ROZDZIAŁ XXVII - KARIM SHAHEEN

12 4 0
                                    

  Starałem się nie myśleć o tym, że za ścianą czekała zgraja dziennikarzy pragnących skandalu. Rozumiałem ich doskonale, ale nie miałem zamiaru ujawnić naszej rozmowy. Prawdopodobnie, a nawet na pewno, Lorgan po spotkaniu ze mną podzieli się z nimi wszystkimi szczegółami i przedstawi mnie w najgorszym świetle.
  Spojrzałem na zegarek: jeszcze pięć minut.
  - Karim? To ty siedzisz w tej klitce na miotły? – Głos zza drzwi wyrwał mnie z zamyślenia. Lee.
  - Może... – odpowiedziałem i w tym samym momencie mop spadł mi na plecy. – Cholera!
  - Co ty tu robisz? – Uchylił drzwi i wszedł do środka. – I dlaczego siedzisz z mopem na podłodze?
  - Zbieram myśli. Potrzebuję chwili spokoju – skłamałem, ale Lee mnie przejrzał. Znał mnie zbyt dobrze. – No dobrze, mógłbym posiedzieć spokojnie na ławce i gapić się na pływające ryby, ale ten ogrom wody mnie przeraża. Wszędzie jest jej pełno.
  - To dlaczego tutaj odbywa się to spotkanie? Nie wierzę, że nie było wolnej innej sali konferencyjnej. – Odstawił mopa na miejsce.
  - A jednak. – Naprawdę, jedyna tak wielka sala konferencyjna była wolna tylko w aquarium. – Ja mógłbym spotkać się z nim nawet tutaj. To ci dziennikarze chcą miejsca, by z nami później porozmawiać.
  - Jesteś na to gotowy? Nie musisz tego robić.
  - Muszę. Już nie ma wyjścia – zaprzeczyłem zgodnie z prawdą.
  - Lee, jesteś tu? – Głos Jojo. W końcu moi kumple byli tu w celach zawodowych. – O, Karim. Co tam?
  - Jakoś leci. – Starałem się mówić spokojnie, ale głos drżał mi jak napięta struna, a mop nie poprawiał mojej sytauacji.
  - Łap. – Rzucił w moją stronę batonik. – To mi pomaga na nerwy. Spoko, to tylko zwykły baton, nie narkotyk.
  - Jasne. Przyda mi się w tej chwili. – Ugryzłem kawałek i wstałem z podłogi. – Już czas. Było miło.
  Wyszedłem z komórki i oślepiło mnie światło. Do końca nie wiedziałem, gdzie dokładnie mieliśmy się spotkać, ale nie musiałem długo czekać na odpowiedź.
  Telefon zawibrował mi w tylnej kieszeni. Wiadomość z nieznanego numeru.
  Lubisz rekiny? Bo ja baardzo 😉
  Jakim cudem on przedostał się do sali znacznie oddalonej od wejścia? Gdzie w tym czasie była ochrona? Powinni go zatrzymać czy coś w tym stylu. Musiał tutaj przyjść dużo wcześniej i wejść tylnym wejściem.
  Skręciłem w korytarz, który prowadził do pomieszczenia zatytułowanego Giganty oceanu. Cudownie.
  Z czterech stron otaczały mnie ciągnące się od podłogi aż po sufit ściany, za którymi znajdowały się tony wody. Nie myślałem o tym, by podziwiać mieszkające tam okazałe zwierzęta, ale o tym czy ściany nagle nie pękną, a woda mnie nie zaleje. Owszem, prawie pokonałem swój lęk, ale czułem się bezpieczny tylko wtedy, gdy sytuacja była opanowana; spokojne morze, brak fal, stateczny basen. Gdyby teraz te tysiące kilogramów na mnie runęło...
  - Spójrz, jaki piękny.
  Jego głos poniósł się echem po sali. Brzmiał spokojnie, jak głos smoka, który wiedział, że zaraz zje swoją ofiarę, która wtargnęła na jego terytorium.
  - Racja – przyznałem i stanąłem obok Lorgana podziwiającego żarłacza białego. Zadziwiające podobieństwo. – Drogo się cenisz.
  - Co nie? – zaśmiał się jakby to był dobry żart. – Wolność kosztuje, obaj dobrze o tym wiemy.
  Rekin wykonał obrót i zniknął w otchłani błękitu.
  - Ale nie przyszliśmy tu rozmawiać o pieniądzach. Raczej o... przeprosinach – zakpiłem. Oczywiście, że nie o to chodziło.
  - A, no tak, bym zapomniał. – Spojrzał mi głęboko w oczy i znowu poczułem się jak zwykły, nic nie warty więzień jego prywatnej gry. – Przepraszam.
  Że co proszę?!
  - Przepraszam za to, że nie nauczyłem cię, że ze mną nie da się wygrać.
  Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć lub zareagować w jakiś inny, odpowiedni sposób, poczułem jak jego ręce zaciskają się na mojej szyi. Ze stłumionym trzaskiem uderzyłem głową o szybę.
  - Mam ochotę cię udusić, wiesz? – Uśmiechnął się szatańsko, ale jego uścisk nie był na tyle mocny, by zrobić mi krzywdę.  – Ale tego nie zrobię.
  - Fajnie. Ja też nie mam zamiaru umierać – wycharczałem i kopnąłem go z całej siły w podbrzusze. Jego uścisk zelżał, a ja odskoczyłem na bok. – Myślisz, że tak łatwo mnie pokonasz? Już nie jestem taki sam. – I zadałem mu kolejny cios, tym razem w twarz.
  - Nawet nie wiesz, że każdy twój krok prowadzi cię w stronę katastrofy. – Wytarł krew płynącą z nosa. -  Zawsze będziesz sam. I dwa kroki za mną.
  Gdy to powiedział, zza rogu wybiegło dwóch ochroniarzy. Przekupionych ochroniarzy.
  - Kuźwa – przekląłem, a moje nadgarstki zostały wygięte pod nienaturalnym kątem i upadłem na kolana.
  - I znowu w normie. – Lorgan stanął na przeciwko mnie. Dziwne, ale jego kontury nagle zaczęły mi się rozmazywać. – Wyglądasz blado, czyżby coś ci zaszkodziło? Może... batonik?
  I nagle wszystko zaczęło do siebie pasować.
  Zacznijmy od samego początku. Kto był wtedy, gdy znalazłem martwe ciała chłopców w lesie? Kiedy na spotkaniu z politykiem jakaś kobieta zadawała prowokujące pytania? Ktoś musiał dać jej przepustkę. A filmik z moim udziałem w roli głównej, wtedy gdy nakrzyczałem na lekarza i wpadłem w szał? Był  nakręcony z dziwnej perspektywy przez jedną osobę, ale nie tą, co dotychczas myślałem.
  - Jojo – wyszeptałem, a mężczyzna pokiwał głową z uznaniem. Podwójny agent. – Ale dlaczego on?
  - Nic do ciebie nie ma, ale trochę krucho u niego z pieniędzmi. Nie każdy dostaje tak wysokie odszkodowanie. – Nachylił się w moją stronę i wyjął coś z kieszeni. – Zanim podzielę się z tobą pewnym drobiazgiem, pragnę byś poznał jeszcze jedną rzecz.
  Gdybym zaczął krzyczeć, nikt by mnie nie usłyszał. Telefon trzymałem w tylnej kieszeni, a ręce miałem unieruchomione. Odwaga szybko uciekała z mojego ciała i zastąpił ją strach. Ściany zaczęły się kurczyć i napierać na mnie. Z trudem brałem kolejny oddech.
  - Jak myślisz, skąd miałem na to wszystko pieniądze? Kto mnie wykupił? – Musiałem wytężyć słuch, by zrozumieć, co do mnie mówił. – Twój. Brat.
  Z chwilą, gdy byłem tak oszołomiony, że nie wiedziałem jak zareagować, poczułem jak igła wbija się w moją szyję i ból przeszył całe moje ciało.
  - Poznaj odrobinę szaleństwa. Poznaj mnie. – Wstał i dał znać ochroniarzom, by mnie puścili.
  Oczy przysłoniła mi ciemność.

  Potworny ból w czaszce. Wypełniał mnie całego. Nie, nie całego. Było coś jeszcze. Coś dużo silniejszego niż zwykły ból.
  To... to wściekłość. Istna furia, której nie czułem nigdy w życiu.
  Byłem przez wszystkich ciągle oszukiwany i poniżany, traktowali mnie gorzej niż zwykłego śmiecia. Dość tego. Musiałem rozprawić się z człowiekiem, który odpowiadał za tragedie mojego życia.
  - Lorgan – wycharczałem i podniosłem się z podłogi. Czerń już nie przysłaniała mi oczu, ale krwista czerwień.
  Trzymając się ściany, wyszedłem na główny korytarz. Oślepiło mnie jaskrawe światło i ogłuszyła cisza. Wszyscy byli w tej cholernej sali konferencyjnej.
  - Ja pierdole. – Powłóczyłem się na drugi koniec korytarza. Stróżka potu spłynęła mi po czole. Czemu tutaj było tak cholernie gorąco?! – Kuźwa.
  Sala konferencyjna była wypełniona tabunem ludzi, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi, tylko na niego. Jak zawsze.
  Kopniakiem otworzyłem drzwi i oczy wszystkich skierowały się na mnie. Naprawdę? Teraz? Musiałem zrobić wielkie wejście, by mnie wreszcie zauważono?
  Ta sytuacja była tak absurdalna, że aż zacząłem się śmiać i nie mogłem przestać. Zgiąłem się w pół i chichotałem jak opętany, a skurcz wykręcał mi brzuch. Dopiero, gdy poczułem czyjąś rękę na moim ramieniu, podniosłem zdumiony głowę.
  - Dobrze się pan czuje?
  - Kuźwa, cudownie! – Zrzuciłem jego dłoń i szybkim krokiem podszedłem do biurka, przy którym siedział Lorgan otoczony ochroniarzami. – Nie wierzę! Ludzie marionetki. Ile wam zapłacił, co?! Ile osób tutaj obecnych zostało przekupionych?! – Zmierzyłem wszystkich wzrokiem i zatrzymałem się na kamerzyście. Jojo. – Ooo, Jojo. Fajnie, że wpadłeś, dodatkowa okazja do zarobku. Ile stów wsadził ci do kieszeni? A może to już idzie w tysiącach?
  - Karim. – Głos z mikrofonu. Lorgan. – Rozumiem, że nie możesz tego pojąć, ale twoja złość nie pomoże. Jestem już innym człowiekiem, lepszym. Nie jestem potworem za jakiego mnie masz. Zmieniłem się.
  - Ha! Nie jestem potworem! Jesteś, kurwa. – Uderzyłem pięścią w blat i aż podskoczył. Spodobał mi się strach na jego twarzy, nawet jeżeli był udawany. Ta panika w oczach, jakby wreszcie coś zapanowało nad tym żywiołem – To ty za to wszystko odpowiadasz.
  Uśmiechnął się obdarzając swoje kły i wyszeptał zasłaniając główkę mikrofonu:
  - Wiem. I cholernie mnie to bawi.
  Tego było za wiele. Uderzyłem go z całej siły w twarz. Poczułem pieczenia nadgarstka, ale nie przejmowałem się tym. Uderzyłem jeszcze raz. I jeszcze. I jeszcze. Aż do momentu, gdy zszedł mu z twarzy ten chory uśmiech.
  - Dobrze, bardzo dobrze. – Wypluł krew i powiedział coś jeszcze, ale go nie usłyszałem.
  Silne ręce otoczyły mnie i odciągnęły od niego. Próbowałem się wyrwać i wiłem we wszystkie strony, jednak oni byli silniejsi. Po chwili mocowania się, dałem za wygraną i padłem na podłogę.
  - Naćpał się? – usłyszałem jakieś głosy nad sobą.
  - Możliwe. Wariował od dłuższego czasu – dodał ktoś inny i to rozwścieczyło mnie na nowo. Chciałem wstać i ponownie zacząć walczyć.
  - Cholera, James, załóż mu kajdanki. Jest kompletnie naćpany i nie do opanowania.
  Z chwilą, gdy poczułem jak metal zaciska się na moich nadgarstkach, straciłem przytomność.
 
 
 

 









W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz