ROZDZIAŁ XIII - AMIR SHAHEEN

19 5 0
                                    

Podniosłem się z podłogi po porannej modlitwie. Nie mogłem zebrać myśli. Może to ja byłem przyczyną tych nieszczęść, które spłynęły na Karima? Może nie powinienem tu przyjeżdżać, bo budziłem w ludziach odrazę? Ale z drugiej strony żyliśmy w dwudziestym pierwszym wieku, teraz na świecie różnorodność panowała we wszystkich krajach. W czym był więc problem?
Może powinienem znaleźć informację u źródła?
Z tą myślą udałem się do bostońskiego metra.
Do końca nie wiedziałem jaki miałem plan i tylko krążyłem wokół platformy bez celu. Starałem się wyglądać jak typowy zagraniczny podróżnik, który zbłądził w tak wielkim mieście. Zdjąłem swoje markowe ubrania i zamieniłem je na zwykłe jeansy i koszulkę, a Rollex'a zostawiłem w pudełku. Mój młodszy brat Fadis by tego nie pochwalił, bo uwielbiał odnosić się ze swoim bogactwem. Zawsze się kłócił o to kto dostał droższy prezent, a jak to był Karim, to wpadał w szał.
- Wolne? - Wskazałem na miejsce na ławce obok jakieś kobiety. Wyglądała na pracoholiczkę. Umiałem to doskonale poznać, bo w moim zawodzie miałem kontakt z takimi osobami codziennie. Jej podkrążone oczy, wzrok utkwiony daleko w przestrzeń, a myśli planujące cały dzień dało się wręcz słyszeć. W mocno zaciśniętych dłoniach trzymała skórzaną teczkę.
- Tak. - Jakby otrząsnęła się z transu i sięgnęła po telefon.
- Dziękuję. - Usiadłem obok niej. Czas zacząć rozmowę. - Zapowiada się ciężki dzień w pracy?
- Słucham? - zapytała podnosząc brew. Jakie to dziwne, że ludzie nie mogą uwierzyć w to, że ktoś może im tak po prostu zadać pytanie o ich dzień.
- Wygląda pani na smutną - powiedziałem wprost.
Zamrugała kilka razy jakby ktoś ją właśnie spoliczkował.
- No tak, mam trudne spotkanie w pracy - przyznała niepewnie. - A... co u pana?
- Ja chwilowo mam urlop. Przyjechałem do brata, ale chyba będę za niedługo musiał wyjechać. Ludzie mnie tu chyba nie za dobrze przyjęli.
Pociąg przejechał i zagłuszył naszą rozmowę i myśli. Kobieta miała czas na zastanowienie się nad odpowiedzią.
- Jest pan Arabem? Chodzi o rasizm? - Trafiła w sedno.
- Dokładnie. Mam wrażenie, że ludzie się mnie boją - westchnąłem. - Pani też się mnie boi?
Zawahała się. Przez moment myślałem, że skinie głową i ucieknie, ale ona tego nie zrobiła.
- A pamięta pan zamach na World Tride Center? Wszyscy się boją terrorystów.
- Ale ja nie jestem terrorystą. - Teraz poczułem się jak Karim. Jak trudne musiało być ciągłe powtarzanie tego zdania? - Czy pani mnie tak postrzega?
- Ja jestem tolerancyjna - odpowiedziała szybko, jakby obawiała się mojej reakcji. - Ale nie wszyscy tacy są. Słyszał pan o sprawie Karima Shaheena?
Ta sprawa była bardzo popularna. Chyba każdy obywatel Stanów Zjednoczonych o tym słyszał i miał swoje zdanie. Podczas procesu przeważała większość tych, którzy byli przeciwko mojemu bratu, ale już po ogłoszeniu wyroku, tamci jakby się rozpłynęli. Nagle stali się zwolennikami Karima i go popierali.
- Coś tam słyszałem. - Postanowiłem się nie ujawniać. Lepiej było stać się osobą postronną. - Został oskarżony o terroryzm, prawda?
- Tak. Ale nim nie był i to dowodzi, że nie należy oceniać człowieka po okładce. - Pociąg przyjechał, a kobieta wstała z miejsca. - Muszę już iść. Miło mi się z panem rozmawiało, do widzenia.
- Do widzenia. - Również wstałem i oddaliłem się w poszukiwaniu kolejnego rozmówcy.
Może teraz czas na kogoś starszego? Czy sprawdzi się stereotyp o tym, że starsi ludzie nie potrafią zaakceptować zmian w świecie, który od zawsze znali?
Namierzyłem człowieka w kapeluszu i ogromnych okularach przeciwsłonecznych. Prawdopodobnie był trochę zdziwaczały, ale nie wyglądał wrogo, wręcz przeciwnie, całkiem pozytywnie.
Poprawiłem plecak na ramionach i do niego podszedłem. Nie czekając na jego zgodę usiadłem obok i wlepiłem wzrok w stojący pociąg.
- Która godzina, młodzieńcze? - zagaił wesoło.
- Za kwadrans dziesiąta. - spojrzałem na telefon.
- O mój Boże, użył pan zwrotu kwadrans! - zdziwił się. - Od bardzo dawna nie słyszałem tego słowa. Zazwyczaj ludzie mówią za piętnaście albo podają dokładną godzinę. Czyżby pan nie był stąd? - Już miałem odpowiedzieć, ale kontynuował. - Wygląda pan na kogoś z Meksyku. Miałem kiedyś takiego kolegę...
- Meksyku? - zaśmiałem się. Widocznie ciemne okulary i słaby wzrok nie chodziły ze sobą w parze. - Nie proszę pana, pochodzę z Turcji.
- Naprawdę? A dałbym sobie głowę uciąć, że z Meksyku. - Potrząsnął z niedowierzania głową. - A konkretnie to skąd?
- Ze Stambułu, piękne miasto - rozmarzyłem się. - Musi pan kiedyś tam pojechać.
- A wie pan, teraz to trochę strach, te wszystkie zamachy. - Skierował rozmowę na właściwe tory. - Jednak to nie to samo co było na wojnie. Wtedy to takie bomby to wybuchały co chwila. Oni nie są groźni.
- Nie?
- Gdzie tam! - prawie krzyknął. - Oni po prostu się nas boją, a najlepszą obroną jest atak, nie wie pan?
- Najlepszą obroną jest atak - powtórzyłem jakbym pierwszy raz słyszał te słowa. - Dziękuję panu.
- To ja dziękuję! To była dla mnie przyjemność. Taki młody i...
Nie słuchałem go. Cicho powtarzałem sobie to zdanie, aż nabrało wreszcie sensu. Co robi człowiek zapędzony w kozi róg, który wie, że za chwilę może wiele stracić? Odpowiedź była prosta.
Atakuje.
Tylko w taki sposób jest w stanie zachować swoją pozycję społeczną i szacunek innych. Gnębienie słabszych sprawia mu ogromną radość i wtedy czuje, że osiągnął sukces. Takie postępowanie ma wiele cech wspólnych z terroryzmem. Tylko czy w tej definicji padło sformułowanie określające kolor skóry i pochodzenie?
Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do osoby, która pasowała do tej definicji.
- Merhaba. - Wesoły głos odezwał się po drugiej stronie słuchawki. Szybko przestawiłem się na turecki. - Czyżbyś zatęsknił za swoim prawdziwym bratem?
- Po pierwsze, Karim też jest naszym prawdziwym bratem, a po drugie, tak tęsknię - westchnąłem smutno. - Co robisz?
- Właśnie skończyłem pracę. Teraz idę na miasto - odpowiedział, a w tle było słychać dźwięk zamykanych drzwi. - A ty?
- Postanowiłem trochę pozwiedzać na własną rękę. Jestem w metrze i czekam na pociąg. A w międzyczasie poznaję nową kulturę - wyplułem z siebie. - Pytam się ludzi dlaczego nie lubią Arabów.
- Co?!
- No tak. - Wiedziałem, że zaraz wpadnie w szał. - Na razie wszyscy są super i...
- Ej, ty! - Ktoś krzyknął w moją stronę. Jakiś młody chłopak z pogardliwym uśmieszkiem stanął na przeciwko mnie. - Co ty tu robisz? Wracaj do domu brudasie albo mów po angielsku.
- Poczekaj, bo ktoś właśnie nie jest super. - Odstawiłem na chwilę telefon. - Masz jakiś problem?
- Tak. Nie jesteś u siebie, więc zachowuj się jak w cywilizowanym kraju - warknął, a w jego jasnych oczach zapłonęły niebezpieczne iskierki.
- Co w cywilizowanym kraju robi taki zacofany jaskiniowiec jak ty? - Nie zostałem mu dłużny.
- Odszczekaj to. - Pchnął mnie. - Słyszysz?
Nie miałem zamiaru się z nim bić, mówiąc nieskromnie mój jeden cios powaliłby go na ziemię na długi czas. W wolnym czasie chodziłem na siłownię i brałem nauki od sławnego tureckiego boksera, więc wolałem nie ryzykować.
- Słuchaj. - Spojrzałem na niego z góry. - Pewnie taka osoba jak ty o niskim ilorazie inteligencji mnie nie zna i nie wie, że jestem cholernie bogatym Arabem i mógłbym wykupić wszystkie domy, w których mieszka twoja rodzina. Nie mówię tego by się pochwalić tylko, by pokazać ci, że nie jesteś dla mnie straszny, ani nie jesteś moim wrogiem.
Zmierzył mnie złowrogim spojrzeniem, ale się oddalił.
- Już jestem, co mówiłeś? - pogodnie zwróciłem się do słuchawki w swoim języku.
- Amir! - krzyknął. - Ty się poniżasz! Ty tracisz swoją godność! Zupełnie jak on! Masz przestać i wracać do hotelu!
- Spokojnie, zdobywam nowe doświadczenia.
- Lanet! - przeklął. - Gdzie jesteś?
- No w metrze.
- Gdzie dokładnie?
- Downtown Crossing.
- Czekaj.
O to mi chodziło.

~ × × × ~

Czekałem, ale nie do końca wiedziałem na co. Obserwowałem jak ludzie w pośpiechu wsiadali do pociągu i z niego wysiadali. Wyglądało to jak zamknięty krąg dnia, życia. Ja miałem tak samo. Nic tylko pracowałem i wracałem zmęczony do domu. Na szczęście na mnie czekała moja piękna żona, która sprawiała, że przybywały mi siły.
Kochałem w niej każdy drobny szczegół - zadarty nos, który unosiła dumnie do góry. Fiołkowe oczy błyszczące wtedy, gdy coś ją rozbawiło i te przepiękne włosy; mocne, brązowe spadające falistą kaskadą na jej plecy. Ale nie jej wygląd był najważniejszy, najbardziej uwielbiałem jej charakter. Gdyby żyła w dawnych czasach z powodzeniem mogłaby zostać sułtanką. Była władcza, uparta i stanowcza. Ale kiedy się denerwowała bardzo łatwo było z powrotem sprowadzić ją na spokojną ścieżkę. Wystarczyło powiedzieć jedno słowo, a ona już się śmiała.
Jak ja ją kochałem. I teraz strasznie za nią tęskniłem.
Nagle moje przemyślenia przerwał czyjś dotyk na moim ramieniu.
- Dzień dobry.
Aż podskoczyłem na ławce.
Mężczyzna w garniturze stanął na przeciwko mnie. Jego krótkie czarne włosy błyszczały tak samo jak jego ciemne oczy. Krótki zarost układał mu się na brodzie w trójkąt, a usta wykrzywił ironiczny uśmiech.
- Faris! - krzyknąłem. - Co ty tu robisz?!
- Szybkie są teraz te samoloty, co nie?
- Nie żartuj sobie ze mnie. Dlaczego przyjechałeś?
Wywrócił oczami i zaśmiał się nerwowo.
- Nie opowiem ci o tym tutaj. Jedziemy do mojego apartamentu, który wynająłem.
No tak, Faris nie mógł mieszkać w byle jakim hotelu. Jego mieszkanie musiało wyglądać jak z jakiegoś snu; białe dywany rozciągały się na podłodze, a kryształowy żyrandol mienił się tysiącem kolorów. Skórzane kanapy, wiszący fotel, podświetlane, kręcone łóżko i ogromny telewizor stanowiły tylko ułamek wyposażenia pokoju.
- Ładnie, ale wciąż nie mam pojęcia dlaczego tu jesteś. I kiedy w ogóle przyjechałeś? - Obróciłem w rękach porcelanowy posążek konia.
- U nas jest o wiele ładniej. - Zrzucił czarną marynarkę na podłogę i nie zdejmując butów przeszedł się po białym dywanie zostawiając na nim swoje odciski.
- To dlaczego stamtąd wyjechałeś? - Ominąłem dywan i stanąłem na panelach. - Skoro było ci tam tak dobrze...
- Okoliczności mnie zmusiły - odpowiedział wymijająco, ale po tonie jego głosu wiedziałem, że chciał mi to powiedzieć, ale oczekiwał, że go o to poproszę.
Uśmiechnąłem się i wszedłem w jego grę.
- Chciałeś się spotkać z Karimem?
Zatrzymał się w połowie drogi do kuchni. Odwrócił się na pięcie w moją stronę.
- Żartujesz sobie? Dlaczego miałbym tego chcieć?
- Bo to twój brat?
- Nie.
- To czego chcesz?
- To trudne pytanie. - Nalał sobie do szklanki wody z kryształowej karafki. - Ale jeżeli tak bardzo pragniesz znać na nie odpowiedź, udzielę ci jej.
Oczywiście Faris, robisz mi łaskę.
- Muszę cię oświecić. - Podał mi szklankę z wodą, a sobie nalał kolejną. - Mówiąc wprost, jesteśmy w cholerę bogaci. Pewnie myślisz, że on cię lubi za to, że wróciłeś, za twoją dobrą duszę. Ha, tak nie jest! On chce tylko twojej kasy! Będzie się tobie podlizywał i wychwalał najmniejszą zaletę tylko po to, by wyssać z ciebie jak najwięcej pieniędzy.
Słuchałem tego w milczeniu, bo mnie to zaciekawiło. On potrafił każdy temat obrócić na sprawę pieniędzy.
- I nie mów mi, że przyjechałeś tu tylko po to, by mnie ostrzec.
- Stwierdziłem, że przez telefon nie dam rady cię na to namówić. Wracaj do domu.
- Wrócę jak moje stosunki z bratem się unormują - postawiłem twardy warunek. - Do tego czasu będę przebywać z bratem.
- Z tym... tym terrorystą? - W akcie desperacji powołał się na nadszarpniętą reputację brata. - Nie jesteś tu bezpieczny.
- Jeżeli uważasz Karima za kogoś kogo należy się bać to musisz się z nim spotkać. On nie skrzywdziłby muchy.
- Nie chcę się z nim spotkać!
- Przecież wiem, że po to tu przyjechałeś. Potrafię czytać między wersami.
- Co? - Na moment przez jego twarz przemknął jakiś cień, ale szybko go zamaskował. - A, no tak, jesteś bardzo mądry. Wiesz co, zmieniłem zdanie. Chcę go zobaczyć, ale z nim nie rozmawiać. Tylko zobaczyć.
- Z daleka? - zdziwiłem się. - Niczego się nie dowiesz.
- Dowiem. Nawet nie wiesz jak wiele.


























W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz