ROZDZIAŁ II - XSARA SEEN

72 15 6
                                    

  Jak wejdę do tego cholernego mieszkania to go uduszę! Co on sobie myślał?! Czy go w ogóle nie obchodziło moje zdrowie psychiczne? To, że oglądając telewizję obgryzłam sobie paznokcie do krwi? Odgrywać rolę bohatera to on sobie mógł w podstawówce na Halloween!
  Nacisnęłam klamkę i wpadłam do mieszkania jak chmura gradowa w letnie popołudnie. Gdzie on był?!
  - Cześć, księżniczko! – Karim stanął przede mną z patelnią w ręku. – Jak ci minął dzień?
  - Żartujesz sobie?! – fuknęłam na niego. – Prawie zginąłeś, nie wiem który raz w tym roku, i tak spokojnie się pytasz jak mi minął dzień?! I... i... co ty w ogóle masz na tej patelni?!
  - Po pierwsze – zaczął z pewną miną, co doprowadziło mnie jeszcze bardziej do białej gorączki. – Jestem żywy, stoję teraz przed tobą w jednym kawałku. Ten chłopak potrzebował pomocy i ja mu jej udzieliłem. – Spojrzał na danie na swojej patelni. – A co do tego czegoś, co chyba nie mogę nazwać naszym obiadem, nie jestem pewien. Lee mówił, że makaron idealnie smakuje z gruszką...
  - Fuj. Zaraz uduszę cię tym makaronem – zagroziłam mu i już chciałam dodać coś jeszcze, ale jego usta spotkały moje co skutecznie utrudniło mi komunikacje werbalną. Nagle cała złość ze mnie wyparowała i cieszyłam się tym, że był przy mnie.
  - Uwielbiam cię, gdy się tak złościsz – wyszeptał, a moje nogi zmiękły jak te gruszki.
  - Odstaw tę patelnię i przytul mnie jak normalny człowiek.
  - Co ci zrobiła ta biedna patelnia? – Odłożył ją na kuchenkę i mocno mnie objął. – To co tam u ciebie słychać?
  - Zero nowości, zwykła sprawa rozwodowa – westchnęłam. – Geasy nie chce płacić alimentów, a jego żona chce całe mieszkanie.
  - Skomplikowane. Pewnie jesteś teraz bardzo zmęczona. – Poczułam jego delikatne dłonie na moim karku. Kulistymi ruchami naciskał na moje ramiona, co było tak bardzo przyjemne.
  - Chyba mam jeszcze trochę energii. – Uniosłam znacząco brew, a kąciki ust chłopaka uniosły się do góry.
  Po chwili byliśmy już spleceni w uścisku, a nasze usta oddawały namiętne pocałunki. Każdy centymetr mojego ciała płonął pod jego dotykiem. Zaczęłam rozpinać białą koszulę i dotarło do mnie, że założyłam ten biały stanik, który już dawno powinnam wyrzucić. Na lewej miseczce koronka była lekko poszarpana. Może nie zauważy...
  Odwróciłam się tyłem, by widział tylko zapięcie i zamknęłam oczy, żeby rozkoszować się chwilą.
  - Mówiłem już, że cię ko...
  Dzwonek do drzwi zagłuszył słowa Karima. Serio, w takim momencie?
  - Otworzę – powiedział tylko i zostawił mnie z rozpiętym stanikiem.
  - Jasne. – pospiesznie się ogarnęłam i podeszłam do drzwi.
  Byłam pewna, że to Lee albo ktoś z pracy Karima. Ewentualnie ta wnerwiająca sąsiadka z dołu co zawsze skarżyła się, że słuchamy za głośno muzyki. Może powinniśmy przeprowadzić się gdzieś na obrzeża? Albo na wieś i hodować krowy, kury oraz, oczywiście, kukurydzę. 
  - Cześć Oksymoronie, cześć Agentko X.
  Tylko jedna osoba tak się do nas zwracała. Karim był Oksymoronem, czyli sprzecznym epitetem, bo według niego połączenie Arab nie terrorysta nie istniało, a ja Agentką X, ponieważ wyciągnęłam ich z więzienia. Tylko, że on powinien być teraz daleko stąd...
  - Oliver? Co ty tu robisz? – Karim był równie zdziwiony, co ja. – Nie miałeś zwiedzać Europy?
  - Też się cieszę, że was widzę – zadrwił i wszedł do środa. – I tak, miałem, ale wróciłem wcześniej, bo się stęskniłem. A wy nie?
  - No pewnie. – Zmierzyłam chłopaka oceniającym spojrzeniem. Jego mysie włosy były takiej samej długości co zawsze, czyli prawie do ramion, a grzywka wpadała mu do oczu. Wreszcie wyglądał jak dwudziestodwuletni mężczyzna, a nie jak wychudzony nastolatek.  Jeansy z łańcuchem u boku i czarny podkoszulek były jak wyciągnięte z początku dwudziestego pierwszego wieku. W zasadzie nie ma się mu co dziwić, zatrzymał się w tej epoce, bo siedział w więzieniu przez czternaście lat. Za co? Bo padł ofiarą egoistycznego zachowania Lorgana, który chciał uszanować ostatnią wolę swojej siostry, którą zamordowała grupka muzułmanów. Lorgan obiecał, jej, że zajmie się swoim siostrzeńcem, ale zamiast tego uczynił go swoim niewolnikiem. – Bardzo nam miło, Oliver.
  Na jego twarzy pojawił się haczykowaty uśmiech. Poszedł do kuchni i nachylił się nad patelnią. Wymieniłam zaniepokojone spojrzenia z moim chłopakiem. Coś tu nie grało.
  - Oliver? – Karim zaczął swoim najłagodniejszym tonem.
  Chłopak nie reagował. Po prostu gapił się na kuchenkę.
  - Kabel – spróbował ponownie jego więziennym pseudonimem, który zyskał, bo zawsze wszystko donosił Lorganowi.
To zadziałało.
  - Tak? – Odwrócił się. Jego jasne oczy były puste, jakby swoją duszę zostawił za murami więzienia, a ciało, które stało przede mną było tylko pustą skorupą. – Przepraszam, jeszcze się nie przyzwyczaiłem do tego, że ludzie zwracają się do mnie po imieniu. Zawsze byłem po prostu Kablem. Tylko Kablem. I niczym innym.
  - Chcesz o czymś porozmawiać? Coś cię trapi? – Usiadłam na oparciu kanapy.
  - Nie, wszystko w porządku. – Zagryzł wargę, na której znajdowała się podłużna blizna. Widocznie często ją gryzł ze zdenerwowania. – Chociaż nie. Zjadłbym ten makaron, jestem mega głodny.
  - Jakbym słyszał Lee'go. – Karim szybko rzucił się do kuchenki i nałożył makaron na talerz. – Nie wiem czy ci będzie smakować, pierwszy raz robiłem. To makaron z gruszką i...
  - Pyszny! – Nawinął kawałek na widelec. – W porównaniu z tamtym jedzeniem, a raczej jego brakiem, tutaj wszystko jest wyśmienite.
  Jak zrozumieć człowieka, który nigdy nie miał prawdziwego życia? Odpowiedź była prosta – nie dało się.
  - Oliver, bo jest taka sprawa. – Karim nalał napój do szklanki chłopaka. – Bo ja zarezerwowałem dzisiaj bilety do kina. Może chciałbys sie z nami wybrać? Bedzie fajnie, rozluźnisz się, poopowiadasz co u cuebie słychać i...
  - Jezu, nie, musicie ze mną siedzieć dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dzisiaj śpię też z wami razem w łóżku – zaśmiał się. – Karim, ciesz się życiem i idź z laską do kina.
  - Dziękuję, ale nie powinienem...
  - A ten znowu dziękuje... – westchnął Oliver. - Masz iść. Mną się nie martw.
  - O której mamy ten seans? – zapytałam sceptycznym tonem. Nie powinniśmy zostawiać go samego, właśnie wrócił nie wiadomo skąd i jest jakiś nieswój. – I co to jest? Mam nadzieję, że nie jakaś durna komedia romantyczna.
  - O szóstej – zawahał się. – A co do filmu to zobaczysz.
  - Idę o zakład, że to komedia romantyczna – wtrącił Oliver.
  Nie, to nie była komedia romantyczna. Tylko musical o jakieś zakochanej w sobie parze wyrażającej swoje emocje w każdej codziennej czynności.
  O mój Boże, to toaleta lalala, jak ja cię koooocham!




















W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz