską pasującą do rozkloszowanej sukienki. Wyglądała tak naturalnie i promiennie, że aż odebrało mi mowę.
- Mam bilety – wykrztusiłem niezdarnie. – Yyy... Pięknie wyglądasz.
- Dziękuję, starałam się. – Lekko dygnęła.
- Nie wyglądasz. – Zorientowałem się, co powiedziałem. – Znaczy się wyglądasz jakbyś się taka budziła, w sensie piękna i w ogóle. Cholera, tylko się pogrążam.
- Spokojnie, rozumiem. – Zaśmiała się tym swoim perlistym głosem i cały stres ze mnie odpłynął. – Chodź, ryby czekają.
Nie znosiłem gapić się na zbiorniki z wodą wypełnione milionem bliżej mi nie znanych rodzajów organizmów. Umierałem z nudów na szkolnych wycieczkach i starałem się nie zasnąć na wykładach i prezentacjach robionych w Power Poincie. Ale tym razem było zupełnie inaczej. Reese podbiegała do każdej szyby i wskazywała na jakąś rybę ze słowami:
- Popatrz, ta wygląda jakby miała wąsy!
- Rzeczywiście!
Wybuchaliśmy salwą śmiechu i budziliśmy zgorszenie u innych ludzi. Wszyscy byli tu tacy poważni i starzy. Czytali każdą informację przyklejoną do ściany i uważnie słuchali przewodnika.
- Tęczanka bu...lolo. – Próbowałem znaleźć rybę wśród innych. – Gdzie to coś jest?
Zmrużyła oczy i oparła się o barierkę. Jej zielone oczy biegały od lewej do prawej.
- Tam! – Wskazała na jakiś wielki różowy koralowiec, spod którego wypłynęła ławica kolorowych rybek. Jezu, w życiu się tak nie cieszyłem na widok czegoś tak obślizgłego.
Następnym naszym przystankiem była strefa rekinów, fok i takich tam. Rekiny zawsze budziły we mnie jakiś podziw; były zwinne, szybkie i silne. Takimi cechami trzeba było się wykazać jeżeli chciało się zostać prawnikiem. Nie chciałem, by Reese poznała mnie od tej strony dlatego miałem problem, gdy zadała mi krępujące pytanie:
- Już wiesz, że ja jestem reporterką i praktycznie bawi mnie wszystko. Mieszkam w Bostonie i nigdy nie opuściłam granic naszego kraju. Ale o tobie nie wiem za wiele. – Wbiła łyżeczkę w waniliową gałkę lodów, które kupiliśmy czekając na występ tresowanych delfinów. – Czym się zajmujesz w swoim Nowym Jorku?
- Trudne pytanie. – Wymyśl coś, wymyśl. Ale nagle ogarnęła mnie dziwna obojętność. W dupie, niech wie. – Jestem prawnikiem.
- Prawnikiem? – Łyżeczka z lodem zawisła w połowie drogi do jej ust. – Naprawdę? Jesteś zupełnie do niego niepodobny.
- To jak według ciebie wygląda typowy prawnik? – zaciekawiłem się.
- No, powinien nie rozstawać się ze swoim niebieskim garniturem i krawatem. Byłby gburem i strasznym sztywniakiem. Ty taki nie jesteś.
- Nie znasz mnie. Jestem zupełnie taki jak twój opis. – Wzruszyłem ramionami. – Tylko, że nie noszę niebieskiego krawatu.
Zmierzyła mnie wzrokiem i pokręciła stanowczo głową. Jasne loki spadły na jej czoło.
- Nie, ty jesteś z gatunku tych dobrych adwokatów.
Te słowa sprawiły, że aż się zaśmiałem. Byłem genialnym adwokatem, ale swoich klientów traktowałem jak zwykły towar. Nigdy nie pytałem się ich jak się czują, czy według nich sprawa jest wygrana, jak bardzo kochają swoje dziecko... Takie głupoty, o które powinien się pytać każdy dobry adwokat. Ja chciałem tylko kasę, zupełnie jak w liceum.
- A ty jesteś dobrą reporterką – powiedziałem tylko.
- Pytanie numer dwa: jak masz na nazwisko? – Zaczęła mi się bacznie przyglądać. – Chyba cię skądś kojarzę...
I po zabawie.
- Lorence.
- Louis Lorence. Ten, który pomagał Karimowi?
- Dokładnie.
- Jesteś wielki.
- Że co? – zdziwiłem się. – Nie mówił ci, że nie chciałem mu pomóc na samym początku?
Rozpoczął się pokaz delfinów. Szare obślizgłe ciała latały w powietrzu i przeskakiwały przez kolorowe obręcze. Trenerki głośno gwizdały i wskazywały na miejsca, w które ssaki miały podpłynąć.
- Mówię prawdę. – Reese przybliżyła się do mnie. – Nie wychwalałeś go jak robili to inni tylko pokazałeś, że ludzie muszą wykazać się człowieczeństwem. Może nie zmieniło to opinii tego głupiego Zgromadzenia, ale wpłynęło na mentalność milionów Amerykanów.
Zacisnąłem usta, nie z powodu złości, ale ze zwykłego gestu opanowania wzruszenia. Nie codziennie ktoś mi mówił, że byłem wielki i wychwalał moją przemowę. Słyszałem od ludzi mnóstwo komplementów, ale były one wymuszone i nieszczere. Można powiedzieć, że wychowałem się w takiej typowej rodzinie, która mnóstwo wymagała i rozpieszczała swojego syna.
- Brawo Louis, jesteś najlepszy. – Matka mówiła mi nie podnosząc głowy znad laptopa.
- Dzięki, mamo. Pobawisz się ze mną? – Dobrze wiedziałem, że nie, ale chciałem spróbować.
- Nie mam czasu.
Może Reese będzie tą osobą, która wreszcie będzie szczera? Czy będzie w stanie zastąpić mi Polly? Gdyby mówiła prawdę, nie doszłoby do tej katastrofy. Powiedziałaby, że miała kłopoty i nie uciekłaby ode mnie bez słowa. Czasami nachodziły mnie myśli, że w ogóle mnie nie kochała. Była ze mną tylko dla pieniędzy.
- Dziękuję. Dawno nie słyszałem od kogoś tak miłych słów.
- Szkoda, że już wyjeżdżasz, bo usłyszałbyś ich więcej. – Zaczerwieniła się i założyła loki za ucho.
- Rzeczywiście, szkoda – przyznałem. – Ale nie muszę wyjeżdżać na zawsze. Mogę zawsze wrócić jakby potrzebował mnie ktoś inny niż Karim.
- A będę musiała złamać jakieś prawo, by skontaktować się z prawnikiem?
- Myślę, że nie jest to konieczne.
Po pokazie obejrzeliśmy jeszcze kilka działów z wodnymi mieszkańcami i zakończyliśmy naszą wizytę w tym miejscu. Nie mogliśmy się tak po prostu rozstać, więc poszliśmy jeszcze na obiad, potem na kawę i znowu na lody. Można powiedzieć, że przeciągaliśmy moment naszego rozstania najdłużej jak się dało, ponieważ tak dobrze nam się gadało na różne tematy, nawet te najgłupsze.
- Moim dziwnym lękiem jest strach przed kaczkami – wyznała kiedy przechodziliśmy koło stawu.
- Co? Serio? Dlaczego?
- Bo się ciągle gapią i w dzieciństwie jedna z nich mnie ugryzła.
- To nie znaczy, że wszystkie są złe.
- Mogłeś użyć tej historyjki do twojego przemówienia. Wiesz, że kaczki to Arabowie i nie wszyscy są terrorystami – zaśmiała się, a ja razem z nią. Jej śmiech był tak zaraźliwy.
- Raz użyłem kremu na noc podczas dnia i poszedłem z tym do lekarza. – Schowałem twarz w dłoniach. – Byłem młody i głupi.
- Krem na noc podczas dnia? Ale zdajesz sobie sprawę, że to jest nielegalne? Ten lekarz mógł to zgłosić na policję i na bank miałbyś sprawę w sądzie.
- O nie, nawet moje prawnicze umiejętności by tu nie pomogły.
Rozmawialiśmy.
Rozmawialiśmy.
I rozmawialiśmy.
Jakie było moje zdziwienie, gdy spojrzałem na swojego Rollexa i ujrzałem niewiarygodną godzinę. Snuliśmy się po mieście już siódmą godzinę, a moje nogi w ogóle nie czuły zmęczenia. Pewnie to za sprawą adrenaliny, bo serce przez cały czas mocno mi biło.
- Muszę już iść. – Odprowadziłem ją pod jej dom i stanąłem jak typowy nastolatek – ręce w kieszeniach w luzackiej pozie i ze wzrokiem wbitym w dziewczynę.
- Wiem. I jest mi przykro, ale też wiem, że wrócisz. W końcu mi to obiecałeś. – Uśmiechnęła się.
- Obiecałem? Ja niczego nie obiecywałem – drażniłem się. Oczywiście, że musiałem tu wrócić.
- A teraz? – Wspięła się na palce i owinął mnie zapach trawy cytrynowej, a potem złożyła na moim policzku jedwabisty pocałunek. Aż poczułem przepływ elektryczności sięgający aż do moich stóp.
- Przekonałaś mnie.
Niech Karim wpadnie w jakieś kłopoty. Bardzo chętnie przyjadę go uratować.
Mogłem nawet jutro.
CZYTASZ
W KADRZE MROKU
Mystery / Thriller,,Człowiek może wytrzymać tydzień bez picia, dwa tygodnie bez jedzenia, całe lata bez dachu nad głową, ale nie może znieść samotności. To najgorsza udręka, najcięższa tortura." ~ Paulo Coelho Karim Shaheen już nie tkwi w więziennej celi. Ale to wcal...